Стивен Кинг

To. Wydanie filmowe


Скачать книгу

Bill. To świetny okręcik. – I zrobił coś, czego nie robił od dawna, a czego Bill nigdy nie zapomniał: pochylił się i pocałował brata w policzek.

      – Teraz to już na pewno złapiesz grypę, ty dupku – powiedział, ale mimo wszystko wyglądał na zadowolonego. Uśmiechnął się do George’a. – I odłóż to wszystko na miejsce, bo się mama wścieknie.

      – Pewno. – Zabrał przyniesione rzeczy i przeszedł przez pokój z okręcikiem na wierzchu pudełka z parafiną.

      – G-g-george?

      George odwrócił się, aby spojrzeć na brata.

      – B-bądź ostrożny.

      – Pewno.

      Jego czoło zmarszczyło się nieznacznie. To było coś, co zwykle mówiła mama, a nie starszy brat. Równie dziwne wydało mu się to, że pocałował Billa w policzek. Nie robił tego już od dawna.

      – Pewno, że tak.

      I wyszedł. Billy nie zobaczył go już nigdy więcej.

3

      I teraz tutaj gonił za okręcikiem. Biegł szybko, ale woda była szybsza i okręcik mocno go wyprzedził. Usłyszał głośny szum i zobaczył, że pięćdziesiąt jardów dalej w dół zbocza woda z rynsztoka wpływała kaskadą do kanału, który wciąż jeszcze pozostał otwarty. Był to duży, ciemny półokrąg wycięty w zakręcie drogi i podczas gdy George patrzył, naga gałąź o ciemnej i błyszczącej jak skóra foki korze wpadła do paszczy otworu kanału. Zawisła tam na chwilę, a potem ześlizgnęła się na dół. Właśnie tam zmierzał jego okręcik.

      – Rany koguta! – krzyknął przerażony.

      Przyspieszył i przez chwilę wydawało mu się, że dogoni okręcik. Nagle poślizgnął się i upadł, rozbijając sobie kolano i wydając głośny, piskliwy okrzyk bólu. Z nowej, nieomal horyzontalnej perspektywy patrzył, jak jego łódeczka okręca się dwa razy wokół osi, wpada w kolejny wir, a potem znika.

      – Rany koguta! – krzyknął ponownie i uderzył pięścią w chodnik. To też zabolało i zaczął z cicha pochlipywać. Co za głupi sposób, aby stracić taki okręcik! Wstał i podszedł do wylotu kanału. Ukląkł i zajrzał do środka. Woda, wpadając w mrok, wydawała głuchy i nieprzyjemny odgłos. To był straszny odgłos. Przypominał mu…

      – Ha! – Ten dźwięk sprawił, że poderwał się jak marionetka szarpnięta za sznurki i odsunął się gwałtownie do tyłu.

      Tam w dole dostrzegł parę ślepi – ślepi, jakie zawsze sobie wyobrażał, ale jakich nigdy nie widział w piwnicy. To zwierzę, przyszło mu nagle na myśl. To tylko jakieś zwierzę. Może kot, który się zabłąkał… Mimo to nadal był gotów do ucieczki, uciekłby, gdyby jego umysł nie poradził sobie z szokiem, jakiego doznał na widok tych świecących ślepi. Poczuł pod palcami szorstką powierzchnię asfaltu i rozlewającą się wokół niego cieniutką warstewkę wody. Zobaczył samego siebie wstającego i odchodzącego, kiedy nagle usłyszał głos wydobywający się z kanału. Ten głos zwracał się do niego. Brzmiał pewnie i jakby dość ciepło.

      – Cześć, George – odezwał się głos.

      George zamrugał i ponownie spojrzał w głąb kanału. Niemal nie uwierzył własnym oczom – to, co zobaczył, przypominało scenę z bajki albo filmu, w którym zwierzęta mówią ludzkim głosem i tańczą. Gdyby był dziesięć lat starszy, nie uwierzyłby w to, ale nie miał szesnastu lat, tylko sześć.

      W kanale znajdował się klown. Pomimo kiepskiego oświetlenia George Denbrough zdawał sobie sprawę, co widzi. To był klown, jak w cyrku i telewizji. Prawdę mówiąc, wyglądał jak skrzyżowanie Boza i Clarabella, który (czy która – George nigdy nie wiedział, jakiej oni byli płci) mówił przez specjalną tubkę w sobotnich porankach – Buffalo Bob był chyba jedynym, który rozumiał Clarabella, a to zawsze doprowadzało George’a do pasji.

