odciągnąć Steve’a, bo wiedziałem, że ten typ może sobie zrobić krzywdę… do powierzchni wody było dobre dziesięć stóp…
Były dwadzieścia trzy. Jeden z gliniarzy Rademachera już to zmierzył.
– Zachowywali się jak szaleni. „Heeej, hoop! Heej, hoop!”. Webby wziął go pod ręce, a Steve za nogi, a potem… potem…
Kiedy Hagarty zobaczył, co tamci robią, ruszył biegiem w ich stronę, wrzeszcząc na całe gardło:
– Nie! Nie! Nie!
Chris Unwin odepchnął go i Hagarty wylądował na chodniku z taką siłą, że aż mu szczęknęły zęby.
– Też chcesz popływać? – wyszeptał. – Spadaj, dziecino.
A potem zrzucili Adriana Mellona z mostu do wody.
Hagarty usłyszał pluśnięcie.
– Wynośmy się stąd – rzekł Steve Dubay. On i Webby szli już w stronę samochodu. Chris Unwin podszedł do barierki i spojrzał w dół. Najpierw zobaczył Hagarty’ego ześlizgującego się i zsuwającego po zaśmieconym zboczu nabrzeża do wody. Potem zobaczył klowna. Klown jedną ręką wciągał Adriana. W drugiej trzymał pęk balonów. Adrian był cały przemoczony, krztusił się i jęczał. Klown przekrzywił głowę i uśmiechnął się do Chrisa, który zobaczył jego lśniące srebrne oczy i obnażone zęby, wielkie, olbrzymie zęby.
– Jak u lwa w cyrku – powiedział. – To znaczy były tak wielkie. – Potem opowiadał, że widział, jak klown odciągnął do tyłu jedną rękę Adriana Mellona, tak że znalazła się nad jego głową.
– I co później, Chris? – spytał Boutillier. Był już znudzony tą częścią. Bajki go nudziły, odkąd skończył osiem lat.
– Nie wiem – odrzekł Chris. – Bo właśnie wtedy Steve złapał mnie za rękę i wsadził do wozu. Ale… myślę, że to mu się wgryzło pod ramię. – Ponownie uniósł wzrok. Sprawiał wrażenie niepewnego i rozbitego. – Myślę, że właśnie tak się stało. To wgryzło mu się pod ramię. Jakby chciało go pożreć, rozumiecie. Jakby chciało mu wygryźć serce.
– Nie – rzekł Hagarty, kiedy w formie pytań przedstawiono mu wersję zdarzeń Chrisa Unwina. Klown nie wyciągał Ade’a na brzeg, w każdym razie wcale to tak nie wyglądało, a przecież nie był bynajmniej bezstronnym obserwatorem, przyglądającym się całemu zdarzeniu z zaciekawieniem. On po prostu odchodził od zmysłów.
Klown – jak twierdził – stał w pobliżu nabrzeża, trzymając w ramionach ociekające wodą ciało Adriana. Prawe ramię Ade’a sterczało sztywno za głową klowna, a twarz klowna rzeczywiście znajdowała się pod jego pachą. Ale on się w niego nie wgryzał. On się uśmiechał.
Hagarty widział, jak klown wyglądał zza ramienia Ade’a i się uśmiechał. Ramiona klowna zacisnęły się i Hagarty usłyszał trzask pękających żeber. Ade krzyknął.
– Popływaj z nami, Don – rzucił klown, rozciągając czerwone usta w uśmiechu, a potem wskazał ręką w wielkiej białej rękawicy pod most.
Balony unosiły się w powietrzu, obijały się o spód mostu – nie dziesiątki czy setki, ale tysiące – czerwone, niebieskie, zielone i żółte, a na każdym z nich widniał napis I <3 DERRY!
– Tak, to z pewnością sporo – powiedział Reeves i ponownie mrugnął do Harolda Gardenera. – Tyle balonów!
– Wiem, jak to brzmi – odparł drżącym głosem Hagarty.
– Widziałeś te balony? – zapytał Gardener. Don Hagarty powoli uniósł obie dłonie do twarzy.
