się w setkach innych, bardziej lub mniej ważnych spraw. W domu w Traynor mieli pokój podzielony na dwie części. Po lewej stronie znajdowały się stół do pracy i fotel do czytania. Po prawej maszyna do szycia i stolik karciany, na którego blacie układała puzzle. Bardzo rzadko rozmawiali na temat pokoju, on po prostu tam był, na swoim miejscu, tak jak ich nosy czy obrączki ślubne. Kiedyś ten pokój będzie należał do Andy’ego lub Jenny. Ale co z dzieckiem? Czemu nie przychodzi na świat? Maszyna do szycia, kosze z materiałami, stół i stolik karciany znajdowały się na swoich miejscach i zdawały się z każdym miesiącem umacniać tam swoją pozycję, cementując tym samym trwałość ich związku. „Poczęcie” – to słowo, tak jak „pornografia”, nigdy nie padło z jej ust, ale zawsze właśnie o to jej chodziło. Pamiętała, jak któregoś razu dostała okres i otworzyła szafkę pod umywalką w łazience, aby wyjąć z niej paczkę podpasek. Spojrzała na pudełko i wtedy odniosła wrażenie, jakby ono uśmiechnęło się do niej radośnie. „Cześć, Patty! Jesteśmy twoimi dziećmi. Jesteśmy jedynymi dziećmi, jakie będziesz miała, i jesteśmy głodne. Nakarm nas. Nakarm nas swoją krwią”.
W 1976 roku, trzy lata po tym, jak przestała używać tabletek antykoncepcyjnych, pojechali do lekarza w Atlancie. Nazywał się Harkavay.
– Chcemy wiedzieć, czy coś jest nie w porządku – powiedział Stanley. – I jeżeli tak, to czy można coś na to zaradzić.
Zrobili testy. Sperma Stana okazała się w porządku, podobnie jak jajniki Patty; wszystkie kanały, które powinny być otwarte, były otwarte.
Doktor Harkavay, który nie nosił obrączki i był otwartym, miłym facetem o twarzy studenta z college’u tuż po powrocie z semestralnych wakacji spędzonych na nartach w Kolorado, powiedział im, że to mogło być spowodowane przez nerwy. Powiedział, że to często spotykana sytuacja, że psychika tak jak impotencja może uniemożliwiać zapłodnienie – im bardziej się tego chciało, tym mniej z tego wychodziło. Powinni się rozluźnić i zapomnieć podczas stosunków o prokreacji.
W drodze do domu Stan był wyjątkowo ponury. Patty spytała go dlaczego.
– Nigdy tego nie robię – odparł.
– Czego?
– Nie myślę o prokreacji. W trakcie.
Zaczęła chichotać, choć w głębi duszy czuła strach i osamotnienie. I tej nocy, leżąc w łóżku, długo po tym, jak sądziła, że już usnął, przestraszyła się, gdy usłyszała jego głos dochodzący z ciemności. Był cichy, tłumiony łzami.
– To ja – powiedział. – To moja wina.
Odwróciła się do niego i objęła go.
– Nie wygłupiaj się. – Ale jej serce biło szybko, zbyt szybko. Nie to ją jednak zdziwiło. To było tak, jakby zajrzał w głąb jej umysłu i odczytał utajnioną informację, przekonanie, które tam skrywała, ale o którym aż do tej chwili nie wiedziała. Czuła, że miał rację. Coś było nie tak. Ale nie z nią. Z nim. Z czymś w jego wnętrzu. – Daj spokój – wyszeptała w jego ramię. Był lekko spocony i nagle zdała sobie sprawę, że Stan był przerażony. Strach bił od niego chłodnymi falami i gdy tak leżała nago obok niego, czuła się, jakby leżała na wprost otwartej lodówki.
– Wiem, co mówię. I wcale się nie wygłupiam – powiedział tym samym tonem. – I ty też o tym wiesz. To ja. Ale nie wiem czemu.
– Nie możesz tego wiedzieć. – Jej głos był ochrypły, besztający jak głos matki, kiedy się czegoś bała. I gdy to mówiła, całe jej ciało przeszył ostry dreszcz jak smagnięcie bicza. Stanley poczuł to i jego ramiona zacisnęły się mocno wokół niej.
– Czasami wydaje mi się, że wiem dlaczego. Czasami mam sen, zły sen, i budzę się, myślę. A teraz już wiem. Już wiem, co jest nie tak. Nie chodzi tylko o to, że nie możemy mieć dziecka. Chodzi o wszystko. W moim życiu wszystko jest nie tak, jak powinno.
– To nieprawda, Stanley.
