:href="#i000000050000.jpg"/>
Tytuł oryginalu:
The Cold Six Thousand
Copyright © 2001, James Ellroy
All rights reserved
Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2017 for the Polish translation by Violetta Dobosz under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Mariusz Kulan
Korekta: Izabela Sieranc
ISBN: 978-83-8110-760-0
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail: [email protected]
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2018
Skład wersji elektronicznej:
Billowi Stonerowi
CZĘŚĆ I
EKSTRADYCJA
22–25 LISTOPADA 1963
1
Wayne Tedrow Jr.
(Dallas, 22 listopada 1963)
Wysłali go do Dallas, żeby zabił czarnego alfonsa o nazwisku Wendell Durfee. Nie był pewien, czy da radę. Wysłała go Rada Zarządców Kasyn. Opłacili mu bilet lotniczy w pierwszej klasie. Nadszarpnęli swój fundusz łapówkowy. Posmarowali mu. Podsypali sześć kawałków gotówką.
Nikt nie powiedział:
Zabij tego smolucha. Załatw to, jak należy. Weź honorarium.
Lot przebiegał gładko. Stewardesa serwowała drinki. Dostrzegła pistolet. Stała się upierdliwa. Zaczęła zadawać głupie pytania.
Powiedział, że pracuje w Wydziale Policji Las Vegas. Dowodzi sekcją wywiadowczą. Kompletuje akta i zdobywa informacje.
Spodobało się jej. O mało co nie zemdlała.
– Kotku, a co będziesz robił w Dallas?
Powiedział jej.
Pewien Murzyn dźgnął nożem rozdającego przy grze w oczko. Rozdający stracił oko. Murzyn prysnął do Wielkiego D. Spodobało się jej. Przyniosła mu whisky z wodą sodową. Pewne szczegóły pominął.
To rozdający sprowokował napaść. Rada wydała wyrok – śmierć za napad drugiego stopnia, z bronią.
Odprawa przed podróżą. Porucznik Buddy Fritsch:
„Nie muszę ci mówić, czego oczekujemy, synu. I nie muszę dodawać, że twój ojciec też tego chce”.
Stewardesa zaczęła odgrywać gejszę. Nastroszyła swoje wysoko upięte włosy.
– Jak się nazywasz?
– Wayne Tedrow.
Zapiała z zachwytu.
– No to musisz być Junior!
Spojrzał na nią obojętnie. Zaczął pitolić byle co. Ziewnął.
Nie przestawała się do niego łasić. Wprost uwielbiaaaała jego tatusia. Latał z nią mnóstwo razy. Wiedziała, że jest szychą wśród mormonów. Tak baaaardzo chciałaby się dowiedzieć więcej.
Wayne opowiedział o Waynie Seniorze.
Był przewodniczącym związku zawodowego pomocy kuchennych. Zaniżał swoje dochody. Miał szmal. Miał wpływy. Kolportował prawicowe ulotki. Zadawał się z grubymi rybami. Znał J. Edgara Hoovera.
Pilot włączył interkom. Lądowanie w Dallas – o czasie.
Stewardesa nastroszyła fryzurę.
– Założę się, że masz rezerwację w Adolphusie.
Wayne zapiął pas.
– Czemu tak sądzisz?
– Cóż, twój tatuś mówił mi, że zawsze się tam zatrzymuje.
– Ja też mam się tam zatrzymać. Nikt mnie nie pytał o zdanie, ale tam właśnie zaklepali mi pokój.
Stewardesa przykucnęła. Podciągnęła jej się spódnica. Wyszła podwiązka.
– Twój tatuś mówił, że mają tam, w hotelu, milutką restauracyjkę, i… no, cóż…
Samolot wpadł w turbulencję. Wayne kiepsko to zniósł. Spocił się. Zamknął oczy. Ujrzał Wendella Durfee’ego.
Stewardesa dotknęła go. Wayne otworzył oczy.
Zobaczył jej pryszcze. Zobaczył popsute zęby. Poczuł zapach jej szamponu.
– Chyba się troszkę wystraszyłeś, Waynie Juniorze.
„Junior” przepełnił miarę.
– Daj mi święty spokój. Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz, i nie zamierzam zdradzać żony.
13.50.
Wylądowali. Wayne wysiadł pierwszy. I tupnął parę razy, by przywrócić krążenie w nogach.
Ruszył do terminalu. Jakieś uczennice blokowały przejście. Jedna płakała. Jedna certoliła się z paciorkami różańca.
Ominął je. Kierując się znakami, ruszył po bagaż. Dokoła snuli się ludzie. Wyglądali jak rozmemłani frajerzy.
Czerwone oczy. Buuu. Baby z chusteczkami przy nosach.
Wayne zatrzymał się przy odbiorze bagażu. Obok przemknęły jakieś dzieciaki. Strzeliły z kapiszonowców. Ryknęły śmiechem.
Podszedł jakiś facet – południowy wsiok – wysoki i tłusty. Na głowie miał stetsona. Na nogach wielkie kowbojki. Przy pasie czterdziestkę piątkę inkrustowaną masą perłową.
– Jeśli pan to sierżant Tedrow, to ja jestem Maynard D. Moore z Wydziału Policji Dallas.
Podali sobie ręce. Moore żuł tytoń. Moore cuchnął tanią wodą kolońską. Jakaś kobieta minęła ich – buuu-uuu-uuu – jeden wielki czerwony nos.
Wayne spytał:
– Co się dzieje?
Moore się uśmiechnął.
– Jakiś ćwok stuknął prezydenta.
Większość sklepów była zamknięta. Flagi państwowe powiewały w połowie masztów. Jacyś kolesie na samą górę powciągali flagi konfederackie.
Moore wiózł Wayne’a. Moore miał plan: wpadnijmy do hotelu/ zameldujmy cię/ znajdźmy tego czarnucha.
John