się zaniepokojona, wymachując rękami, jakby chciała go zatrzymać. Znają się, są po imieniu.
– Chciałam cię uprzedzić, że dzisiaj nie przyjechała z opiekunką, ale ze swoją matką. Zrobisz, jak zechcesz.
Xabier podziękował jej i wrócił tam, skąd przyszedł.
Następnego dnia o podobnej porze doktor Ulacia zadzwoniła do niego na komórkę. Jeśli chce się spotkać z Arantxą, może spokojnie zejść, bo tym razem przyjechała z Celeste.
– Z kim?
– Z Ekwadorką, która się nią opiekuje.
Tym razem Xabier był mniej pewny siebie niż poprzedniego dnia. Iść czy nie iść? Już i tak jego matka codziennie jeździła do miasteczka, wysiadała z autobusu przy głównej ulicy i chodziła po sklepach – jednym słowem, pokazywała się publicznie. A teraz wejdę na sesję rehabilitacyjną Arantxy, a ona opowie potem o tym w domu. Bez problemu komunikuje się za pomocą iPada. Co sobie pomyślą jej rodzice? Pewnie uznają, że zmówiliśmy się, żeby ich nękać, jakoś się na nich zemścić.
Xabier wiedział, że ciągnęło go do niej współczucie, jakby ktoś szarpał za niewidzialny sznur okręcony wokół jego szyi. Nie zaprzeczaj, Arantxa wzbudza w tobie litość, bo jest częścią twojej intymnej przeszłości. Chyba pośrednio nie litujesz się też nad sobą, prawda?, mówił do siebie, nie widząc, że zwraca na siebie uwagę. Dwóch mijających go mężczyzn w białych fartuchach przerwało jego monolog ze zdziwieniem. Czy coś mu jest? Nie, nic. Chociaż miał jeszcze kilka spraw do załatwienia, zamknął się w gabinecie, żeby posiedzieć przez chwilę w samotności.
Gorąco. Rozpiął dwa górne guziki koszuli, próbując bezskutecznie poluzować sznur, który zaciskał się coraz bardziej na jego gardle. Czując, jak go ciągnie – raz mocniej, raz słabiej – w końcu postanowił się mu poddać.
Niewiarygodne, przez cały dzień miał styczność z chorymi ludźmi, często konającymi, dla których nie ma już nadziei, których godziny są policzone, z matkami dwojga czy trojga dzieci, które nie dożyją przyszłych świąt Bożego Narodzenia, z chłopakami (w większości motocyklistami) skazanymi na śmierć w młodym wieku, z całą masą ciał posiadających imiona i nazwiska, które wkrótce ukażą się w nekrologach. A on wśród nich wszystkich odporny na współczucie, opanowany, z powagą i profesjonalizmem pocieszał zrozpaczonych krewnych, wykonywał swój zawód (bądź sprawiedliwy, bądź uczciwy) najrzetelniej, jak potrafił. Mimo tego czuł się teraz zupełnie inaczej, chociaż jako lekarz nie ponosił za Arantxę żadnej odpowiedzialności. A może właśnie dlatego, że jej nie traktował jak każdego innego pacjenta, jej stan tak bardzo go poruszył? To pytanie zawisło w powietrzu w mętnym świetle jarzeniówek. Nie było czasu na odpowiedź, bo właśnie wysiadł z windy na oddziale rehabilitacji i ruszył raźnym krokiem, jaki narzucało mu nieustanne szarpanie niewidzialnego sznura.
W głębi korytarza dostrzegł siedzącą na ławce przy ścianie Ekwadorkę. Niska kobieta o indiańskich rysach pilnowała wózka inwalidzkiego. Na widok przechodzącego obok niej lekarza szybko wstała i pozdrowiła go lekkim skinieniem głowy. Xabier odwzajemnił powitanie ze sztywną powagą, unikając jej spojrzenia.
Wszedł do sali. Dwie młode fizjoterapeutki żartowały z dziesięcio-, może dwunastoletnim chłopcem, który leżał przywiązany pasami do noszy podniesionych do pozycji pionowej. Xabierowi wystarczyło rzucić na niego lekarskim okiem, żeby się domyślić: cytomegalia. Wymienili pozdrowienia, a chłopiec popatrzył na niego swoimi dużymi oczami, powiększonymi przez grube szkła okularów. Trochę dalej Xabier dostrzegł na leżance Arantxę, zanim ona go zauważyła. Jej rehabilitantka dała mu znak, że wie o jego wizycie. Delikatnie rozciągała i zginała kolano swojej pacjentki. Xabier diagnozował w miarę zbliżania się do nich: nadciśnienie, otyłość. Z początku trudno było ją poznać z profilu i z krótkimi włosami, dopiero kiedy stanął przy leżance, blisko, dostrzegł znajome rysy. Fizjoterapeutka, chcąc prawdopodobnie złagodzić efekt zaskoczenia, uprzedziła Arantxę beztroskim tonem o jego przyjściu:
– Masz ważnego gościa.
