Remigiusz Mróz

Deniwelacja


Скачать книгу

tłumaczyć się z tego? – spytał Gerc, rozglądając się. – Nie, nie miał obowiązku. Ale to się zmieni, kiedy tylko zaczniemy odkrywać więcej.

      Osica przez moment wyglądał, jakby miał zamiar przyłożyć rozmówcy. Zamiast tego nabrał jednak głęboko tchu, wyraźnie szukając sposobu, by się uspokoić.

      – Powtórzę po raz ostatni – podjął. – Nic nie wskazuje na to, żeby miał coś wspólnego z ofiarą na placu budowy.

      – Nic oprócz celowej kontaminacji miejsca przestępstwa.

      – Nie on jeden ma wystarczającą wiedzę.

      – Ale on jeden pojawia się w tej sprawie.

      Dominika odchrząknęła i gniewnie ściągnęła brwi, czekając, aż kłócący się mężczyźni skierują na nią wzrok. Żaden z nich nie miał jednak zamiaru tego robić. Przeciwnie, patrzyli sobie w oczy, wzajemnie wyzywając się do konfrontacji.

      – Dosyć tego – powiedziała. – Na gdybanie będzie czas, kiedy zbierze się grupa śledcza.

      – Nie ma sensu jej powoływać – odparł Osica. – Lepiej od razu skompletować członków sądu kapturowego.

      – Panie inspektorze…

      – Skończmy z tymi bzdurami i od razu wydajcie wyrok skazujący. Szkoda czasu na śledztwo.

      – Ma pan rację – zauważył Gerc. – Oczywiste nie wymaga dowodów.

      Tym razem Dominika miała ochotę zaapelować do swojego towarzysza. Ostatecznie uznała jednak, że robiłaby to na przemian względem niego i Osicy. Westchnęła, dochodząc do wniosku, że pora działać.

      Podeszła do Gerca, wzięła go za rękę i skonsternowanego poprowadziła do korytarza.

      – Co ty…

      – Zamknij się na moment, Aleks.

      Uniósł brwi ze zdziwieniem.

      – I zostaw mnie z nim samą.

      Zatrzymał się w półkroku.

      – Nie ma mowy – zaoponował. – Stary milicyjny sukinsyn zaraz zacznie zacierać ślady.

      – Niczego takiego nie zrobi.

      – Nie? Wiesz dobrze, że krył już Forsta. A oprócz tego ukształtowały go zasady PRL-u, czy raczej ich brak. Nie pozwolę, żeby…

      – Zaufaj mi.

      Zanim zdążył odpowiedzieć, pociągnęła za klamkę, a potem wskazała wzrokiem klatkę schodową.

      – Ale…

      – Daj mi kwadrans, Aleks. I sprawdź w tym czasie, co wiedzą sąsiedzi.

      – Posłuchaj…

      – Wezwij techników, niech zaczną ściągać materiał z klatki – kontynuowała. – Wiesz dobrze, że możemy znaleźć tu znacznie więcej niż w samym mieszkaniu. Nawet jeśli Wiktor opuścił je kilka miesięcy temu.

      Gerc przez moment milczał.

      – Więc zakładamy, że Forst rzeczywiście ma coś wspólnego z zabójstwami? – spytał, jakby nie dowierzał, że Wadryś-Hansen może przyjąć taką hipotezę.

      – Na pewno ma.

      Zmarszczył czoło.

      – Świadczy o tym jego koszula i czapka pod Giewontem.

      – Ale nie sądzisz, żeby był sprawcą.

      Dominika pochyliła głowę i popatrzyła na niego jak na dzieciaka, któremu trzeba tłumaczyć zupełnie elementarne kwestie.

      – Nie tyle nie sądzę, ile jestem pewna, że nie zabił tych kobiet.

      – Bo?

      – Bo wiem, jakim jest człowiekiem. Dobrze go poznałam, ty zresztą też.

