Remigiusz Mróz

Deniwelacja


Скачать книгу

Były komisarz jednak nie miał zamiaru ich składać.

      Kelner podał im jedzenie, a Wiktor otworzył paczkę niedawno nabytych papierosów.

      – Miałeś czas kupić fajki, ale chodzisz w… tym? – spytał Artiom, wskazując na czerwono-czarną koszulę.

      – Tylko takie noszę.

      – Nosiłeś. Teraz to się musi zmienić.

      Mógł dyskutować, ale czy był sens?

      – Kupisz coś nierzucającego się w oczy, coś przewiewnego. Do kurwy nędzy, tutaj jest prawie trzydzieści stopni, nikt nie chodzi we flanelach.

      Po prawdzie on też ubrałby coś innego, gdyby tylko wiedział, że trafi do Torrevieja w tym samym czasie co afrykański front znad Algierii. Przygotowywał się do wyjazdu, robił research – ale wynikało z niego, że powinien spodziewać się temperatur nieznacznie przekraczających dwadzieścia stopni.

      Tymczasem trafił do istnego piekła.

      Miał nadzieję, że określenie to będzie odnosił wyłącznie do temperatury.

      – Przy obwodnicy jest centro commercial, znajdziesz tam wszystkie sklepy.

      – Mhm.

      – Ale na razie pójdziesz do niewielkiego lokalu, gdzie zaopatrują się miejscowi. – Rozmówca wskazał wąską uliczkę odchodzącą od nadmorskiej promenady. – Prosto, aż do skrzyżowania z calle Caballero de Rodas, potem w lewo. Po minięciu czterech przecznic będziesz na miejscu. Sklep jest wciśnięty między kafejki, nazywa się El Metro.

      – Nie możesz mnie tam zaprowadzić?

      – Nie. Dam ci wszystko, czego potrzebujesz, a potem będziesz radził sobie sam.

      – Myślałem, że…

      – Jestem tylko od powitań.

      Forst skinął głową. Nie miał zamiaru pytać o więcej, uświadomił sobie bowiem, że ma do czynienia wyłącznie z pośrednikiem. Typowym zderzakiem, który oprócz werbowania nowych ludzi miał niewiele więcej zadań.

      – Potwierdzam, że jesteś tym, za kogo się podajesz, przedstawiam ogólne zasady, daję pakiet na start – ciągnął Artiom. – Na tym moja rola się kończy.

      – Gdzie ten pakiet?

      Rosjanin uniósł brwi.

      – Powinieneś raczej zainteresować się tą drugą rzeczą, o której wspomniałem.

      – Nie jestem dobry w przestrzeganiu zasad.

      – Więc musisz się sporo nauczyć.

      – W tym też nie radzę sobie najlepiej.

      Artiom popatrzył na niego z niedowierzaniem. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do tego, że potencjalni kandydaci traktują te sprawy lekko. Tyle że w przypadku Forsta nie powinien spodziewać się nadmiernej powagi i przejęcia sytuacją. Z pewnością skrupulatnie go prześwietlili, a Wiktor zadbał o to, by jawić się jako człowiek bezkompromisowy i gotowy na wszystko. Właściwie na użytek tej sprawy stworzył zupełnie nową wersję siebie.

      A przynajmniej chciał tak myśleć.

      – Słuchaj… – zaczął Artiom. – Albo będziesz robił, co trzeba, albo to się skończy szybciej, niż sądzisz.

      – W jaki sposób?

      – Co?

      – W jaki sposób się skończy?

      Rosjanin się rozejrzał.

      – Bo jeśli to ma być groźba, musisz być bardziej precyzyjny.

      Artiom przez moment milczał, marszcząc czoło. Potem nagle się rozchmurzył, jakby przypomniał sobie, że dla postronnych nie powinien sprawiać wrażenia, że coś jest nie w porządku.

      – To była tylko dobra rada.

      – Rozumiem.

