blaszany pojemniczek sucrets i cztery rodzaje płynów do płukania ust: chloraseptic, cepacol, cepestat (w sprayu) i dobra stara listeryna, którą często podrabiano, ale żadna imitacja nie mogła dorównać oryginałowi. Visine i murine do oczu. Cortaid i maść neosporin (do skóry), stanowiące drugą linię obrony, gdyby lizyna nie okazała się dostatecznie skuteczna; tubka oxy-5 i plastikowa butelka oxy wash (przezorny zawsze ubezpieczony, a Eddie zawsze wolał wydać pięć centów więcej, niż potem tego żałować), jak również niewiele pigułek tetracykliny.
Nieco z boku, jak grupka zgorzkniałych konspiratorów, stoją trzy butelki szamponu leczniczego. Dolna półka jest prawie pusta, ale to, co na niej stoi, to solidna porcja prochów. Gdybyś ją łyknął, mógłbyś przeżyć całkiem niezły odjazd. Miałbyś lepszy lot niż Ben Hanscom na pokładzie swego odrzutowca i lądowanie twardsze niż Thurman Munson3. Znajdują się tam valium, percodan, elavil i darvon complex. Na niższej półce stoi jeszcze jedno pudełeczko sucretsów, ale po otwarciu go nie znajdziesz w nim ani jednego. Jego zawartość stanowi sześć quaaludes.
Eddie Kaspbrak wierzył w skautowskie motto. Wchodząc do łazienki, wymachiwał raźno trzymaną w ręku torbą. Postawił ją na umywalce, otworzył suwak, a potem drżącymi rękoma zaczął wrzucać do niej butelki, słoiki, pojemniki i tubki. W innych okolicznościach wkładałby je do środka z prawdziwym pietyzmem i namaszczeniem, ale teraz nie miał czasu na takie ceregiele. Eddie miał tylko jeden wybór – równie prosty jak brutalny – musiał ruszać w drogę, i to tak szybko, żeby nie mieć czasu na zastanawianie, bo gdyby zaczął się zastanawiać, przerażenie, które narodziłoby się wraz z myślami, po prostu by go zabiło.
– Eddie? – dobiegł z dołu głos Myry. – Eddie, co ty robisz?
Eddie wrzucił do torby pudełko sucretsów, zawierające zestaw quaaludes. Apteczka była już teraz prawie pusta – pozostały w niej tylko midol Myry i mała, niemal całkiem zużyta, tubka blisteksu. Zatrzymał się na chwilę, a potem zgarnął również blistex. Miał już zamknąć suwak torby, kiedy po chwili namysłu zdecydował się wziąć też midol. Zawsze mogła sobie kupić nowy.
– Eddie? – Myra była teraz w połowie schodów.
Eddie zapiął suwak torby do końca, a potem wyszedł z łazienki, machając torbą. Był niskim mężczyzną o nieśmiałej twarzy przypominającej pyszczek królika. Stracił już większość włosów; z łysiny na głowie sterczały tu i ówdzie mocno przerzedzone kępki.
Ciężar torby sprawiał, że przechylał się wyraźnie na jedną stronę. Niezwykle potężna kobieta wchodziła wolno na piętro. Eddie słyszał, jak deski skrzypią pod jej ciężarem.
– Co ty tam rooobisz?
Eddie nie potrzebował psychiatry, aby wiedzieć, że pod pewnym względem wziął ślub z własną matką. Myra Kaspbrak była potężną kobietą. Była duża, kiedy Eddie poślubił ją przed pięciu laty, ale czasami czuł podświadomie, że ona się rozrasta. Istny kolos.
A kiedy weszła na podest piętra, wydawała mu się olbrzymia jak nigdy dotąd. Miała na sobie białą koszulę nocną, nabrzmiałą i opiętą na wysokości brzucha i bioder. Jej pozbawiona makijażu twarz była biała i błyszcząca. Myra sprawiała wrażenie śmiertelnie przerażonej.
– Muszę wyjechać na pewien czas – oznajmił Eddie.
– Co to znaczy, że musisz wyjechać? Co to był za telefon?
– Nic takiego – odrzekł i zbiegł szybko na dół, by podejść do szafy w przedpokoju. Postawił torbę na ziemi, otworzył rozsuwane drzwi szafy i przesunął na bok pół tuzina identycznych czarnych garniturów, które tam wisiały niczym złowieszcza gradowa chmura pośród reszty bardziej kolorowych rzeczy. W pracy zawsze nosił jeden z tych garniturów. Pochylił się, w nozdrza uderzył go zapach naftaliny i wełny, a potem wyciągnął z szafy walizkę. Otworzył ją i zaczął pakować do niej rzeczy. Cień Myry padł na niego.
