Louis de Wohl

Dawid z Jerozolimy


Скачать книгу

Dawid miał widok na całe pole bitwy. Ar­­mia Izraela została uformowana w kształt wachlarza zajmującego długi łańcuch wzgórz. Na przeciwległych wzgórzach, w odległości niewiele większej niż lot strzały, lśniła i mieniła się metaliczna masa armii wroga. Wyglądało to tak, jakby mieli lada moment uderzyć. Jak to możliwe, że już dawno nie zaczęli walki? Dawid rozejrzał się wokół barykady. Nigdzie nie widział nawet jednego rannego żołnierza. Czy armia filistyńska przybyła dopiero teraz? Oddał swój wóz pod opiekę strażnikowi.

      – Skąd jesteś? – zapytał strażnik z zaciekawieniem.

      – Z Betlejem.

      – A co masz tam na wozie?

      – Chleb i prażone ziarno dla moich braci, którzy służą w tej armii.

      – Betlejem? To znaczy Dom Chleba. – Mężczyzna wy­szcze­rzył zęby w uśmiechu. – Przywiozłeś co trzeba.

      Dawid nie miał jednak czasu na żarty.

      – Odpowiadasz za mój wóz. Gdzie są rezerwy z Be­tle­jem?

      – Na prawym skrzydle, jak sądzę... szlachetny panie.

      Dawid pobiegł na prawe skrzydło. Musiał minąć kilka oddziałów, nim zobaczył ludzi z Betlejem, którzy mu powiedzieli, gdzie znaleźć Ezrę. Zgłosił się do niego, napomknął, że przywiózł mu prezent od ojca, i zapytał o braci.

      – Mają się dobrze – odrzekł Ezra, wzruszając ramionami. – O ile można to powiedzieć o którymkolwiek z nas. Kiedy wrócisz do ojca, przekaż mu moje podziękowania. Dawno nie widziałem mlecznych serów. Nie da się wydoić Filistynów.

      Bracia przyjęli go z widocznym brakiem entuzjazmu.

      – Co ty tu robisz? – zapytał poirytowanym głosem El­iab. – Czy kozy już cię nie potrzebują?

      – Rodzice się o was martwią. A ojciec kazał wam powiedzieć...

      – Znowu tu jest – przerwał mu Szamma.

      – Gdzie? – zapytał Eliab.

      – Oślepłeś czy co? Jest chyba dość duży, ten po siedmiokroć przeklęty poganin.

      Dawid spojrzał na brata ze zdumieniem. Potem zauważył niepokój w całym oddziale. Mężczyźni zacisnęli dłonie na włóczniach, kilku zbladło, a w oczach wszystkich pojawiła się nienawiść i strach. Z szeregów wroga wystąpił najdziwniejszy stwór, jakiego Dawid widział w swoim życiu: z początku wyglądał jak niedźwiedź ze lśniącego metalu kroczący na tylnych łapach. Monstrum zbliżało się powoli. Teraz Dawid zobaczył, że przed nim idzie mała postać, może pięcioletnie dziecko albo karzeł, ciągnąc okrągły przedmiot swojej własnej wielkości.

      W szeregach Izraelitów zapadła całkowita cisza. Dziw­na para zbliżała się i Dawid nagle zrozumiał, że drobna figurka to nie dziecko ani karzeł, tylko mężczyzna, normalnego wzrostu i dobrze zbudowany, a wydawał się taki mały tylko dlatego, że postać za nim była taka wielka. Tamten stwór też wyglądał na człowieka, tylko był wyższy i większy od jakiejkolwiek ludzkiej istoty na świecie. Miał na głowie mosiężny hełm, a tarcza i nagolenniki też były zrobione z mosiądzu. Włócznia w jego ręce mierzyła całe siedem metrów, a niósł ją jak piórko. Był zjawą z sennego koszmaru! Teraz przystanął, podniósł włócznię i zaczął coś wołać, lecz Dawid nie słyszał go z takiej odległości. Brzmiało to jak przeciągły, drwiący okrzyk bitewny.

      Cisza po stronie Izraelitów była przygniatająca. Da­wid nie mógł jej dłużej wytrzymać.

      – Co to za monstrum? – zapytał.

      Żołnierz z innego oddziału odwrócił się i spojrzał na niego.

      – Nie wiesz? Wychodzi tu codziennie.

      – Dopiero przyjechałem – wyjaśnił Dawid. – Kim on jest i czego chce?

