Remigiusz Mróz

Deniwelacja


Скачать книгу

że Aleksander patrzy na jej telefon. Czym prędzej uniosła go lekko, by nie mógł dojrzeć ekranu. Skasowała SMS od Wiktora, nie zastanawiając się ani chwili.

      – Nie – powiedziała. – Sprawa osobista.

      – To znaczy?

      Jego zainteresowanie ją zaniepokoiło, ale szybko powiedziała sobie w duchu, że nie ma się czym przejmować. Aleks nie ma pojęcia, że od miesięcy utrzymywała kontakt z Forstem. Nie mógł niczego podejrzewać.

      – Powiedzmy, że w pakiecie z opiekunką mam wykupione aktualizacje sytuacji – odparła.

      – Coś nie tak z dzieciakami?

      – Nie, wszystko w porządku.

      – I to ci napisała opiekunka?

      Wlepiła wzrok w Gerca. Dlaczego nie odpuszczał? Powodowała to jego zwyczajowa upierdliwość czy coś więcej? Biorąc pod uwagę, że wokół było aż nadto rzeczy, na których powinien się teraz skupić, należało uznać, że raczej to drugie.

      Nie, przesadzała. Aleks był specyficznym człowiekiem, nie powinna wyciągać z jego zachowania zbyt pochopnych wniosków.

      Zignorowała go i podeszła do Osicy. Edmund marszczył czoło, przyglądając się jednej z kartek, która była najmocniej zamazana. Forst musiał użyć grubego czarnego markera. Nie sposób było niczego odczytać z tego fragmentu układanki.

      Dopiero moment później Osica zorientował się, że prokurator stanęła obok. Popatrzył na nią, jakby potrzebował chwili, by ją poznać.

      – Co to jest, na litość boską? – spytał, prostując się. Rozłożył ręce, a potem rozejrzał się bezradnie. – Co on tu robił?

      – Planował zabójstwa – odezwał się Gerc.

      Wadryś-Hansen uznała, że nie ma sensu odpowiadać. Nawet ktoś nastawiony do Forsta tak negatywnie jak Aleks nie mógł sądzić, że tym w istocie są wszystkie te notatki. Dominika powiodła po nich wzrokiem.

      Nie miała pojęcia, co mogą oznaczać. Najwyraźniej były rzeczy, które Forst przed nią ukrywał. I być może nie powinno jej to dziwić.

      Osica wyciągnął paczkę papierosów, ale nie zdążył jej nawet otworzyć.

      – Panie komendancie… – zaapelowała Dominika.

      Popatrzył na nią, na papierosy, a potem zrozumiał, skąd błagalny ton. Przez moment trwał w bezruchu.

      – Nie jesteśmy na miejscu przestępstwa – zauważył. – Dym nie doprowadzi do kontaminacji żadnego potencjalnego materiału dowodowego.

      Wadryś-Hansen zbliżyła się o krok. Przyjrzała się kilku samoprzylepnym kartkom.

      – Na razie nie wiemy, co to wszystko znaczy – odezwała się.

      – Na pewno nie sugeruje jego winy.

      – Jest pan pewien?

      – Owszem – zarzekł się Edmund, również się do niej zbliżając.

      Oboje sprawiali wrażenie, jakby wprawdzie niechętnie, ale nieuchronnie zmierzali do konfrontacji. Gerc tymczasem stał obok, przyglądając się kolejnym notatkom. Najwyraźniej uznał, że nie musi wdawać się z oficerem policji w żadne dyskusje.

      – Dopóki tego wszystkiego nie przeanalizujemy, musimy dopuścić każdy scenariusz – powiedziała Wadryś-Hansen.

      – Nie każdy. Możemy wykluczyć te, które kiedyś sprawiły, że urządziliście polowanie na czarownice.

      Aleks posłał mu powątpiewające, przelotne spojrzenie.

      – Czy może raczej powinienem użyć liczby pojedynczej. Czarownicę.

      – Nikt nie…

      – Naprawdę się niczego nie nauczyliście?