      – Świetnie. I musisz zrozumieć ich jeszcze kilka, zanim przekażę ci przesyłkę.

      Forst potwierdził zdawkowym ruchem głowy. Przesyłką niewątpliwie był niewielki plecak oparty o nogę stołu. Najpewniej znajdowało się w nim wszystko, czego potrzebował, by rozpocząć nowe życie w Torrevieja.

      – Samochód czeka na ciebie przy Plaza de la Constitución. Po jednej stronie jest kościół, po drugiej parking – oznajmił Rosjanin. – To pierwsze auto za pasami, stoi tuż pod Mäklarringen.

      – Pod czym?

      – Pod szwedzką agencją nieruchomości. Nieistotne.

      – Jaki to samochód?

      – Opel astra.

      Forst nie skomentował.

      – Zanim wsiądziesz, musisz pozbyć się komórki. Wyrzucisz ją do kubła na skrzyżowaniu Gallud i Chapaprieta.

      Mężczyzna urwał i zmierzył wzrokiem Polaka.

      – To istotne. Zrozumiałeś?

      – Tak.

      – Cel podróży masz już wprowadzony do nawigacji – ciągnął Artiom. – Czekają cię trzy postoje. Nie możesz pominąć żadnego.

      Rozmówca urwał, czekając na potwierdzenie.

      – Rozumiem.

      – Na każdym masz sprawdzić, czy nikt za tobą nie jedzie – dodał Rosjanin. – Na miejsce powinieneś dotrzeć po godzinie od momentu uruchomienia odbiornika GPS. Jeśli zajmie ci to więcej czasu, nie zostaniesz wpuszczony na teren rezydencji.

      Artiom kontynuował jeszcze przed chwilę, rozwodząc się nad środkami bezpieczeństwa, o które miał zadbać Wiktor. Były komisarz raz po raz kiwał głową i pozorował najwyższą uwagę. W rzeczywistości jednak nie przywiązywał wielkiej wagi do słów rozmówcy. Już na Okęciu sprawdzał, czy nie ma ogona. Nie żeby się tego spodziewał, wynikało to raczej z przyzwyczajenia.

      Kilka minut zajęło Artiomowi wyłuszczenie wszystkiego, co uznał za istotne. Pożegnali się jak dwaj starzy znajomi, Forst zabrał plecak, a potem ruszył w kierunku sklepu z odzieżą. Trafił bez problemu, a za euro znalezione w jednej z kieszeni plecaka kupił jasną, przewiewną koszulę.

      Nie czuł się w niej dobrze.

      Uczucie spotęgowało się, gdy zajął miejsce za kierownicą astry. Nie chciał myśleć o ostatnim razie, kiedy siedział w tym modelu opla. Silnik zaskoczył za drugim razem i niepokojąco zarzęził.

      Bak był pełny, mimo to Wiktor zatrzymał się na stacji benzynowej w centrum, potem pod fast foodem na obwodnicy i ostatecznie na parkingu Lidla w Orihuela Beach. Przeciął miejscowość, przejechał nad autostradą łączącą największe miasta Murcji i wjechał do Villamartín.

      To tutaj znajdował się cel podróży. Z zewnątrz ogrodzony teren przywodził na myśl enklawę zieleni na pustyni. W rzeczywistości jednak tutejsza oaza była ekskluzywnym klubem golfowym, w którym bawili najbogatsi.

      Forst stanął przed główną bramą i poczekał, aż podejdzie do niego ochroniarz. Mężczyzna przez chwilę przyglądał się samochodowi, a potem kierowcy.

      – Pan Robert Krieger?

      Wiktor skinął głową.

      7

      Dźwięk przychodzącej wiadomości podziałał na Dominikę jak sól sypnięta prosto do otwartej rany. Natychmiast sięgnęła po telefon, mając nadzieję, że Osica ani Gerc nie zauważyli jej nerwowości.

      Zerknęła na wyświetlacz.

      Nadawcą SMS-a był Forst, tak jak się spodziewała.

      – Coś