      Twarz klowna w kanale bielała, po obu stronach łysej czaszki sterczały zabawne kępki rudych włosów, a na ustach widniał wielki namalowany uśmiech. Gdyby George mieszkał tu rok później, na pewno pomyślałby najpierw o Ronaldzie McDonaldzie zamiast o Bozie lub Clarabellu. Klown trzymał w jednej dłoni pęk kolorowych balonów niczym olbrzymią kiść dojrzałych owoców, a w drugiej ręce papierowy okręcik George’a.

      – Chcesz swój okręcik, George? – Klown się uśmiechnął.

      George odpowiedział mu uśmiechem. Nie mógł nic na to poradzić – był to jeden z tych uśmiechów, na które po prostu musisz zareagować.

      – Pewno, że tak – odparł.

      Klown wybuchnął śmiechem.

      – Pewno, że tak. To świetnie! To wspaniale! A co byś powiedział na balonik?

      – No… pewno! – Sięgnął ręką… i nagle cofnął ją z wahaniem. – Nie wolno mi niczego brać od obcych. Tak mówi mój tata.

      – Twój tata bardzo mądrze mówi – powiedział klown w kanale, wciąż się uśmiechając.

      Jak mogłem przypuszczać, że jego oczy były żółte? – zastanawiał się George. Były jasne, jasnoniebieskie, koloru oczu jego mamy i Billa.

      – Naprawdę bardzo mądrze. A więc przedstawię ci się. Widzisz, George, ja jestem Pan Bob Gray znany także jako Pennywise, Tańczący Klown. Pennywise, poznaj George’a Denbrough. George, poznaj Pennywise’a. Teraz już się znamy. Nie jestem dla ciebie obcy, tak jak ty nie jesteś obcy dla mnie. Jaasne?

      George zachichotał.

      – Chyba tak. – Ponownie wyciągnął rękę… i raz jeszcze ją cofnął. – Jak się tam dostałeś?

      – Zmiotło mnie tu podczas burzy – odparł klown Pennywise. – Rozwaliło cały cyrk. Czujesz zapach cyrku, George?

      George pochylił się do przodu. Nagle poczuł zapach orzeszków ziemnych! Gorących prażonych orzeszków! I octu! I frytek! Czuł zapach waty cukrowej i pączków, a także słaby, ale mimo to wyraźny odór zwierzęcego łajna. Czuł łagodny aromat trocin. I… I przenikający przez to wszystko smród powodzi i rozkładających się liści, i czeluści mrocznych kanałów. Ten smród był wilgotny i zgniły. Odór piwnicy. Ale inne zapachy były silniejsze.

      – Oczywiście, że czuję – powiedział.

      – Chcesz swój okręcik, George? – spytał Pennywise. – Powtarzam to, bo nie wygląda, żebyś chciał go odzyskać. – Uniósł go, uśmiechając się. Był w workowatym jedwabnym kostiumie z wielkimi pomarańczowymi guzikami-pomponami. Pod szyją zwisała mu jasnoniebieska muszka, a na dłoniach miał olbrzymie białe rękawiczki, podobne do tych, które zawsze noszą Myszka Miki i Kaczor Donald.

      – Tak. Pewno – odparł George, spoglądając w głąb kanału.

      – I balonik? Mam czerwony, zielony, żółty i niebieski…

      – Czy one unoszą się w powietrzu?

      – Czy się unoszą? – Uśmiech klowna się rozciągnął. – O tak. Oczywiście. One pływają w powietrzu. Mam jeszcze watę cukrową…

      George wyciągnął rękę. Klown schwycił go za przegub.

      I chłopiec zobaczył, że twarz klowna zaczyna się zmieniać. To, co ujrzał, było tak straszne, że jego najgorsze wizje dotyczące istoty z piwnicy wydawały się przy tym słodkimi marzeniami; to, co ujrzał, zniszczyło bastion jego zdrowego rozsądku jednym ciosem szponiastej łapy.

      – One pływają na wietrze – powiedziała istota w kanale zduszonym, chichotliwym