Стивен Кинг

To. Wydanie filmowe


Скачать книгу

się przez otwór w ramie, gdzie niegdyś znajdowała się szyba, myślał zwykle: Znowu mamy wiosnę. Wszyscy znów budzimy się z zimowego snu.

      W głębi jego duszy narastało wówczas uczucie radości, które potrafiłoby wstrząsnąć najtwardszymi murami. W takich chwilach kochał wszystko, co go otaczało, a przede wszystkim ojca, który uśmiechał się do niego przez ramię i wołał: „Trzymaj się, Mikey! Rozgrzejemy tego maluszka! Przepłoszymy parę ptaków!”.

      A potem wyjeżdżali na podjazd, spod tylnych kół forda wytryskiwały strumienie czarnego kurzu i szare grudki błota, a oni siedzieli w otwartej kabinie ciężarówki na pełniącej funkcję foteli sofie, podskakiwali na nierównościach i śmiali się jak szaleni. Will przejeżdżał fordem przez wysoką trawę porastającą pole na tyłach domu (trawę koszono na siano), skąd udawał się na pole południowe (ziemniaki), zachodnie (kukurydza i fasola) albo wschodnie (groch, cukinia i dynie).

      Kiedy jechali, z trawy przed ciężarówką wylatywały przerażone skrzeczące ptaki. Raz spłoszyli kuropatwę, to był wspaniały ptak, brązowy jak późnojesienne dęby; trzepot jego skrzydeł przypominający odgłos eksplozji był słyszalny nawet poprzez ryk silnika ciężarówki. Właśnie w trakcie tych przejażdżek Mike czuł, że budziła się wiosna. Prace na polu zaczynały się od zbierania kamieni. Codziennie wyjeżdżali fordem i znosili z pola kamienie, które mogły złamać brony w okresie orki. Czasami ciężarówka grzęzła w błotnistej wiosennej ziemi i Will znowu mamrotał coś pod nosem… kolejne przekleństwa wedle przypuszczeń Mike’a.

      Znał parę słów i wyrażeń tego typu – inne, jak „skurwysyn”, wprawiały go w zakłopotanie. Po przeczytaniu Biblii dowiedział się, że wyraz „kurwa” był odpowiednikiem słowa „nierządnica” i odnosił się do kobiet pochodzących z miejsca zwanego Babilonem. Raz miał ochotę poprosić o wyjaśnienie swego ojca, ale ford tkwił wtedy po resory w błocie, a Will Hanlon miał marsową minę, i w tej sytuacji Mike postanowił zapytać o to przy lepszej okazji.

      Później tego roku spytał o to Richiego Toziera, a Richie powiedział mu, że – jak to ujął jego ojciec – kurwa to kobieta, która bierze pieniądze za uprawianie seksu z mężczyznami. „Co to znaczy »uprawiać seks«?”, dociekał Mike, a Richie odszedł, łapiąc się oburącz za głowę.

      Któregoś dnia Mike spytał swego ojca, dlaczego, skoro co roku w kwietniu zbierali kamienie z pola, w następnym znajdowali ich tam jeszcze więcej. Stali przy miejscu, gdzie zwykle zwozili kamienie o zachodzie słońca, ostatniego dnia kamiennych żniw. Ubita ścieżka, niezasługująca na miano drogi, prowadziła od krańca zachodniego pola do żlebu rozciągającego się nieopodal brzegu Kenduskeag. Żleb stanowiło nagie pustkowie, którego powierzchnię pokrywały kamienie zniesione z pola Willa w ciągu wielu lat. Patrząc na tę niegościnną ziemię, na którą zwoził kamienie, najpierw sam, a potem z pomocą syna (gdzieś pod nimi znajdowały się gnijące szczątki pniaków, które wykopywał kolejno, zanim każde z pól mogło zostać oddane pod uprawę), Will zapalił papierosa i powiedział:

      – Mój tata powiedział mi, że Bóg bardziej niż resztę swego stworzenia ukochał kamienie, muchy, chwasty i biedaków i dlatego stworzył ich tak wiele.

      – Ale mogłoby się wydawać, że one każdego roku wracają.

      – Tak. Myślę, że tak – powiedział Will. – To jedyny sposób, w jaki mogę to wyjaśnić.

      Z drugiego brzegu Kenduskeag, którego wody w promieniach zachodzącego słońca były pomarańczowoczerwone, rozległ się krzyk nura. To był samotny odgłos, tak samotny, że zmęczone ramiona Mike’a pokryły się gęsią skórką.

      – Kocham cię, tato – rzekł nagle i przypływ uczuć, jaki go ogarnął, sprawił, że łzy napłynęły mu do oczu.

