wiem, jak ona te listy przyjęła. Pamiętam, że tej nocy, kiedy pisałem list, dotknąłem dłonią mosiężnej osłony szybra, oparzyłem się boleśnie – i chyba się w tym liście na ból poskarżyłem.
Wydaje się, mówił pan M.M., że mieszczaństwo żydowskie nie okazywało paniki po wejściu Niemców, jakoś da się żyć. No pewnie, przecież nikt nie przewidywał Holokaustu, nie od razu było getto, w kamienicy zarząd rozdzielał tłuszcz i cukier. Ja uciekłem nie z powodu obawy o życie (chociaż wiedziałem, że mogę w każdej chwili być zastrzelony, jeśli tak się spodoba jakiemuś Niemcowi), ale z powodu tego, że poczułem się poniżony, pozbawiony godności ludzkiej. Dla szesnastoletniego chłopca godność, ambicja – to jest bardzo dużo.
Pan M. pyta mnie o strach, na przykład podczas bombardowań. Zastanowiłem się. „Nie, nie znałem tego uczucia. Byłem młodocianym fatalistą. Nigdy nie wiadomo, gdzie bomba może trafić, może właśnie w tym najbardziej osłoniętym miejscu. Byłem takim Kubusiem Fatalistą – stanie się, co się ma stać”. Przypominam, że ciotki w naszym warsztacie, w suterynie, gdzieśmy się zgromadzili, wrzeszczały, że ja podczas bombardowania w „czarny poniedziałek”, 25 września, leżę na materacu, czytam Zolę i usiłuję zasnąć. – Naprawdę czytał pan Zolę? – Naprawdę. Pogrom, powieść o rozpadaniu się armii francuskiej w wojnie z Prusami, zupełnie jak o Wrześniu, po wojnie wyszła w nowym tłumaczeniu, chyba Gabriela Karskiego, jako Klęska.
O tym, jak odprowadzałem Ojca do Cytadeli, gdzie miał się stawić z kartą mobilizacyjną. Wtedy po raz pierwszy stwierdziłem, że ja, niewysoki przecież, jestem od ojca wyższy. Poczułem się dorosły i odpowiedzialny.
O tym, jak gasiłem pożar w szpitalu św. Ducha na Elektoralnej. I że w tym samym budynku kilkadziesiąt lat później opowiadałem o tym gaszeniu pożaru, otwierając z Andrzejem Wajdą festiwal filmowy „Żydowskie motywy”, i czułem, podczas tej opowieści, że przez widzów przebiega dreszcz.
Opowiedziałem o czytaniu przez młodego aktora niemieckiego, hippisa w swetrze na gołym ciele, fragmentów Nowolipia, właśnie tego rozdziału z zakopywaniem przez chłopca (czyli przeze mnie) orzełka, i o tym, że słuchające tego Niemki, panie w pewnym wieku, wizytowo odziane, ze staranną ondulacją – płakały. „Coś się z tym narodem jednak stało. Coś przeżyli”. I że potem te panie kupowały niemieckie wydanie Nowolipia i dziękowały autorowi za przeżyte wzruszenie.
Mówiłem o wiarygodności Stefana Starzyńskiego. „Dla mnie to postać conradowska”. Został w Warszawie, nie chciał ujść z rządem do Rumunii, swoją postawą chciał zrehabilitować piłsudczyków. Miał świadomość, że sanacja, na kilka lat przed wojną, poprzez utworzenie OZN zbliżała się do faszyzmu. W filmie Don Gabriel Ignacy Machowski, w roli sekretarza prezydenta miasta, wygłasza przemówienie do ochotników, woła, że Polska po wojnie będzie inna, będzie demokratyczna. Ktoś mógłby przypisać tę wypowiedź emocjom scenarzysty. Otóż nie, to są autentyczne słowa Starzyńskiego.
Czy ta tęga służąca Celina, pyta pan Maciorowski, to postać prawdziwa? Tak. I jej czerwony na twarzy Maniek, który z nią sypiał, i co dzień z workiem wyruszał na miasto „po zdobyczne”. I prawdą jest, że chociaż tępy, tyle z rzeczywistości rozumiał, że może – ku zmartwieniu Celiny – szantażować moich rodziców, wygrażać im Niemcami. Mama opowiadała, że zdarzało się, póki jeszcze getto nie było zamknięte, że Celina spotykała mamę na ulicy, pochylała się i całowała swoją dawną panią w rękę. „A ja – mówiła mama – myślałam sobie: całujesz moją rękę – ach, żebyś ty wiedziała, jak bardzo nisko upadłam”…
Dziś wiadomość, że IPN ma dowody, że Niemcy rozstrzelali Starzyńskiego już w grudniu trzydziestego dziewiątego roku w Warszawie. (Dotychczas sądzono, że przewieziono go do Dachau). To jeszcze jeden dowód na to, że Hitler nie chciał żadnej współpracy polskiej. A Starzyński łudził się, że Niemcy pozwolą mu urzędować na Ratuszu, zrobić coś dla miasta i warszawiaków.
ZNOWU JESTEM W KAWIARNI „PINI” na placu Trzech Krzyży, tym razem z Gabrielem Mokedem, który zjechał z Tel Awiwu. Od czasu, kiedy rozmawialiśmy przez telefon o Pingpongiście („silne” – wciąż powtarzał, wreszcie zrozumiałem, że „silne” znaczy tyle co „w porządku, podoba mi się”), kontakt się urwał. Był chory. Teraz rozgadany, aktywny, pamięć OK. Myślałem, że przywiózł egzemplarze „Jerusalem Review” z angielskimi fragmentami Nowolipia, ale nie, almanach ukaże się za dwa tygodnie. Są tam cztery rozdziały Nowolipie Street, zapewnia. Zgadza się z opinią Timothy’ego Snydera o tej książce. On też uważa, że Warszawa Singera to miasto sprzed pierwszej wojny, Nowolipie już było inne, spolonizowane. Moked zgadza się, że bardziej właściwe jest mówienie o „polonizacji”, to znaczy o wychowaniu w polszczyźnie, w polskiej historii i literaturze, niż o „asymilacji”, bo nie było wyrzeczenia się korzeni.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.