nie otwierają. To są groby, Richie. Ich płyty pękają i wampiry, o których myślałeś, że są martwe, ponownie wzbijają się do lotu.
Papieros. Tylko jeden. Może być nawet carlton, na miłość boską. Dostaniemy cię, okularniku! Zeżresz ten worek na książki!
– Town House – powiedział męski głos z jankeskim akcentem; głos przewędrował całą Nową Anglię, Środkowy Zachód i przemknąwszy pod kasynami Las Vegas, dotarł do jego ucha.
Rich zapytał właściciela głosu, czy mógłby zarezerwować dlań apartament w Town House, począwszy od jutra. Głos powiedział mu, że mógłby, i zapytał, na jak długo.
– Nie wiem jeszcze. Mam… – Przerwał na chwilę. Zamyślił się.
Co on właściwie miał? Oczyma duszy zobaczył chłopca z workiem na książki w szkocką kratę, uciekającego przed bandą łobuzów; zobaczył chłopca w okularach, chudego chłopca o bladej twarzy, który wyglądał, jakby krzyczał: „Uderz mnie! No dalej, uderz mnie!” do każdego mijającego go osiłka. To było niezwykłe i tajemnicze.
Oto moje usta. Rozgnieć mi je na zębach! Oto mój nos! Rozkwaś mi go i złam, jeżeli potrafisz! Daj mi w ucho, tak żeby napuchło jak bania! Rozwal mi brew! Masz, to moja szczęka, znokautuj mnie! To moje oczy, podbij je i stłucz te okulary, które tak ci się nie podobają. Te wstrętne znienawidzone okulary o grubych szkłach, okulary w rogowych oprawkach połączone na łuku kawałkiem taśmy klejącej. Złam je! Wbij odłamek szkła w jedno z tych niebieskich oczu i zamknij je na zawsze! Zrób to, do diabła! No, zrób!
Zamknął oczy.
– Mam w Derry parę spraw do załatwienia. Widzi pan, nie wiem, ile czasu mi to zajmie. Co by pan powiedział na wynajęcie apartamentu na trzy dni z możliwością przedłużenia?
– Z możliwością przedłużenia? – spytał recepcjonista z powątpiewaniem w głosie, a Rich czekał cierpliwie, aż tamten to sobie przemyśli. – A tak, rozumiem. W porządku!
– Dziękuję i… ja… mam nadzieję, że będzie pan na nas głosował w październiku – powiedział John Kennedy. – Jackie chce… przejąć Gabinet Owalny, a ja mam już robotę dla mojego brata… hm… Bobby’ego.
– Pan Tozier?
– Tak.
– W porządku… Ktoś włączył się na linię na parę sekund.
Nie ktoś, tylko stary kumpel z paczki dobrych, znanych nieboszczyków, gdybyś tego nie wiedział. Nie przejmuj się tym. Przeszedł go dreszcz i niemal z desperacją w głosie powiedział do siebie w myślach: Nic ci nie jest, Rich.
– Ja też to słyszałem – rzekł Rich. – Musiało być jakieś sprzężenie na linii. No i co z tym pokojem?
– Och, nie ma sprawy – odparł recepcjonista. – Miewamy tu w Derry gości, ale nigdy nie ma specjalnego przepełnienia.
– Naprawdę?
– Ehe – rzucił recepcjonista. Rich zapomniał również i o tym potaknięciu używanym powszechnie w północnych regionach Nowej Anglii. „Dostaniemy cię, draniu!”, wrzasnął widmowy głos Henry’ego Bowersa i Richie poczuł, jak w jego wnętrzu pęka coraz więcej nagrobnych płyt. Woń, jaką poczuł, nie była odorem gnijących ciał, lecz rozkładających się wspomnień, a to w pewien sposób wydawało się jeszcze gorsze.
Podał recepcjoniście numer swojej karty kredytowej American Express i odłożył słuchawkę. Potem zadzwonił do Steve’a Covalla, szefa programów stacji KLAD.
– Co się stało, Rich? – zapytał Steve. Ostatnie notowania wykazały, że spośród konkurujących stacji KLAD była obecnie na szczycie i od tej pory Steve był w wyśmienitym humorze. Dzięki Bogu za Jego drobne łaski.
