Józef Hen

Powrót do bezsennych nocy. Dzienniki


Скачать книгу

A Wróżka? A Gospodyni, u której kwaterował?

      W Krakowie Kozłowski jadał obiady w klubie dziennikarzy – „Pod Gruszką” – więc jednak niezbyt wyszukanie.

      Wielu używanych teraz słów po prostu nie rozumiem – czasem domyślam się, o co chodzi, ale moi bohaterowie z 1989 roku nie powinni tego języka używać, nie było go jeszcze. Wprowadził to słownictwo komputer, Internet, zdominowała angielszczyzna, telewizyjna i reklamowa, zapanował nowy slang młodzieżowy. I komórka, skrótowe przekazy.

      Krzysztof Varga w „Dużym Formacie” o handlu pod uczczenie rocznicy powstania. Koszulki, spodenki z odpowiednimi napisami i inne demonstrujące patriotyzm przedmioty.

      ŚLUB TOMKA I KASI. Tomek dokooptowuje sobie jej nazwisko do własnego. To coś u nas nowego, co mi się zresztą podoba. Tomek idzie tu śladem profesora Joliot, który dodał do swojego nazwiska to, które wniosła mu żona Irena, całkiem niezłe, bo  C u r i e.  Odtąd był Joliot-Curie. A Tomek i Kasula oboje będą Konarski-Hen, ona także z końcówką na „i”, jak to w Europie. W kościele obecny był Maciek, Madzia i osoba najważniejsza – Ewa jako świadek.

      Ja mam być na części weselnej, czyli na tak zwanym ostatnio „poczęstunku”. Madzia wpada po mnie, jedziemy taksówką do „Kartonowni” na Hożej. Trzeba się wspiąć na wysokie drugie piętro po żelaznych schodach, co ułatwiają mocne poręcze na żelaznych drążkach. Wita mnie szczupła pani w czarnej sukni, matka Kasuli, pani Anna Konarska, z którą się uroczyście, rodzinnie obcałowaliśmy. Usłyszałem, że popłakała się, kończąc czytać posłowie do Nikt nie woła. Prowadzi mnie do jednego ze stolików, przy którym siedzą trzy starsze panie, sadza mnie obok swojej siostry, sporo od niej starszej (ma osiemdziesiąt osiem lat). Pani Teresa jest osobą oczytaną, zwierza się, że niektóre książki, którymi się kiedyś zachwycała, są dziś nie do czytania, wymienia Cronina. Z zawodu jest historykiem. Przodkowie tej rodziny to architekci, malarze – literatów nie było, dopiero ze mną literatura wkracza. Pani Teresa była kiedyś blisko z osobistościami ze świata polskiego filmu. „Bossak – cóż to za mądry człowiek” (miałbym coś do powiedzenia na temat wielu jego obsesji na starość), „Lucio Perski”. Ja wtrącam zdanie o pięknej Tatianie Okuniewskiej, którą Perski nad Oką uwodził, nie wiem, z jakim skutkiem. Pani na to, że tak, był „straszny uwodziciel”, taki przystojny. Romansami rzeczywiście się interesował, pamiętam, że bardzo przejęła go powieść Milczące między nami. Nie wydaje mi się, żeby pani historyk coś mojego czytała, wspomniałem Montaigne’a, Boya, króla Stanisława Augusta – nic! – chociaż informacja o przekładzie ukraińskim zrobiła na niej wrażenie. Aha, ona sama wyreżyserowała kilka filmów dokumentalnych i stąd zapewne te jej filmowe kontakty.

      UPAŁ. SIEDZĘ W DOMU. Zaopatrzenie mam. Rano oglądanie Królewskich snów.

      Nadają to po siódmej. Serial ma o tej porze przynajmniej jednego pilnego widza: mnie. W końcu jakaś satysfakcja i mnie się należy. Potem czytanie Solfatary Maćka.

      Wczoraj nad ranem – Bernard i Doris. Ralph Fiennes jako oddany służący milionerki, która chętnie by się w nim zakochała, ale niestety gej, i cudowna Susan Sarandon. Napisy końcowe sugerują, że historia jest prawdziwa, w pewnych kręgach była znana.

      Po obiedzie trochę czytania książki – rozmów Michała Komara z Krzysztofem Kozłowskim. O tym, jak organizuje UOP i jak odbiera wywiadowi radzieckiemu bezpośrednie połączenie z rządem polskim. Jego rozmowa z Jaruzelskim: o tym, że trzeba dwudziestu pięciu cywilom nadać stopnie oficerskie. I jak wojskowa komisja lekarska – same kobiety! – wszystkich kandydatów odrzuciła, bo fajtłapy, bez sprawności fizycznej. Nie rozwiązał komisji, o nie, spotykał się z tymi lekarkami kolejno, każdej ofiarowując kwiaty. Załatwił.

