Remigiusz Mróz

Deniwelacja


Скачать книгу

wyszedł na ulicę i się rozejrzał. Od razu skierował się do sklepu z dużym, sugestywnym napisem „tobaccos”.

      Forst zerknął na zegarek. Człowiek, z którym był umówiony, miał na niego czekać za godzinę w jednej z restauracji przy plaży. Wiktor otarł pot z czoła, a potem podniósł głowę i poszukał wzrokiem chmur na lazurowym niebie. Bezskutecznie.

      Nie czuł się tutaj dobrze, ale właściwie nie spodziewał się niczego innego. Nie należał do osób, na które promienie słoneczne działały pozytywnie.

      Poszedł w kierunku morza, a chwilę później odnalazł restaurację, w której miał się spotkać ze swoim kontaktem. Zajął miejsce w innej, znajdującej się obok. Miał zamiar najpierw dokładnie przyjrzeć się rozmówcy, a dopiero potem do niego podejść.

      Tyle że sam zapewne zostanie wcześniej wypatrzony. Jako jeden z nielicznych miał skórę bladą jak trup. Wszyscy inni klienci mogli pochwalić się albo brązową opalenizną, albo czerwoną spalenizną.

      Westchnął i zamówił kawę. Dostał espresso, co bynajmniej go nie urządzało. Zanotował sobie w pamięci, by następnym razem poprosić o americano. Z jakiegoś powodu tak nazywano w podobnych miejscach dużą czarną kawę, podczas gdy w Stanach określano ją jako italiano.

      Przepychanka kultur, skwitował w duchu, po czym jednym łykiem opróżnił filiżaneczkę, nie fatygując się, by wcześniej przepłukać usta podaną mu wodą.

      Wciągnął powietrze nosem, wciąż nie mogąc przywyknąć do zapachu soli. Miał wrażenie, że od niej oraz żaru lejącego się z nieba spuchło mu całe ciało, a przede wszystkim dłonie.

      Po chwili zmienił miejsce, uznając, że pod ścianą będzie mniej widoczny. Tym razem zamówił kawę słusznych rozmiarów. Zdążył zjeść niewielką tradycyjną paellę, zanim pojawił się mężczyzna, na którego czekał.

      Nie znali się, nie wiedzieli, jak wyglądają, nigdy nawet ze sobą nie rozmawiali. Jedyne wiadomości przekazywali sobie za pośrednictwem Telegramu, rosyjskiej aplikacji, która umożliwiała nie tylko wymianę zdjęć, filmów i tekstu, ale także szyfrowanych treści.

      Platforma była dostępna na każdym smartfonie i komputerze. Miesięcznie korzystało z niej przeszło sto milionów użytkowników, wymieniając między sobą ponad piętnaście miliardów wiadomości.

      W przeciwieństwie do Facebooka, Twittera czy Instagrama kontrola rosyjskiej aplikacji była znikoma. Nie bez powodu korzystali z niej wszyscy ci, którzy mieli coś do ukrycia.

      O ile amerykańskie twory można było z czystym sumieniem nazywać portalami społecznościowymi, o tyle do opisu tego należałoby raczej użyć określenia „antyspołecznościowy”.

      Forst i jego kontakt ustalili miejsce spotkania, używając secret chatu, szyfrowanego połączenia, które gwarantowało, że wiadomości znajdują się jedynie w skrzynkach odbiorczej i nadawczej stron, które je nawiązywały. Telegram oferował nie tylko możliwość skasowania wszelkich śladów, ale nawet opcję samozniszczenia treści po zakończeniu secret chatu.

      Wiktor spojrzał w stronę pustego zarezerwowanego stolika na uboczu. To tam miał czekać na rozmówcę.

      Do umówionej pory został jeszcze kwadrans, ale mężczyzna zjawił się przed czasem. Był mocno opalony, ale wschodnioeuropejskie rysy twarzy nie pozostawiały wątpliwości, że nie urodził się w Hiszpanii.

      Forst przyglądał mu się przez chwilę. Rozmówca zamówił espresso, wysączył je trzema łykami, a potem rozłożył gazetę. Po chwili poprosił o niewielki talerz owoców morza i zaczął przegryzać je jakby nigdy nic.