– Możesz pożałować, że o to zapytałeś – powiedział Steve’owi. – Właśnie się zmywam.
– Zmywasz się… – Usłyszał zatroskanie w głosie Steve’a. – Chyba cię nie rozumiem, Rich.
– Muszę wyjechać. Spływam stąd.
– Co to znaczy „wyjechać”? Zgodnie z grafikiem, który mam przed sobą, jutro od drugiej do szóstej po południu powinieneś być na antenie, jak zwykle. Prawdę mówiąc, o szesnastej masz umówiony wywiad z Clarence’em Clemonsem. Znasz Clarence’a Clemonsa, Rich? Jak Come on and blow, Big Man?
– Clarence, równie dobrze jak ze mną, może pogadać z Mikiem O’Harą.
– Clarence nie chce rozmawiać z Mikiem, Rich. Clarence nie chce rozmawiać z Bobbym Russellem. Nie chce rozmawiać ze mną. Clarence jest wielkim miłośnikem Buforda Kissdrivela i Wyatta Zabójczego Włóczęgi. Chce rozmawiać z tobą, przyjacielu. A ja nie mam ochoty patrzeć, jak ważący dwieście pięćdziesiąt funtów saksofonista, były gracz w futbol, dostaje szału w moim studiu.
– Nie wiedziałem, że on jest taki groźny – powiedział Rich. – Człowieku, mówimy tu o Clarensie Clemonsie, a nie o Keicie Moonie.
Na linii zapadła cisza. Rich czekał cierpliwie.
– Nie mówisz serio, co? – spytał w końcu Steve. Jego głos brzmiał płaczliwie. – Chyba że chodzi o śmierć twojej matki, guz mózgu albo coś równie poważnego.
– Muszę jechać, Steve.
– Czy twoja matka jest chora? A może, nie daj Boże, umarła?
– Przed dziesięciu laty.
– Masz guza mózgu?
– Nawet jednego czyraka.
– To nie jest zabawne, Rich.
– Nie.
– Robisz mi koło pióra i wcale mi się to nie podoba.
– Mnie też nie, ale muszę jechać.
– Dokąd? Dlaczego? O co chodzi? Powiedz mi, Rich!
– Ktoś do mnie zadzwonił. Ktoś, kogo znałem dawno temu. Przed wieloma laty. W innym miejscu coś się wtedy stało. Złożyłem obietnicę. Wszyscy przyrzekliśmy, że wrócimy, jeżeli znowu coś się stanie. I wydaje mi się, że To się znowu zaczęło.
– O czym ty mówisz, Rich?
– Na razie nie mogę powiedzieć. – Uznałbyś, że mi odbiło, gdybym ci powiedział prawdę. Ja po prostu nie pamiętam, dodał w myślach.
– Kiedy złożyłeś tę sławetną obietnicę?
– Dawno temu, latem pięćdziesiątego ósmego roku.
Nastała długa cisza i czuł, że właśnie w tej chwili Steve Covall zastanawiał się, czy Rich „Płyciarz” Tozier alias Buford Kissdrivel, alias Wyatt Zabójczy Włóczęga po prostu się zgrywał czy też przeżywał poważny kryzys psychiczny.
– Musiałeś być wtedy dzieckiem – rzucił niepewnym tonem Steve.
– Miałem jedenaście lat. Prawie dwanaście.
Kolejna dłuższa przerwa. Rich czekał cierpliwie.
– W porządku – rzekł Steve. – Zmienię grafik. Zastąpi cię Mike. Mogę zadzwonić do Chucka Fostera, żeby się wszystkim zajął. Rzecz jasna, jeżeli uda mi się go znaleźć. Pewno znów zaszył się w jakiejś chińskiej restauracji. Zrobię to, bo obaj przeszliśmy razem długą drogę. Ale nigdy nie zapomnę numeru, jaki mi wywinąłeś, Rich.
– Och, dajże spokój – zniecierpliwił się Rich, a jego ból głowy się wzmógł. Wiedział, co robił. Czy Steve naprawdę nie zdawał sobie z tego sprawy? – Po prostu potrzebuję paru dni wolnego, to wszystko.