Józef Hen

Powrót do bezsennych nocy. Dzienniki


Скачать книгу

– reszta chyba zginęła). Na tym zdjęciu chłopcy są z krawatami, ja jeden z wykładanym białym kołnierzem. Bardzo dziwne zdjęcie: chłopiec najwyraźniej smutny, pan Forbert nie poprosił o uśmiech.

      SKOŃCZYŁEM ADIUSTACJĘ ostatnich dwóch lat (2012 i 2013) Dziennika, udało mi się, zmagając się z komputerem, przesłać go p. Lisowskiemu. Nie zacznie tego czytać wcześniej niż za dwa tygodnie, kończy prace nad dziennikami J.J. Szczepańskiego i Julii Hartwig. Uprzedzam go: „Będzie pan musiał coś przetrzymać: występuje pan w dzienniku w dwóch postaciach: jako wydawca i jako autor Greckiego lustra”.

      Ewa niepokoi się, co w dzienniku jest o niej i co – najważniejsze – jest o mamie; chce przejrzeć. „O nie, cenzury nie ma!”. Uspokajam ją: bez obaw, są same przyjemne rzeczy.

      „Panienki” przyleciały do Warszawy w środę drugiego lipca. Tak było zaplanowane. Ale w przeddzień przylotu (przez Amsterdam) straciliśmy kontakt. Jest południe, dwa samoloty z Amsterdamu na Okęciu wylądowały – ich nie ma. Dzwonię do informacji na lotnisku. Ma być samolot o szesnastej z minutami. Wylądował nawet przed czasem – moich dziewcząt nie ma. Nagle o piątej telefon z domu: MADZIA! Już są obie, Ewa będzie spać.

      4 lipca – na zaproszenie Komorowskiego i Borusewicza na spotkaniu w Ogrodach Prezydenckich z okazji 25. rocznicy wskrzeszenia senatu. Przede mną u wejścia grupa mężczyzn w średnim wieku, raczej rosłych, wszyscy w czarnych garniturach. „Panie senatorze – zwraca się do mnie porządkująca ruch urzędniczka – zapraszam do  k o l e j e c z k i”.  W „kolejeczce” tuż za mną Jacek Bocheński. Poza nami żadnego literata nie zauważyliśmy. Jacek się mną zajął jako starszym, mniej sprawnym kolegą. Przyniósł mi krzesło.

      Najpierw przyglądamy się rozdawnictwu orderów i krzyży zasługi. Potem swobodne krążenie, uściski dłoni: Borusewicz, Komorowski, Celiński, profesor Stępień, którego informuję, że jest w moim Dzienniku. Tzw. poczęstunek na stojąco przy okrągłych stolikach. Dzielę go z Jackiem, dociera do nas z talerzami jakaś para. On z obfitą szpiczastą brodą, przynosi wino. „Kto to jest ten pan?” – pytam panią, kiedy mężczyzna odchodzi, żeby jeszcze poszukać czegoś do jedzenia. „Mąż. Jesteśmy ze sobą czterdzieści lat”. „O, to musiała pani uzyskać zgodę rodziców” – mówię elegancko. „Trafił pan!”. Trzeba było, uzupełnia mąż, który zdążył wrócić z talerzem, przeprowadzić to przez sąd. Para jest z Suwałk, kierują tam miejscowym (publicznym) radiem. Zapraszają mnie, chcieliby mnie nagrać, pani uważa, że się nadaję. Ale nie sądzę, by moje nazwisko jej za dużo mówiło. Inaczej on: tak, wie, zamiast słów nisko pochyla głowę. Pani: „Dlaczego pan nie je?”. „Chcę zostawić miejsce na kolację”. Pani się to podoba. „Bardzo racjonalne”. Ale do Suwałk, mimo że para jest sympatyczna, chyba się nie wybiorę.

      Kiedy z Jackiem wychodzimy, dostajemy na pożegnanie po torbie z ciężkim upominkiem w środku: to album ku czci KOR-u i senatorów. Dodźwigałem go aż za „dom bez kantów”, w którym kiedyś, jesienią 47 roku, przez kilka miesięcy mieszkałem.

      Była w „Czytelniku” godzinna rozmowa z panem Julianem Betterem, który zjechał ze Sztokholmu. Jest już południe, a Konwickiego wciąż nie ma. Od jego stolika podrywa się kobieta, przybiega do mnie uśmiechnięta – ależ to Marysia! – obejmujemy się, całujemy. „Co z tatą?” – pytam. „Mówił, że źle się czuje”. Zwykle jada sam, tym razem córka go przy stoliku zastępuje.