      – Ja też cię kocham, Mikey – powiedział ojciec i uściskał go mocno. Mike poczuł, jak szorstki materiał flanelowej koszuli ojca otarł się o jego policzek. – Co byś powiedział na powrót do domu? Akurat zdążymy się wykąpać, zanim pewna dobra kobieta postawi na stole kolację.

      – Ehe – mruknął Mike.

      – Ehe, nooo… – mruknął Will Hanlon i obaj wybuchnęli śmiechem. Byli zmęczeni, ale czuli się świetnie. Ich ręce i nogi były spracowane, ale nie przepracowane, a dłonie szorstkie od noszenia kamieni nie bolały za bardzo.

      Wiosna nadeszła, pomyślał tego wieczoru Mike, drzemiąc w swoim pokoju, podczas gdy jego rodzice oglądali The Honeymooners w pokoju obok. Wiosna znowu nadeszła, dzięki Ci, Boże, wielkie dzięki. I kiedy już usypiał, jeszcze raz usłyszał krzyk nura, a potem pogrążył się na dobre w marzeniach sennych.

      Wiosna była okresem pracy, ale dobrym okresem. Po zbiorze kamieni Will parkował forda w wysokiej trawie na tyłach domu i wyprowadzał ze stodoły traktor. Przychodził czas bronowania; ojciec prowadził traktor, a Mike albo jechał z tyłu, trzymając się metalowego siodełka, albo szedł obok, podnosząc kamienie, które przeoczyli, i odrzucając je na bok. Potem nadchodził okres siewów, a po nim okres typowych prac letnich – spulchniania, okopywania i gracowania…

      Jego matka odkurzała Larry’ego, Moego i Curly’ego, trzy strachy na wróble, a Mike pomagał ojcu przymocować do wypełnionej sianem głowy każdego z nich brzękacze. Brzękacz składał się z puszki, w której wycięto denko. Przez jej środek przekładało się kawałek nawoskowanego i natartego kalafonią sznurka i związywało go bardzo mocno. Kiedy wiał wiatr, brzękacz wydawał naprawdę przerażający dźwięk – coś, co przypominało przeciągły skrzek. Ptaki żywiące się ziarnem bardzo szybko odkryły, że Larry, Moe i Curly nie stanowiły dla nich większego zagrożenia, ale brzękacze zawsze je przepłaszały.

      W lipcu zaczynały się zbiory – najpierw groch i rzodkiew, potem sałata i pomidory, następnie w sierpniu kukurydza i fasola, kolejna porcja kukurydzy i fasoli we wrześniu, a na koniec dynie i cukinia.

      Gdzieś pomiędzy tym wszystkim pojawiały się młode ziemniaki, a gdy dni zaczęły stawać się krótsze i chłodniejsze, tata zdejmował brzękacze (zimą czasami one znikały; wydawało się, że każdego roku trzeba było robić nowe). Dzień po tym Will dzwonił do Normana Sadlera (który był tak samo głupi jak jego syn, Moose, ale miał naprawdę dobre serce) i Normie przyjeżdżał ze swoją maszyną do wykopywania ziemniaków.

      Przez następne trzy tygodnie wszyscy pracowali przy wykopkach. Oprócz swojej rodziny Will zatrudniał trzech czy czterech licealistów, płacąc im po ćwierć dolara od kosza. Ford jeździł wolno w górę i w dół wzdłuż południowego pola zawsze na niskim biegu, zawsze z opuszczoną tylną klapą i platformą wypełnioną koszami, z wypisanymi nazwiskami osób, które je zapełniały, a pod koniec dnia Will otwierał swój stary pomięty portfel i płacił każdemu ze zbieraczy gotówką. Mike i matka też dostawali zapłatę. Ponieważ te pieniądze należały wyłącznie do nich, Will Hanlon nigdy, ani razu, nie zapytał ich, co z nimi robili.

      Mike w wieku pięciu lat miał pięć procent udziałów w farmie, a – jak powiedział Will – kiedy ma się pięć lat, jest się już dostatecznie dużym, aby trzymać gracę i wiedzieć, czym się różni palusznik od grochu. Każdego roku otrzymywał o jeden procent więcej i każdego roku dzień po Święcie Dziękczynienia Will przeliczał zarobki farmy i oszacowywał zysk Mike’a… ale Mike nigdy nie zobaczył ani centa z tych pieniędzy. Były one przeznaczone na jego naukę w college’u i pod żadnym innym pozorem nie można z nich było korzystać. W końcu przychodził dzień, kiedy Normie Sadler odwoził swoją maszynę do domu; robiło się coraz bardziej szaro i chłodno, a na stosie pomarańczowych dyń ustawionych przy ścianie stodoły pojawiał się szron.

      Mike, stojąc przed domem z czerwonym nosem i brudnymi dłońmi wciśniętymi w kieszenie dżinsów,