      – Nikt nie stawia Forstowi żadnych formalnych zarzutów, panie inspektorze.

      Osica skwitował to wymownym milczeniem. Patrzyli na siebie przez moment w ciszy, którą ostatecznie przerwał Aleksander. Prokurator kaszlnął znacząco, po czym wymierzył palcem w jedną z żółtych kartek, jakby to jej zamierzał postawić zarzuty.

      – Co pan znalazł? – mruknął Edmund.

      – Same strzępki – odparł Gerc, wskazując na pozostałe notatki. – Wygląda to, jakby chciał coś ukryć.

      – Niekoniecznie.

      – Zamazał wszystko, by zatrzeć ślady – upierał się Aleksander. – Inna możliwość jest taka, że zrobił to w amoku.

      Dominika musiała przyznać, że druga ewentualność przemawiała do niej bardziej. Pusty pokój ze ścianami oklejonymi na żółto przywodził na myśl miejsce, w którym na co dzień przebywał szaleniec. A gdy dodać do tego chaotycznie pokreślone, pomazane kawałki papieru, wyłaniał się z tego doprawdy niepokojący obraz.

      Aleksander postukał w jeden z jego elementów.

      – Z tego można rozczytać najwięcej.

      Osica i Wadryś-Hansen podeszli do prokuratora.

      – Ert eger – odczytał Edmund, a potem spojrzał na Dominikę. – Co to znaczy? Imię? Nazwisko?

      – Może.

      – Jeśli tak, to imię brzmi Robert – odezwał się Aleks. – Przy nazwisku też zdaje się brakować dwóch, góra trzech liter.

      Dominika przyjrzała się grubej czarnej kresce, która przesłaniała część słowa. Gerc mógł mieć rację. Podeszła jeszcze bliżej, ale nie liczyła na to, że uda jej się dostrzec coś więcej. Przypuszczała, że nawet technikom ta sztuka się nie powiedzie. Forst użył grubego niezmywalnego markera, a wcześniej z pewnością zadbał o to, by pisać czymś odpowiednio miękkim, niepozostawiającym śladów mechanoskopijnych.

      Znał się na rzeczy. I musiał wiedzieć, że prędzej czy później ktoś wejdzie do jego mieszkania.

      Wadryś-Hansen oderwała wzrok od kartek i powiodła wzrokiem dokoła. Od kiedy stało puste? Biorąc pod uwagę stęchliznę i złogi kurzu, należało uznać, że Wiktora nie było tutaj od dobrych kilku miesięcy, być może pół roku.

      Współgrało to ze wszystkim, co wiedziała.

      – Naprawdę nie rozumiem – bąknął Osica.

      Popatrzyła na niego z niewypowiedzianym pytaniem w oczach.

      – Tego wszystkiego – dodał, rozkładając ręce. – Co to ma znaczyć? Prowadził jakieś samozwańcze dochodzenie? Starał się coś lub kogoś namierzyć? Układał jakiś scenariusz?

      Gerc nie odzywał się, ale nie musiał. Oboje wiedzieli, że z jego punktu widzenia właśnie ta ostatnia koncepcja była właściwa.

      – Trzeba będzie to wszystko odtworzyć – zauważył.

      – O ile to możliwe – zastrzegł Osica.

      – Musi być. Jeśli trzeba, zamknę tu grupę techników i nie wypuszczę, dopóki nie poskładają tego w logiczną całość.

      Dominika przypuszczała, że w takim układzie pechowcy siedzieliby tu nad wyraz długo. Notatki Forsta sprawiały chaotyczne wrażenie. Na dobrą sprawę mogłaby to powiedzieć, nawet gdyby Wiktor nie pozacierał informacji.

      Osica przechadzał się od jednej ściany do drugiej, kręcąc głową i mrucząc coś pod nosem. Raz po raz bezradnie rozkładał ręce.

      – Czego on szukał, do jasnej cholery? – burknął.

      Aleksander stanął mu na drodze.

      – Sposobu na to, jak zamordować te kobiety.

      – Absurd.

      – Doprawdy?