      NIE ODNOTOWAŁEM PEWNEJ OSÓBKI, która wpadła do sklepu warzywnego na Hożej, interesującej ciemnowłosej dziewczyny, z bardzo wyraziście uwypuklonymi rysami twarzy. „Zdemaskowała” mnie wobec pary właścicieli warzywniaka, poleciały słowa, że zaszczyt – oni słuchali tego zdumieni – zaszczyt? dla tych kilku małosolnych ogórków? – ona pracuje w TVN, teraz jedzie nad morze, po powrocie zadzwoni – spotkamy się na herbacie; sprzedawca wtrąca, że możemy iść do parku, ona zaczyna mnie frenetycznie całować, ale to, jak się okazuje, dla zdjęcia, które z jej komórki robi sprzedawca. Wkrótce wyjedzie do Kanady. „Opuszcza pani Polskę?” – pyta sprzedawca z wyczuwalnym wyrzutem. „Nie, nie opuszczam, będę o Polsce pisać”. Ma numer mojego telefonu, ale sama się nie przedstawia. „Kiedy zadzwonię, powiem: ta z warzywnego”. (Nie zadzwoniła. I nie ma już na Hożej tego sklepu warzywnego. I nie ma warzywnego na Mokotowskiej. Małe sklepy znikają).

      PORANNE OGLĄDANIE KRÓLEWSKICH SNÓW. Gucio bezbłędny. Powiedziałem o tym Tomkowi (był wczoraj wieczorem). Kiedy piszę dialogi, słyszę mówiące postaci – otóż Holoubek, bez żadnej konsultacji ze mną, mówi tak, jak ja te postaci słyszę. Dlatego powiadam, że „bezbłędny”. Ani jednego nieporozumienia. Ani jednego odchylenia na rzecz „aktorstwa”. Gucio nie był aktorem wszechstronnym, nie mógł (i nie chciał) grać wszystkiego, jak Łomnicki, ale w roli Jagiełły dostał to, co do niego przylegało – może najmniej starzejącą się swoją rolę.

      Brawo pani Kasia, że puszcza Królewskie sny (jeśli to ona). Bo słuchając rozmowy Jagiełły z delegacją czeską, nie dziwię się, że asystent kościelny w TVP obłożył w swoim czasie serial anatemą. Przecież ci Czesi, z Piotrem Anglikiem na czele, są przeciw kultowi obrazów, przeciw świętym, przeciw pielgrzymkom, przeciw spowiedziom – i przeciw dogmatowi o Czyśćcu. Jednym słowem, przeciw temu, co wspierał polski papież. Tak się złożyło. Ciekawe, że większość moich rozmówców nie wiedziała, że w Ewangelii nie ma mowy o Czyśćcu, że wymyślono go w XI czy XII wieku.

      DOSTAŁEM OD PANA LISOWSKIEGO projekt okładki – z zaznaczeniem, że w wydawnictwie wszystkim się podoba i że jest prośba, abym ją zaakceptował. Podoba się, bo okładka efektowna – autor roześmiany – ale nikt, prócz pana Lisowskiego, dziennika nie czytał, ot, zapiski, wiadomo – roześmiany autor, świetnie.

      Nie mogę, przesłałem maila do pana Lisowskiego, zaakceptować tej okładki. Ona fałszuje treść dziennika. Jest to zapis dramatyczny, smutny (choroba i śmierć żony). Posłałem do wydawnictwa zdjęcie autorstwa Czesława Czaplińskiego, w którym jest skupienie, powaga, wraz z kartką do grafika, pana Pawłowskiego. Skąd ta radość? – pytam. Są to zapiski pełne goryczy, smutku, także z tego powodu, co się dzieje nie tylko wokół mnie, ale w Polsce, ale na świecie. Potrzebne jest zamyślenie i powaga. Krzysztof Lisowski moją argumentację zrozumiał – czy przemówi ona także do pani Nyczowej i grafika, nie wiem.

      UPAŁ. W NIEDZIELĘ POJECHALIŚMY Z MAĆKIEM NA CMENTARZ. Maciek umył płytę. Kwiaty do wazonu: mieczyki w kolorze łososiowym. Zapaliliśmy znicze. Został nam jeszcze wkład do znicza, odszukaliśmy grób Tuwima i tam go zapaliliśmy. Ktoś przed nami poświęcił mu otwarty znicz i położył na płycie czerwoną różyczkę. Nikt z rodziny, bo takiej nie ma, to jakiś czytelnik, wdzięczny za wiersze.

      Niedawno jeszcze grób Reny (nasz grób) był w alei ostatni. Teraz ostatni jest świeży grób z napisem: „Marek Nowakowski”.

      ZA KILKA DNI ŚLUB I WESELE TOMKA Z Kasulą. Umówiłem się z Tomkiem, że będę tylko na weselu. Zaraz po nim państwo młodzi lecą przez Wiedeń i Stambuł do Kirgistanu. Trochę na temat „Kirgiza” w literaturze polskiej, w Fantazym na przykład; „Kirgizem” nazywano każdego turko-mongolskiego mieszkańca Azji Środkowej, także Kazacha.

      CZYTAM RAZ JESZCZE ROZMOWY Michała Komara z Krzysztofem Kozłowskim, tym razem interesuję się dzieciństwem „panicza”, rodziną, okupacją, latami powojennymi. Kilka pomysłów do wzbogacenia bohatera Zastępcy – i bohaterki. Mam ochotę to pisać. Muszę się strzec, by nie wkroczyła do powieści polityka. Jeśli już, to bardziej poprzez ludzkie rozterki, kompleksy, niż przygody.

      Bohater jest pozytywny, nic na to nie poradzę – taki był Krzysztof Kozłowski (jeśli