      – Tym bardziej należy uznać, że mógł…

      – Co, Aleks? – przerwała mu, podchodząc bliżej. – Naprawdę sądzisz, że byłby do czegoś takiego zdolny?

      – Tak.

      – W takim razie powinieneś się przebadać.

      Nie wyglądał na urażonego. Nic dziwnego, nigdy nie był specjalnie lubiany i zapewne na co dzień musiał nasłuchać się znacznie gorszych sugestii i inwektyw.

      – Nie, nie powinienem. Ale Forst jak najbardziej – odparł poważnym, rzadko spotykanym u niego tonem. – Po tym wszystkim, co przeszedł, jego psychika właściwie nadaje się do wymiany.

      Dominika nie odpowiedziała. Nie chciała myśleć o tym pod takim kątem.

      – Zastanów się – dodał Gerc. – Nie twierdzę przecież, że w pełni władz umysłowych zaplanował jakiekolwiek morderstwo.

      – Więc co twierdzisz?

      – Że zniszczyło go życie – odparł stanowczo Aleks. – Nigdy nie radził sobie dobrze, nie potrafił się ustatkować, był porywczy w życiu osobistym i zawodowym. W tym drugim nieustannie balansował na granicy dyscyplinarki i…

      – To nic nie znaczy.

      – To nie – przyznał. – Ale wszystko, co działo się potem? Sama powiedz, czy człowiek może zachować zdrowie psychiczne po odsiadce w najpodlejszym rosyjskim więzieniu? Po pobiciach? Po tym, jak cudem uniknął śmierci pod lawiną? Po tym, jak stracił jedyną osobę, na której mu zależało? Jak doprowadził do śmierci Bogu ducha winnej dziewczyny?

      Nie wspomniał przynajmniej o kilku rzeczach, które musiały odcisnąć się piętnem na psychice byłego komisarza. Prawda była jednak taka, że nie musiał.

      – Każdy ma jakąś granicę – dodał Aleksander. – I dobrze wiesz, że on w pewnym momencie dotarł do swojej.

      Powiedziałaby raczej, że ją przekroczył. Ale potem zawrócił.

      – Nie muszę chyba wspominać o alkoholizmie – dodał Aleksander.

      – Nie, nie musisz.

      – O tym, że dawał sobie w żyłę, tym bardziej nie?

      Przytrzymał jej spojrzenie jeszcze przez moment, a potem wycofał się do korytarza. Nie czekał na odpowiedź, zdawał sobie sprawę, że jego argumenty przynajmniej w pewnym stopniu do niej trafiły.

      Oddalił się bez słowa, wyciągając telefon. Dominika zamknęła za nim drzwi, a potem wróciła do pokoju oklejonego kartkami. Słowa Gerca rozbrzmiewały w jej głowie nieznośnym echem.

      Problem z takimi jak Aleks sprowadzał się do tego, że kiedy od wielkiego dzwonu używali spokojnego, rzeczowego tonu, trudno było przejść obojętnie obok tego, co starali się przekazać.

      – Chyba coś mam – odezwał się Osica, wyrywając ją z zamyślenia.

      Potrząsnęła głową i spojrzała na inspektora. Dopiero teraz dostrzegła, że zerwał kilka kartek i ułożywszy je na podłodze, przykucnął obok. To tyle, jeśli chodziło o odpowiednie zabezpieczenie ewentualnego materiału dowodowego.

      Wadryś-Hansen podeszła do Edmunda, ten obejrzał się przez ramię.

      – Co pan znalazł?

      Z zadowoleniem wskazał na kartki.

      – Trop.

      Kucnęła obok, a potem przyjrzała się temu, co dało się odczytać. Trudno było jednak nazwać to strzępkami informacji. Niezamazane fragmenty stanowiły raczej okruchy.

      – Niczego konkretnego tutaj nie widzę.

      – Bo źle pani patrzy.

      Skierowała