      Wiktor odczekał jeszcze trochę, obserwując okolicę. Nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek się na niego czaił. Nie wypatrzył też nikogo, kto mógłby pilnować mężczyzny przegryzającego krewetki.

      W końcu Forst uregulował rachunek i przeszedł do restauracji obok. Zbliżył się do stolika i spojrzał z góry na młodego mężczyznę. Ten uśmiechnął się szeroko, jakby wreszcie doczekał się dobrego znajomego.

      Podniósł się, wymienił serdeczny uścisk z Wiktorem i poklepał go po plecach. Obaj usiedli naprzeciwko siebie.

      – Rób dobre wrażenie – rzucił po angielsku rozmówca.

      Forst znał go jako Artioma, ale nie przypuszczał, by było to jego prawdziwe imię.

      – Robię – odparł były komisarz.

      – Niespecjalnie. Wyglądasz, jakbyś widział mnie pierwszy raz w życiu.

      – Bo tak jest.

      – Ale nikt nie powinien o tym wiedzieć.

      Kiedy podszedł od nich kelner, Wiktor poczekał, aż rozmówca złoży zamówienie. Artiom z uśmiechem polecił mu jakieś danie, Forst nie oponował. Przynajmniej na moment przyjął maskę, której oczekiwał Rosjanin.

      Pracownik restauracji przyjął zamówienie, skinął głową i się oddalił.

      – Postaraj się bardziej – rzucił Artiom.

      Kategoryczny, wręcz agresywny ton głosu nie współgrał z nieznikającym uśmiechem. Forst pomyślał, że jeśli ten człowiek rzeczywiście miał się czego obawiać i ktoś im się przyglądał, to ta szopka z pewnością by go nie przekonała.

      – Słyszałeś, co powiedziałem?

      – Tak.

      – A jednak nie odpowiadasz.

      Wiktor skwitował to milczeniem.

      – Nie jesteś zbyt rozmowny – zauważył Artiom.

      Forst skinął głową.

      – To może być pewien problem.

      – Nie sądzę.

      – A jednak lepiej by było, gdybyś był trochę bardziej wygadany.

      – Lepiej? – spytał Wiktor. – Byłem przekonany, że to nie ma żadnego znaczenia.

      – Ostatecznie nie – przyznał Rosjanin, rozglądając się. Robił to spokojnie, jakby leniwie. Przywodził na myśl turystę, który niemal machinalnie przypatruje się kuso odzianym kobietom. – W tej chwili jednak wolałbym, żeby wyglądało, że się znamy.

      Forst również powiódł wzrokiem po ulicy.

      – Ktoś cię obserwuje? – zapytał.

      – Nie. Ale ciebie może.

      Były komisarz cicho prychnął.

      – Nie masz się czego obawiać – zapewnił. – W przeciwieństwie do ciebie nie figuruję na żadnej liście nazwisk, które przykuwają zainteresowanie służb. Przyleciałem z kraju, który z Hiszpanią łączy układ z Schengen. Prosto z lotniska przyjechałem tutaj.

      – Nie szkodzi. Ostrożności nigdy za wiele, szczególnie w mojej branży.

      Forst popatrzył na niego z powątpiewaniem. Nie spodziewał się problemów, zdając sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, kontrola przylatujących do Alicante z innych krajów Unii Europejskiej w pewnej mierze była iluzoryczna. Po drugie, tajemnicą poliszynela było, że hiszpańskie władze tolerowały wiele rzeczy, które robili tutaj Rosjanie.

      Ogromne inwestycje turystyczne w regionie były finansowane z rubli – wprawdzie wypranych, ale pierwotnie brudnych. Szemrani rosyjscy biznesmeni byli właścicielami wielu kurortów, nie wspominając już o tym, że w najmniej ciekawych dzielnicach tutejszych miast słychać było głównie śpiewny wschodni akcent.

      Oficjalnie to fundusze unijne spowodowały dynamiczny, imponujący rozwój tej części Hiszpanii. Wiktor nie miał jednak wątpliwości, że tak naprawdę w większej mierze przyczyniły