      CZYTAŁEM DZIŚ „ALFABET” BORUSEWICZA. Można znaleźć zarys dramatycznego scenariusza. Pyszna opowieść o agencie „Myszku”, o jego grze: odgrywał prześladowanego przez SB. Aresztowano go w 1985 (czyli wsadzili go byli mocodawcy) za przemyt samochodów. A co robi teraz? Założył dochodowe wydawnictwo. Agent i przestępca znalazł pewnie sposób (nie jest trudno) na okradanie autorów.

      TELEFON Z JAKIEJŚ INSTYTYCJI KULTURALNEJ w Toruniu, nie zrozumiałem, z jakiej – nie szkodzi, wyjaśni się. Coś, co ma związek z teologią, na pewno nie pan Rydzyk, bo to coś prawosławnego. Dzwoniła pani Monika Ozimek, chciałaby, żebym przyjechał 5 października, w niedzielę, będę miał spotkania autorskie, pierwsze publiczne, potem drugie, bardziej zamknięte – 150 osób za zaproszeniami – planują świętowanie pięćdziesięciolecia… no, nigdy bym na to nie wpadł… pięćdziesięciolecia nakręcenia filmu Prawo i pięść. Bo film realizowano w Toruniu. (Co było dla reżyserów – Hoffmana i Skórzewskiego – ułatwieniem, można było dogadać się z milicją, oczyścić plan filmowy; wybrali Toruń, chociaż rynek nie ma w sobie nic z renesansu ani baroku, charakterystycznych dla pełnych wdzięku miejscowości uzdrowiskowych na Dolnym Śląsku, gdzie toczy się akcja). Pojedzie ze mną Madzia.

      PRZEDZIWNY MAIL Z LONDYNU: od wykładowcy z Language Research, Stevena Jeffersona (niezłe nazwisko; użyłem go w Brulionie profesora T. jako imienia, w skrócie „Jeff”; sprawdziłem w Internecie: wymienia się w nim 25 Stevenów Jeffersonów). „Mój” pisze pracę doktorską na temat osadnictwa powojennego na Dolnym Śląsku, ktoś poradził mu, żeby przeczytał Toast, czyli Prawo i pięść. Tłumaczy tytuł na angielski: The Law and the Fist. I teraz ma pytanie: Czy to ja jestem bohaterem tej powieści? Czy jestem w niej rozdwojony? Koenig byłby, według niego, polską połową mojej osobowości, a Cukierman – żydowską. I jeszcze kilka innych zaskakujących (i raczej mylnych) supozycji.

      Odpowiedziałem, że przykro mi, ale Koenig nie jest „częścią mojej osobowości”, jak zakładał, nazwisko takie dałem bohaterowi powieści przez sympatię dla pewnego pana Keniga (tak się pisał), metrampaża w drukarni na Marszałkowskiej 3/5, z którym zaprzyjaźniłem się, kiedy byłem dziennikarzem. I że w polskiej kulturze jest sporo wybitnych autorów z niemieckimi nazwiskami, wśród nich najwięcej bodaj jest właśnie Koenigów. Jeśli chodzi o moje związki z żydostwem, polecam mu Nowolipie Street.

      W odpowiedzi („Dear Mr Hen”) pan Jefferson napisał, że jest Szkotem, ma pięćdziesiąt lat, ale dopiero teraz zabrał się do doktorskiej „thesis”, to ma być o przesiedleniach z  K r e s ó w  (użył polskiego słowa) i o „ekspulsowaniu” Niemców. Poinformował, że już zamówił Nowolipie Street.

      Teraz ja do niego: Dear Mr Jefferson. Powinien pan był zauważyć, że w powieści nie ma o wypędzaniu miejscowej ludności ani słowa. Koenig, który ma za sobą obozy koncentracyjne, nikogo nie chce „ekspulsować”, zresztą ta sprawa latem 1945 roku, przed konferencją w Poczdamie, nie była jeszcze na tamtym terenie aktualna. Pytam go, czy czyta po francusku. Jeśli tak, to mu coś prześlę. Przepraszam go za moją ułomną angielszczyznę („a little clumsy”).

      „Dear Mr Hen, Your English is very good”. Miły… On czyta trochę po francusku, ale żona, Carla, pół-Sycylijka, pół-Angielka (a on, przypominam, Szkot – a są jeszcze tacy, którzy chcieliby to zasuplenie rozsupłać) – ona zna francuski biegle. Posyłam mu dwa opowiadania po francusku w tłumaczeniu Agnes Wiśniewskiej, Pingpongistę (Le joueur de ping-pong), jedno opowiadanie, Koraba, po angielsku, i jeszcze jakieś maszynopisy.

      CODZIENNIE CZYTAM KILKADZIESIĄT STRON powieści Maćka. Opisy i język godne podziwu. Oby tylko intryga wciągnęła czytelnika. Jeśli wciągnie krytyków, którzy są zawodowymi jurorami, książka ma szanse na nominacje do nagród.

      OD JEFFERSONA MAIL, że jest pod wrażeniem Nowolipie Street (dotarło błyskawicznie!).