      – Kim jest? Najsilniejszym mężczyzną pośród Fi­li­sty­nów – odrzekł posępnym tonem żołnierz. – I najwięk­szym, jak sam widzisz. Zaraz usłyszysz, czego chce. Co­dzien­nie tak chodzi po linii frontu. Teraz znów tu jest.

      Olbrzym zbliżył się w międzyczasie i teraz stał w od­le­głości najwyżej trzydziestu kroków. Dawid widział jego żółtobrązową twarz, szeroki nos, okrutne usta i ma­łe złośliwe oczka. Reszta twarzy była w większości za­sło­nięta wełnistą czarną brodą. Gigant znów podniósł włócznię.

      – Jestem tutaj! – krzyknął. – Stoi przed wami Goliat z Gat, Goliat Filistyn, Goliat niezwyciężony! Wy, niewolnicy Saula, wybierzcie spośród siebie mężczyznę, któ­ry stoczy ze mną pojedynek! Jeśli potrafi ze mną walczyć i mnie zabić, my będziemy waszymi sługami, ale jeśli ja zwyciężę, wy będziecie służyć nam.

      Cisza. Nikt się nie odezwał ani nie poruszył. Wiel­ko­lud zaczął się śmiać.

      – Znowu nikt? Naprawdę nie macie mężczyzny w wa­szej armii?

      Wykonał pogardliwy gest i ruszył dalej, powoli, niezdarnie, brzęcząc zbroją – chodząca góra ciała, mięśni, kości i metalu.

      – Król ofiarował wysoką nagrodę – powiedział żołnierz do Dawida z uśmiechem pełnym goryczy. – Ale nikt dotąd nie chciał jej zdobyć. Nic dziwnego! Co warta jest największa nagroda dla nieboszczyka? Żaden męż­czy­z­na w Izraelu czy Judzie nie stanie przeciw temu potworowi. Do tego jest okryty zbroją, od stóp do głów. On oczywiście wie, że nikt nie przyjmie wyzwania. Chce nas tylko obrażać.

      – Nagroda, mówisz? Jaka nagroda? – zapytał Dawid. Wciąż przyglądał się olbrzymowi. Poruszał się tak szty­w­no prawdopodobnie z powodu zbroi. Mięśnie jego rąk i nóg wyglądały jak ogromne spirale.

      – Nagroda jest zaiste królewska – odrzekł z ironią w gło­­sie żołnierz. – Bogactwo, zwolnienie całej rodziny z pła­cenia daniny do końca życia i córka króla za żonę. Wię­cej, niż można sobie wymarzyć. Ale król może obiecać niebo i ziemię. Nikt nie wystąpi, a gdyby nawet znalazł się ktoś dość szalony, by to zrobić, nie dożyje nagro­dy. Martwi nie korzystają ze swojego bogactwa, nie mu­szą też płacić daniny, a na co nieboszczykowi choćby naj­piękniejsza dziewczyna?

      – Córka króla – powtórzył Dawid. – Czy jesteś tego pewny?

      – Oczywiście – wtrącił się brodaty dowódca. – Król uroczyście to przysiągł.

      – A ty mówisz, że nikt nie wystąpił? – wykrzyknął Da­wid. – Nikt nie był gotów zaryzykować życia dla takiej nagrody? – Mężczyźni uśmiechnęli się z zakłopotaniem. – I wy pozwalacie temu nieobrzezanemu filistyńskiemu psu, by z was codziennie drwił? – Dawid czuł wzbierający w nim gniew. – Bez względu na nagrodę – czy możemy znosić to w milczeniu, my, armia Boga żywego? – W podnieceniu nie zauważył, że znalazł się w centrum uwagi.

      Wtedy zwrócił się do niego Eliab:

      – A co ty w ogóle tu robisz, smarkaczu? Przyszedłeś zobaczyć bitwę, co? A kto w tym czasie zajmuje się twoimi kozami i owcami? Znam cię! Próbujesz być ważny, o to ci chodzi!

      – Co ja ci zrobiłem? – zawołał ze złością Dawid. – Tyl­ko zadałem parę pytań. Każdy w mojej sytuacji...

      – Popisujesz się jak zawsze, ty głupcze! A może sam chcesz walczyć z olbrzymem?

      – Czemu nie? – odparł Dawid, teraz opanowany i spo­kojny.

      Eliab wybuchnął głośnym śmiechem.

      – Cały mój braciszek. Nie słuchajcie tego chłopca, ludzie. On lubi się chwalić.

      Brodaty dowódca zachichotał.