się, słodkodupy gnoju! – krzyknął Machen. – I zjeżdżaj stąd.
Garton rzucił się w stronę Mellona, ale Machen go powstrzymał.
– Może należałoby cię trochę utemperować, przyjacielu. Gdy tak patrzę na ciebie, odnoszę wrażenie, że to całkiem niezły pomysł.
– Następnym razem, gdy się spotkamy, tak ci dołożę, że popamiętasz! – zawołał Garton za odchodzącą dwójką, a parę głów odwróciło się, by spojrzeć w jego stronę. – I jeśli będziesz miał na głowie ten cholerny kapelusz, to cię zabiję! W tym mieście nie potrzeba nam pedałów.
Mellon, nie odwracając się, pokręcił palcami lewej ręki – miał polakierowane paznokcie – i idąc, wykonał nimi kilka znaczących gestów. Garton ponownie rzucił się w jego stronę.
– Jeszcze jedno słowo albo gest i cię zamknę – powiedział łagodnie Machen. – Uwierz mi, chłopcze, ja nie żartuję.
– Chodź, Webby – rzucił niepewnie Chris Unwin. – Spadamy.
– Lubicie takich typów? – zwrócił się do Machena Webby, całkiem ignorując Chrisa i Steve’a. – Co?
– Nie lubię rozrób – rzekł Machen. – I jestem neutralny. Interesują mnie tylko spokój i cisza, a wyjątkowo nie cierpię takich awanturników jak ty. O co ci właściwie chodzi? Koniecznie chcesz, żebym cię przymknął? A może zamierzasz się bić?
– Daj spokój, Webby – powiedział cicho Steve Dubay. – Chodźmy na hot dogi.
Webby odszedł, obciągając teatralnym gestem koszulę i odgarniając włosy z oczu. Machen, który następnego dnia po śmierci Adriana Mellona składał zeznanie w tej sprawie, powiedział:
– Ostatnią rzeczą, jaką usłyszałem z jego ust, była pogróżka: „Następnym razem, gdy się spotkamy, tak ci dołożę, że popamiętasz!”.
– Proszę, muszę pomówić z matką – rzekł po raz trzeci Steve Dubay. – Muszę ją poprosić, żeby udobruchała jakoś mojego ojczyma. Bo jak nie, to po powrocie do domu czeka mnie nieziemskie lanie.
– Za chwilę – poinformował go funkcjonariusz Charles Avarino. Zarówno Avarino, jak i jego partner, Barney Morrison, wiedzieli, że Steve Dubay nie wróci do domu tego wieczoru, a kto wie, może nawet nie zjawi się tam przez dłuższy czas. Chłopak wyraźnie nie zdawał sobie sprawy ze swego fatalnego położenia, a Avarino wcale nie był zdziwiony, kiedy dowiedział się, że Dubay rzucił szkołę w wieku szesnastu lat. Wciąż wtedy chodził do szkoły średniej Water Street. Iloraz inteligencji chłopaka wynosił sześćdziesiąt osiem, jak głosił wynik testu, któremu został poddany w siódmej klasie. Powtarzał ją trzy razy.
– Powiedz nam, co się stało, kiedy zobaczyłeś, jak Mellon wychodzi z Falcona – nalegał Morrison.
– Nie, człowieku, lepiej nie.
– Czemu nie? – spytał Avarino.
– Może i tak powiedziałem już za dużo.
– Przyszedłeś tu, aby złożyć zeznania – powiedział Avarino. – Czyż nie tak?
– No… tak… ale…
– Posłuchaj – odezwał się ciepło Morrison, siadając obok Dubaya i częstując go papierosem. – Czy uważasz, że ja i Chick jesteśmy pedałami?
– No… ja nie wiem…
– Czy wyglądamy jak cioty?
– Nie, ale…
– Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, Stevie – ciągnął z powagą Morrison. – I możesz mi wierzyć, że w obecnej sytuacji ty, Chris i Webby potrzebujecie przyjaciół, i to tylu, ilu tylko się da. Bo jutro każdy mieszkaniec tego miasta będzie się domagał waszej krwi.