– Widziałem je równie wyraźnie, jak teraz swoje palce. Tysiące balonów. Przysłoniły spód mostu. Falowały nieznacznie, odbijając się to w górę, to w dół. I był jeszcze ten dźwięk. Zabawny, cichy, piskliwy dźwięk. Kiedy ocierały się o siebie. I te sznurki. Las zwieszających się z balonów białych sznurków. Wyglądały jak białe pasemka pajęczyny. Klown zabrał Ade’a pod most. Widziałem, jak jego ubranie rozsuwało te sznurki na boki. Ade wydawał dziwne dźwięki, jakby się dusił. Ruszyłem za nim… i klown wtedy się odwrócił. Zobaczyłem jego oczy i w jednej chwili zrozumiałem, kto to był.
– Kto to był, Don? – spytał cicho Harold Gardener.
– To było Derry – odrzekł Don Hagarty. – To było to miasto.
– I co wtedy zrobiłeś? – zainteresował się Reeves.
– Uciekłem, durniu – odparł Hagarty i wybuchnął płaczem.
Harold Gardener miał spokój aż do 13 listopada, następnego dnia John Garton i Steven Dubay mieli stanąć przed sądem okręgowym Derry pod zarzutem zamordowania Adriana Mellona. Potem poszedł na spotkanie z Tomem Boutillierem. Chciał porozmawiać o klownie. Boutillier nie miał na to ochoty, ale kiedy zdał sobie sprawę, że Gardener bez jego drobnej pomocy mógłby zrobić coś głupiego, przystał na to.
– Nie było żadnego klowna, Haroldzie.
– Mamy dwóch świadków…
– To bzdury. Kiedy Unwin zorientował się, że tym razem nie pójdzie mu tak łatwo, zdecydował się rzucić na szalę Syndrom Jednorękiego. „To nie my zabiliśmy tego małego biednego pedzia, to był Jednoręki”. Hagarty z kolei był w szoku. Stał i patrzył, jak te gnoje mordują jego najlepszego przyjaciela. Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby zobaczył latające talerze.
Boutillier wiedział lepiej. Gardener dostrzegał to w jego oczach i uniki zastępcy prokuratora okręgowego doprowadzały go do białej gorączki.
– Daj spokój – powiedział. – Mówimy tu o niezależnym świadku. Nie wciskaj mi kitu.
– Jaki kit? Czy chcesz mi wmówić, że wierzysz w klowna wampira, który zagnieździł się pod Main Street Bridge? Moim zdaniem właśnie to jest kit!
– Nie, niezupełnie, ale…
– A może wierzysz w to, że Hagarty zobaczył tam miliard balonów, każdy z takim samym napisem, jaki widniał na czapce jego kochanka? Moim zdaniem właśnie to jest kit.
– Nie, ale…
– To czemu mnie tym męczysz?
– Przestań brać mnie w krzyżowy ogień pytań! – ryknął Gardener. – Oni obaj opisali to jednakowo i żaden nie wiedział, co mówił drugi!
Boutillier siedział przy biurku, bawiąc się ołówkiem. Teraz odłożył go, wstał i podszedł do Harolda Gardenera. Boutillier był pięć cali niższy, ale Gardener cofnął się o krok przed gniewem tamtego.
– Chcesz, żebyśmy przegrali tę sprawę, Haroldzie?
– Nie, oczywiście, że…
– Chcesz, żeby te gnoje wyszły na wolność?
– Nie!
– W porządku. Skoro ustaliliśmy już pewne podstawy, powiem ci dokładnie, co o tym myślę. Tak. Prawdopodobnie tego wieczoru pod mostem był jakiś człowiek. Może miał na sobie kostium klowna, choć wydaje mi się, że musiał to być zwyczajny włóczęga ubrany w łachmany albo jakiś transwestyta. Sądzę, że zszedł tam na dół po drobniaki albo porzucone resztki jedzenia, hamburgera czy niedojedzoną torebkę frytek. Oczy tamtych dopowiedziały resztę, Haroldzie. Czy teraz uważasz, że to możliwe?
– Nie wiem – odparł Harold. Chciał być przekonany, ale opisy podane podczas składania zeznań były tak dokładne… Nie. Nie sądził, aby to było możliwe.
– To