– O co tu chodzi, Eddie? Dokąd się wybierasz? Powiedz mi!
– Nie mogę ci powiedzieć.
Stała tam, patrząc na niego i zastanawiając się, co powinna powiedzieć i zrobić w tej sytuacji. Przyszło jej na myśl, aby po prostu wrzucić go do szafy, zatrzasnąć drzwi, zaprzeć się o nie plecami i trzymać go w środku tak długo, aż szaleństwo, jakie go opętało, minie, ale nie potrafiła się na to zdobyć, choć na pewno dałaby radę. O tak. Na pewno. Była o trzy cale wyższa od Eddiego i sto funtów cięższa.
Nie potrafiła myśleć ani działać, bo jego dzisiejsze zachowanie stanowiło coś zupełnie nowego. Nie byłaby bardziej zdziwiona i przerażona, gdyby weszła do pokoju i zobaczyła, że ich telewizor unosi się w powietrzu.
– Nie możesz wyjechać – usłyszała swój głos. – Przyrzekłeś, że załatwisz dla mnie autograf Ala Pacino. – To było absurdalne wytłumaczenie, ale naturalnie lepsze takie niż żadne.
– Dostaniesz go – powiedział Eddie. – Po prostu będziesz musiała zawieźć go sama.
Mętlik w jej głowie pogłębiło uczucie narastającego przerażenia. Krzyknęła cicho.
– Ja… nie mogę… ja… nigdy…
– Będziesz musiała. – Teraz Eddie przeglądał swoje buty. – Nie ma nikogo innego.
– Nie wcisnę się w żaden z moich uniformów! Są zbyt ciasne w biuście!
– Delores na pewno jakoś to załatwi – odparł nieprzejednanym tonem.
Wrzucił dwie pary butów do szafy, znalazł puste pudełko na buty i włożył do niego trzecią parę. Dobre, czarne buty, mógł w nich jeszcze długo pochodzić, ale nie nadawały się już, żeby wkładać je do pracy. Kiedy żyjesz z obwożenia po Nowym Jorku bogatych ludzi, pośród których jest wiele sław, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Te buty nie wyglądały już zbyt dobrze… ale przypuszczał, że tam, dokąd się wybierał, będą jak znalazł. I do zadania, które go tam czekało. Może Richie Tozier mógłby…
I wtedy ogarnął go mrok, poczuł, że jego gardło zaczęło się zamykać. Eddie z nieskrywaną paniką zdał sobie sprawę, że zapakował już całą swoją apteczkę, a zapomniał o najważniejszym – aspiratorze – który zostawił na szafce ze sprzętem stereo, na dole.
Zamknął walizkę, obejrzał się na Myrę, która stała w korytarzu z dłonią przyciśniętą do szyi, jakby to ona cierpiała na astmę. Patrzyła na niego, a na jej twarzy malowały się zdumienie i zgroza. Gdyby sam nie był przerażony, prawdopodobnie byłoby mu jej szkoda.
– Co się stało, Eddie? Kto dzwonił? Masz jakieś kłopoty? Masz, prawda? O co chodzi? Co to za kłopoty?
Podszedł do niej z torbą w jednej i walizką w drugiej ręce. Teraz, trzymając w obu dłoniach nieomal równie ciężkie przedmioty, prawie się nie przekrzywiał na bok. Stanęła na wprost niego, blokując mu przejście, i przyszło mu na myśl, że go nie wypuści. I wtedy, nagle, kiedy jego głowa miała z impetem wbić się w miękką zaporę jej piersi, ustąpiła…
Zeszła mu z drogi przejęta bezbrzeżną trwogą. Kiedy minął ją, nie zwalniając ani na chwilę, wybuchła płaczem.
– Nie mogę wozić Ala Pacino! – zaszlochała. – Rozwalę się na znaku drogowym albo wpakuję się na kogoś. Wiem, że tak będzie! Wiem! I boję się, Eddie! Boooję się!
Spojrzał na zegarek stojący na stole przy schodkach. Dwudziesta pierwsza dwadzieścia. Pracownik linii lotniczych Delta, o głosie metalicznym i brzmiącym, jakby mówił, trzymając przy ustach puszkę, poinformował go, że spóźnił się już na ostatni samolot na północ