Steve Dubay wyglądał na zaniepokojonego. Avarino, który niemal potrafił czytać w myślach tego małego, tchórzliwego gnojka, podejrzewał, że ponownie myślał on o swoim ojczymie. I choć Avarino nie przepadał za gejami i podobnie jak reszta gliniarzy z przyjemnością powitałby zamknięcie Falcona na cztery spusty, równie chętnie osobiście odwiózłby Dubaya do domu. Prawdę mówiąc, żałował, że nie mógł być przy tym, jak ojczym sprawi chłopakowi lanie. Ba – sam by go chętnie przytrzymał, podczas gdy stary zacznie drzeć z gnoja pasy. Avarino nie lubił pedałów, ale to nie oznaczało, że powinno się ich torturować i wykańczać. Mellona potraktowano wyjątkowo okrutnie. Kiedy wyciągnięto go spod mostu na kanale, miał otwarte, przerażone oczy. A ten tu chłopak absolutnie nie zdawał sobie sprawy z sytuacji.
– Nie chcieliśmy go skrzywdzić – powtórzył Steve. To była jego podstawowa taktyka obronna, którą przyjmował, kiedy choć odrobinę tracił rezon.
– Dlatego tu teraz jesteś – rzekł z naciskiem Avarino. – Przejdź do faktów i będzie po sprawie. No nie, Barney?
– Jasne – zgodził się Morrison.
– Co byś powiedział na to, żeby powtórzyć to wszystko.
– No cóż… – Steve powoli zaczął mówić.
Kiedy w 1973 roku otwarto Falcona, Elmer Curtie sądził, że jego klienci będą się składać głównie z pasażerów autobusów – terminal znajdujący się tuż obok obsługiwał trzy linie: Trailways, Greyhound i Aroostoock County. Nie zdawał sobie sprawy, ilu spośród pasażerów tych autobusów stanowią kobiety albo rodziny z małymi dziećmi. Wielu innych było zaopatrzonych w butelki w brązowych papierowych torbach i w ogóle nie wysiadało z autokarów. Wysiadali głównie żołnierze i marynarze chcący wypić jedno czy dwa szybkie piwka. Raczej trudno jest prowadzić lokal, w którym klienci wpadają na dziesięć minut i zaraz się ulatniają.
Curtie zaczął zdawać sobie z tego sprawę około 1977 roku, ale wtedy było już za późno. Siedział po uszy w długach i, co najgorsze, nie miał pojęcia, jak z nich wybrnąć. Przyszedł mu do głowy pomysł, żeby spalić cały ten lokal i zgarnąć odszkodowanie, ale uznał, że sam nie ma na co liczyć, powinien wynająć do tego profesjonalistę, a nie miał pojęcia, gdzie można spotkać zawodowego podpalacza.
W lutym zdecydował, że do 4 lipca rzuci tę robotę i jeżeli nic się nie zmieni, po prostu uda się do sąsiedniego budynku, kupi bilet na autokar i zobaczy, jak się przedstawiają sprawy na Florydzie.
Jednakże w ciągu pięciu następnych miesięcy bar nieoczekiwanie przeżył okres błyskotliwego rozwoju, dzięki czemu został odmalowany od wewnątrz na czarno i złoto i udekorowany wypchanymi ptakami (brat Elmera Curtie był preparatorem amatorem i specjalizował się w ptakach, a po jego śmierci Elmer odziedziczył po nim wszystko). Nagle liczba wydawanych co wieczór drinków podskoczyła z sześćdziesięciu piw i dwudziestu głębszych do osiemdziesięciu piw i setki głębszych… stu dwaudziestu… czasami nawet stu sześćdziesięciu.
Jego klientami byli niemal wyłącznie uprzejmi młodzi mężczyźni. Wielu z nich ubierało się dziwacznie, a nawet wyzywająco, ale w tych latach taki styl był nieomal normalny, toteż dopiero w 1981 roku Elmer zorientował się, że jego klienci to prawie wyłącznie homoseksualiści. Gdyby mieszkańcy Derry usłyszeli jego słowa, roześmialiby się; czyżby Elmer Curtie myślał, że oni wszyscy urodzili się zaledwie wczoraj? Ale właściciel lokalu mówił szczerą prawdę. Tak jak facet, którego zdradza żona, dowiedział się o tym ostatni i praktycznie się tym nie przejął. Bar przynosił zyski i podczas gdy w Derry były jeszcze cztery równie dobrze prosperujące lokale, tylko Falcon mógł poszczycić się tym, że jego goście nie robili w nim regularnie ogólnej demolki. Po pierwsze, nie było tu kobiet, o które można by walczyć, a ci mężczyźni