Louis de Wohl

Dawid z Jerozolimy


Скачать книгу

Ja o tym decyduję – przerwał mu spokojnie Saul. – Za trzy miesiące pojmiesz moją najstarszą córkę, Merab, za żonę.

      Wszyscy wstali, gdy król przeszedł powolnym krokiem przez salę.

      Dawid stał jak skamieniały.

      – Merab – szepnął. – Merab?

      Ale już tłoczyli się wokół niego dworzanie, życząc mu szczęścia.

      Księżniczka Mikal patrzyła, jak jej starsza siostra się ubiera.

      – Biedny Adriel będzie bardzo zawiedziony – powiedziała. – Byłaś mu przecież przyobiecana.

      Księżniczka Merab przyjrzała się sobie w srebrnym lus­trze. Miała haczykowaty noc ojca, lecz jej oczy były duże i pełne wyrazu, a długie jedwabiste włosy spływały falą na plecy.

      – Co mogę na to poradzić? – odparła obojętnym głosem. – Ojciec po prostu zmienił zdanie, to wszystko.

      – Adriel jest bardzo bogaty – przypomniała jej Mikal. – To najbogatszy po królu człowiek w Izraelu.

      – Tak, tak, wiem. Ale ojciec zadba, by niczego mi nie brakowało. – Zadowolona z siebie, Merab odłożyła lustro. – Nigdy nie widziałam ani Adriela, ani tego Dawida, więc jest mi wszystko jedno – dodała z chłodnym uśmiechem. – Ale chcę mieć dzieci, dużo, dużo synów.

      – Naprawdę nie rozumiem ojca – denerwowała się Mi­kal. – Ten Dawid jest zwykłym pasterzem, który przypadkiem umie grać na harfie. Jak ośmieli się podnieść wzrok na królewską córkę?

      Merab zaczęła czesać swoje lśniące włosy.

      – Ale pokonał wielkiego wroga Izraela, olbrzyma... Zapomniałam, jak miał na imię. Estera dużo mi o tym opo­wiadała, ale jak zwykle słuchałam jednym uchem. Na­wet ułożyli o nim pieśń, bo zabił tylu wrogów. – Za­czę­ła nucić: „Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy!” Dziesiątki tysięcy! To coś, co trudno sobie nawet wy­o­brazić!

      – Może jest brutalem i będzie cię bił. – W głosie Mi­kal pobrzmiewał ostrzegawczy ton.

      – Och, nie szkodzi, to nawet dobrze, kiedy mąż jest surowy – odparowała Merab.

      – Może uda się jeszcze przekonać ojca, że Adriel będzie lepszym mężem dla ciebie – powiedziała Mikal. – Moja siostra i pasterz! Ktoś mógłby pomyśleć, że jesteśmy córkami wieśniaka.

      – Przecież nimi jesteśmy – odparła Merab i wzruszy­ła ramionami. – Ojciec nie był od początku królem. Na­praw­dę nie rozumiem twojego wzburzenia. W końcu jesteśmy tylko głupimi kobietami i musimy robić, co nam każą.

      – Mów tak! – wybuchła Mikal. – Myśl tak, jeśli przez całe życie chcesz być niewolnicą! Ja chcę więcej od życia. – Oczy jej błyszczały, ale opanowała się po chwili. – Pozwól mi porozmawiać z ojcem – poprosiła. – Pozwól, bym mu powiedziała, że nie chcesz skrzywdzić Adriela, że go kochasz i...

      Przerwał jej śmiech Merab.

      – Jak miałby ci uwierzyć? Przecież doskonale wie, że nigdy go nie widziałam. Tak jak nie widziałam pogromcy dziesiątków tysięcy. – Zaczęła malować usta. – A właściwie czemu tak się przejmujesz moim szczęściem? – zapytała, krytycznie oceniając swoje dzieło w ręcznym lusterku. – Jeśli to nie ma znaczenia dla mnie, czemu ciebie obchodzi, czy poślubię Adriela czy pasterza, który gra na harfie i zabija olbrzymów. – Oho! Mikal, czy ty widziałaś pasterza? Jak on wygląda? Czy może ty... Mikal! Mikal!

