że to prawdziwy burdel, nie. Dopiero co znaleźli trupa.
Dominika puściła to mimo uszu.
– Ale to wszystko tylko wstęp do tej dobrej wiadomości, z którą do ciebie przyszedłem – zastrzegł z zadowoleniem Aleksander.
– Doprawdy?
Pokiwał ochoczo głową.
– Najlepsze jest to, co znaleźli przy jednej z ofiar pod Giewontem.
– To znaczy?
– Koszulę pieprzonego Forsta.
Dominika miała wrażenie, że się przesłyszała. I być może przyjęłaby tę wersję, gdyby nie fakt, że Gerc wyszczerzył się, jakby wygrał los na loterii. Dla nikogo nie było tajemnicą, jak postrzegał Wiktora Forsta. A już szczególnie dla niej. Przez długie miesiące z bliska obserwowała, jak rosła niechęć Aleksa.
Ale czyżby naprawdę odnaleziono przy zwłokach ślad wskazujący na byłego komisarza policji? Wydawało się to niemożliwe.
– Nie wierzysz?
– A powinnam?
– Oczywiście – zapewnił ją Aleksander. – Nie wspominałbym o tym, gdyby to nie była pewna informacja.
Kiedy powiedział jej o czapce, którą Osica miał niegdyś przekazać Wiktorowi, wiedziała już, że nie może być mowy o żadnej pomyłce. Tyle w zupełności wystarczyło, by mieć pewność.
Poczuła nieprzyjemne ciarki na plecach.
Brytyjczycy określali to jako wrażenie, jakby ktoś chodził po twoim grobie. I być może mieli słuszność, uznała w duchu Dominika.
– Sukinsyn wrócił – oznajmił z satysfakcją Gerc. – I w jakiś sposób jest w to zamieszany.
Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego od kiedy wszedł do jej gabinetu, używał liczby mnogiej. Pojedziemy, przekonamy się na miejscu, zobaczymy… Najwyraźniej zrobił wszystko, by wraz z nią prowadzić sprawę. I nie ulegało wątpliwości, co nim kierowało.
– Nie wyciągaj zbyt pochopnych wniosków, Aleks.
– Kiedy w grę wchodzi Forst, żadne nie są pochopne.
– Już raz się przejechałeś.
– Ale drugi raz nie zamierzam – odparł poważnym tonem, a potem się podniósł. – Idziemy?
– Za moment.
– Te trupy same się nie obejrzą.
– Idź. Zaraz zejdę.
Dominika poczekała, aż Gerc wyjdzie z pokoju, po czym opuściła głowę i przez moment trwała w zupełnym bezruchu. Potem zrobiła głęboki wdech, starając się uspokoić. Sięgnęła po telefon, przesunęła po nim palcem i wbiła wzrok w wyświetlacz.
Znów zamarła, zastanawiając się.
Po chwili skasowała ostatni SMS od Wiktora Forsta. Moment później usunęła też wszystkie wcześniejsze.
4
To nic odkrywczego, ale pewne rzeczy są uniwersalne. Umysł ludzki działa w określony sposób, dochodzi do takich samych wniosków i każe ludziom zachowywać się podobnie. Przykłady mogłabym mnożyć.
Łuk w tym samym czasie wymyślono w krajach bałtyckich, Chinach, Grecji czy Afryce. Einstein nie był jedynym, który skonstruował teorię względności – równocześnie zrobili to Poincaré, De Pretto i Langevin. Każdy z nich dotarł do tych samych wniosków.
Podobnie było z Darwinem i Wallace’em – obaj, niezależnie od siebie, ukuli tę samą teorię na temat ewolucji. Czasem dochodziło nawet do tego, że na nowe pomysły wpadano w ten sam dzień – jak w przypadku Bella i niejakiego Elishy Graya. Ci dwaj złożyli nawet wniosek patentowy w tym samym momencie i przez pewien czas nie było jasne, kto ostatecznie powinien figurować jako wynalazca telefonu.