Xabier czekał na reakcję Arantxy, zanim wyciągnął do niej rękę. W pierwszej sekundzie była zdziwiona, może przestraszona. Potem obdarzyła go uśmiechem – nagłym skurczem twarzy. Ponieważ zachowała dość znaczną mobilność po prawej stronie ciała, ścisnęła dłoń Xabiera swoją prawą ręką. Potem jej twarz wykrzywił grymas, którego lekarz nie potrafił zinterpretować.
– Jak się masz?
Arantxa na leżąco potrząsnęła głową, próbując jednocześnie wydobyć z siebie słowo, które wypowiedziała za nią fizjoterapeutka:
– Beznadziejnie.
Odpowiedział zakłopotany, niezdarny, skrępowany, że przykro mu z powodu tego, co się jej stało, że doktor Ulacia o wszystkim mu powiedziała. Arantxa słuchała go z radością, nieukrywaną fascynacją, jakby nie mogła do końca uwierzyć, że ten uprzejmy pan w białym fartuchu, który stał przed nią, był Xabierem.
– Dobrze cię traktują?
Skinęła głową.
Xabier z grzeczności zapytał rehabilitantkę o ćwiczenie, które właśnie wykonywała z pacjentką, a kiedy dziewczyna udzielała mu niezbędnych wyjaśnień, Arantxa próbowała coś powiedzieć i zamachała zdrową ręką. Z początku jej nie zrozumieli, nagle jedna z rehabilitantek zajmujących się chłopcem kilka metrów dalej zdała sobie sprawę, że Arantxa prosi o iPada, więc wyszła na korytarz po Ekwadorkę. Kiedy po chwili opiekunka podała Arantxie tablet, ta w pozycji siedzącej wyjęła go z futerału i zwinnie wystukała palcem: „Zawsze mi się podobałeś, draniu”.
I uśmiechnęła się, naprężając wszystkie mięśnie twarzy. W kąciku jej ust pojawiła się bańka śliny. Arantxa sprawiała wrażenie bardzo szczęśliwej, była pełna radości! „Teraz albo nigdy”, Xabier wyciągnął z kieszeni fartucha plastikową bransoletkę, ujął rękę Arantxy, jakby chciał jej zmierzyć puls, i wsunął na nią odpustową błyskotkę.
– Przechowałem ją dla ciebie przez te wszystkie lata. Nie oddawaj mi jej nigdy więcej, proszę.
Przez chwilę patrzyła na niego z powagą, po czym napisała: „Kiedy wreszcie mnie pocałujesz?”. Pocałował ją w policzek. Potem stwierdził, że musi już iść, życzył jej wszystkiego najlepszego i powiedział jeszcze kilka innych uprzejmości. Arantxa poprosiła go gestem, żeby zaczekał. Napisała coś, pukając palcem w klawiaturę, i pokazała mu ekran: „Jeśli dostaniesz udaru, weźmiemy ślub”.
24
Odpustowa bransoletka
Jeśli w zły nastrój wprawił Miren widok zwykłego geranium, to co powiedzieć o tym? To jest gorsze od geranium, chociaż w rzeczywistości stanowi część tego samego podstępu. Co oni sobie myślą? Że się poddam? Gdyby sama zauważyła doniczkę, tak bardzo by się nie przejęła. Ot, zwykła doniczka, nic takiego. Ale nie! Musiały donieść jej o tym jedna z drugą!
Najpierw Juani.
– Widziałaś? Wystawiła na balkon geranium.
Miren nic na to nie powiedziała ani nie poszła zobaczyć. Niedługo potem inna znajoma zagadnęła ją na ulicy:
– Widziałaś?
Tym razem również ociągała się z pójściem, chociaż mieszka dwa kroki od ich domu.
Sprawa wyprowadziła ją z równowagi dopiero wieczorem, kiedy Joxian wrócił z Pagoety z tą samą śpiewką: ktoś się zastanawiał, co pomyśli Miren, kiedy to zobaczy. Następnego dnia poszła więc zobaczyć doniczkę, o której wszyscy mówili. Rzeczywiście, stała tam – zwykłe geranium