      Ale Mikal już wyszła. W swoim własnym pokoju dłu­go rozmawiała z Nossu, ulubioną niewolnicą. Nossu była Mu­rzyn­ką, niemal groteskowo brzydką, ze lśniącą czarną skórą, grubymi wargami i płaskim nosem, który zaj­mował prawie połowę twarzy. Była jednak młoda, we­soła i uważała Mikal za boginię.

      – Rozumiem, pani – rzekła Nossu. – Bądź spokojna. Wiesz, że możesz mi zaufać.

      – Tak, a szkoda – odpowiedziała powoli Mikal.

      Nossu szeroko otworzyła oczy.

      – Szkoda, pani?

      – Tak, ty czarny kocie. Bo tym razem byłoby dobrze, gdyby ktoś poznał mój sekret... na przykład Jakub.

      – Czy nie mówiłaś, że on nienawidzi Dawida, pani?

      – Oczywiście. Właśnie dlatego. Więc co zrobi, jeśli się o tym dowie?

      – Doniesie o tym królowi.

      – Mądra Nossu – pochwaliła ją Mikal, głaszcząc czar­ne policzki niewolnicy.

      – A król będzie bardzo zły.

      – Może nie. – Mikal uśmiechnęła się. – W każdym ra­zie dopilnuj, by Jakub poznał całą tę historię.

      – Może mi nie uwierzyć.

      – Oczywiście, że ci nie uwierzy. Ale pośle jednego ze swoich agentów. Szpiega. A tamten uwierzy. I nie zapomnij, że Jakub ma ci zapłacić za tę wiadomość. Niech po prostu myśli, że sprzedałaś mu mój sekret, że mnie zdra­dzi­łaś.

      – Jeśli tak pomyśli, to musi być bardzo głupi – stwierdziła Nossu, pocierając płaski czarny nos.

      – Mężczyźni są w większości głupi... na swój sposób – zauważyła Mikal. – Nawet mój ojciec. Jeśli pójdę do niego i powiem wprost: „Daj Dawida mnie, a nie Merab”, odmówi. Och, grzmiałby na mnie i byłabym w niełasce przez wiele miesięcy. Ale jeśli uda mi się sprawić, by sam o tym pomyślał... Idź, Nossu. Wiesz, co masz robić!

      O zachodzie słońca Dawid stał przed Bramą Kupców, rozglądając się ostrożnie dookoła. O tej porze dnia było tutaj tłoczno. Wszyscy, którzy nie mieszkali w warowni, musieli teraz ją opuścić, a mieszkańcy pójść do swoich domów. Za pół godziny ciężka brama zostanie zamknięta i nikt jej nie otworzy aż do świtu. Dawid starał się niczego po sobie nie pokazywać, ale serce waliło mu młotem. Trudno, wręcz niepodobna było uwierzyć, że to ona wyznaczyła tutaj schadzkę. To mogła być pułapka, jakaś intryga, choć nie rozumiał, czemu ktoś miałby wciągać go w pułapkę. Och, przetrawianie tego po raz setny nie miało sensu! Nawet je­śli było to z jego strony nierozsądne – musiał przyjść.

      Dookoła handlarze szybko zwijali swoje kramy, powietrze wypełniał gwar targowania się, wykrzykiwanych ofert i protestów.

      – Harfisto!

      Rozejrzał się szybko. Za wystającym murem stała kobieta spowita w ciężki woal. Nie ta sama co wtedy, nie słu­­żąca – ta była wyższa i szczuplejsza, dłoń przytrzymująca woal miała barwę kości słoniowej i ozdabiały ją kosztowne pierścienie. To była dłoń szlachetnie urodzonej – jej dłoń.

      – Księżniczko!

      – Cicho. Ani słowa. Słuchaj. Czy chcesz poślubić mo­ją siostrę?

      – Takie jest życzenie króla.

      – Czy twoje też?

      – Nie.

      Nastąpiła chwila ciszy. Od strony bramy dobiegł drżą­cy głos:

      – Siedem szekli za te owoce? One już się psują, ty zło­dzie­ju i synu złodzieja!

      Handlarz odpowiedział coś niezrozumiałego dudniącym basem.

      –