Takie zjawisko w historii nasilało się, kiedy potrzeba rzeczywiście stawała się najbardziej troskliwą matką wynalazków. Jak wtedy, gdy wybuchła pandemia choroby Heinego-Medina. W latach pięćdziesiątych trzech naukowców w tym samym czasie opracowało szczepionkę, choć zapewne nawet nie wiedzieli o swoim istnieniu, a co dopiero o prowadzonych badaniach.
Nie dziwiło mnie to. Wszyscy jesteśmy tak samo skonstruowani i dotyczy to także morderców. Może nawet w szczególności właśnie nas. Nasz najczęstszy błąd powtarzany jest przez zbyt wiele osób, by był to przypadek. Sprowadza do tego, że wracamy na miejsce zdarzenia.
W tym względzie nie różnię się od innych. Chciałabym być u stóp Giewontu, obserwować, jak moje dzieło wprowadza innych w konsternację. Chętnie pojawiłabym się też w tłumie, który zebrał się przy Orkana. To tam na placu budowy leżała Edi.
Mimo chęci, potrzeby, zewu – czymkolwiek to jest – postanowiłam, że będę przyglądać się z oddali. Zostałam w domu, włączyłam telewizję i obserwowałam, co dzieje się w Zakopanem.
Wezwali dwójkę doświadczonych prokuratorów z Krakowa. Spodziewałam się, że prędzej czy później do tego dojdzie. Nie sądziłam jednak, że padnie na Wadryś-Hansen.
Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że jest na cenzurowanym. Po tym, jak wyszła na jaw sprawa Gjorda Hansena, cała jej kariera stanęła pod znakiem zapytania. Zresztą wystarczyło na nią spojrzeć, by przekonać się, że coś jest z nią nie tak.
Mężczyzna był jeszcze gorszy. Aleksander Gerc sprawiał wrażenie, jakby nie ścigał psychopatów, ale sam był jednym z nich. Dotychczas zasłynął przede wszystkim tym, że uparcie tropił pewnego byłego komisarza. Komisarza, który ostatecznie uniknął odpowiedzialności, mimo że powinien ją ponieść.
Dlaczego przydzielono do sprawy akurat tych dwoje? Nie miałam pojęcia.
Dopiero po czasie dowiedziałam się, że ma to związek z koszulą, którą miała na sobie jedna z dziewczyn.
Wydawało mi się, że jestem gotowa na wszystko. Wielu rzeczy się spodziewałam, ale nie tego.
Zadziwiające, jak losy ludzkie potrafią się plątać.
5
Osica nie czuł się dobrze w swoim nowym gabinecie. Miał wrażenie, jakby był intruzem, w jakiś sposób odpowiedzialnym za to, że za biurkiem komendanta rejonowego nie siedzi już ten sam człowiek, co jeszcze kilka dni temu.
Prawda była jednak taka, że Edmund nie miał z tym nic wspólnego. Jego poprzednik odszedł na emeryturę, dosłużywszy się słusznego stażu i stopnia. Tudzież emerytury. Corocznie państwo przeznaczało na ich wypłaty piętnaście miliardów złotych. Krowa była dojna, wystarczyło wysłużyć odpowiednio wiele lat.
Osica przypuszczał, że sam nie zabawi za tym biurkiem długo. Poczeka jeszcze rok, może dwa, a potem zajmie się czymś innym. Nic nie stało na przeszkodzie, by policyjny emeryt podejmował inną pracę. A w jego przypadku była to konieczność. Inaczej z pewnością by sfiksował.
Choć właściwie mogło się to zdarzyć znacznie wcześniej.
Inspektor potarł nerwowo czoło, słysząc pukanie do drzwi. Zdawał sobie sprawę, że czeka go nie tylko niełatwa rozmowa, ale także długie, żmudne śledztwo, które będzie musiał osobiście nadzorować. Minister spraw wewnętrznych dał mu to dziś wyraźnie do zrozumienia.
– Wejść – rzucił.
Dominika Wadryś-Hansen powoli otworzyła drzwi, a potem posłała mu ciepły, jakkolwiek zdawkowy uśmiech. Właściwie nie spodziewał się innej reakcji. Podobnie jak nie sądził, że przyprowadzi ze sobą Gerca.
Uścisnęli sobie ręce, a potem dwoje prokuratorów usiadło