– Nie mówię o tym, co wewnątrz. W środku wszystko jest w porządku. Mówię o tym, co jest na zewnątrz. O czymś, co powinno było się skończyć, ale się nie skończyło. Budzę się wtedy i myślę… Całe życie spędziłem w oku cyklonu i praktycznie nic z tego nie rozumiem. Boję się. I wtedy to wszystko zaczyna blaknąć. Tak jak to zwykle bywa ze snami.
Wiedziała, że często miewał niespokojne sny. Budził ją kilkakrotnie, gdy rzucał się na łóżku i jęczał. Prawdopodobnie parę razy przespała jego nocne koszmary. Kiedy zaś próbowała mu pomóc i pytała go, co się z nim działo, odpowiadał zawsze tak samo: „Nie pamiętam. Nie mogę sobie przypomnieć”. Potem zwykle siadał na łóżku i sięgał po papierosy, czekając, aż resztki snu wypłyną przez pory jego ciała jak kropla złego potu. Nie mieli dzieci. Tego wieczoru, 28 maja 1985 roku – w wieczór kąpieli – ich rodzice nadal czekali, że zostaną dziadkami. Dodatkowy pokój był wciąż dodatkowym pokojem. Podpaski (mini i maksi) nadal znajdowały się w szafce pod umywalką w łazience.
Jej matka, która była zajęta własnymi sprawami, ale wcale nieobojętna na ból córki, przestała wypytywać ją w listach o dziecko i nie wspominała o tym słowem, kiedy Stan i Patty dwukrotnie w ciągu roku przyjeżdżali do Nowego Jorku.
Nie było już żartobliwych wzmianek o tym, czy brali regularnie pastylki z witaminą E. Stanley przestał mówić o dzieciach, ale czasami, kiedy nie wiedział, że mu się przyglądała, Patty dostrzegała cień spowijający jego twarz. Jakiś cień. Jakby rozpaczliwie starał się coś sobie przypomnieć. Poza tą jedną chmurą prowadzili całkiem radosne i przyjemne życie, aż do momentu, kiedy tego wieczoru – 28 maja, w połowie programu Family Feud, rozdzwonił się telefon. Patty miała w rękach zestaw sześciu koszul Stana i dwie swoje bluzki, a Stan wydaną w twardej oprawie najnowszą książkę Williama Denbrough. Na okładce widniała jakaś rycząca potworna bestia. Na odwrocie było zdjęcie łysego mężczyzny w okularach. Stan siedział blisko telefonu. Podniósł słuchawkę i powiedział:
– Halo, dom Urisów. – Słuchał przez chwilę, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się zmarszczka zamyślenia. – Kto? Proszę powtórzyć!
Patty poczuła, że nagle zaczyna ją ogarniać przerażenie. Później wstyd zmusi ją do kłamstwa i powie rodzicom, że kiedy tylko zaczął dzwonić telefon, domyślała się, że stanie się coś złego, ale tak naprawdę tylko jeden jedyny raz uniosła wzrok znad swojej sterty szycia. Może miała rację. Może na długo przed tym telefonem oboje przypuszczali, że niebawem coś się stanie, coś, co nie pasowało do tego miłego domku znajdującego się za niskim cisowym żywopłotem, coś tak oczywistego, że nie wymagało potwierdzenia… prócz tego jednego jedynego ukłucia niewypowiedzianej zgrozy, która przeszyła jej serce jak ostrze szpikulca do lodu. To wystarczyło. W zupełności.
– Czy to mama? – spytała natychmiast, myśląc, że może jej ojciec, mający dwadzieścia funtów nadwagi i cierpiący na ustawiczne „bóle brzucha”, odkąd skończył czterdziestkę, doznał ataku serca.
Stan pokręcił głową, a potem uśmiechnął się na coś, co powiedział mu głos w słuchawce.
– To ty. Ty… Niech mnie diabli, Mike! Jak się… – Ponownie umilkł. Nasłuchiwał.
Kiedy jego uśmiech przygasł, rozpoznała przyczynę, jak jej się wydawało; wyraz najgłębszego skupienia na twarzy, grymas, który pojawił się teraz, pogłębiał, kiedy Stan rozwiązywał jakiś skomplikowany problem, słuchał informacji na temat nagłej zmiany istniejącej sytuacji albo gdy ktoś mówił mu coś dziwnego i interesującego. Prawdopodobnie to ostatnie, doszła do wniosku. Nowy klient? Stary przyjaciel? Być może. Ponownie skupiła uwagę na ekranie telewizora, gdzie jakaś kobieta zarzuciła Richardowi