Fernando Aramburu

Patria


Скачать книгу

też.

      Po chwili zaczął chrapać. Miren leżała na boku, nie mogąc zasnąć, a ciemność w pokoju wypełniały twarze, światła i dźwięki. Wciąż miała przed oczami geranium i bransoletkę. I jedenastoletnią Arantxę, która marudziła, że chce taką samą błyskotkę jak Nerea. I Joxe Mariego rozgniatającego ptysia z kremem na twarzy Gorki. I Txato wyjmującego z kieszeni portfel ruchem kowboja z westernu. I widziała tę, której imienia nie wypowiada, żeby nie spaliło jej ust. Tę, która wróciła w złych zamiarach. Jeśli myśli, że się jej przestraszę, to się grubo myli. Nie mogła zasnąć. Kolejna bezsenna noc. Głowa wypełniona myślami, ciemność pełna zjaw. Poszła do kuchni, było po północy, i napisała na kartce: „Alde hemendik”. Wsunę jej wiadomość pod drzwi i przekonamy się, kto kogo bardziej wystraszy. Zamierzała wyjść z kuchni. Ale jeśli rozpozna charakter pisma? Wzięła nową kartkę. Napisała to samo, innym stylem i dużymi literami. Wyszła na korytarz, niosąc w ręku buty, żeby nie usłyszeli jej śpiący, włożyła je na wycieraczce, zeszła schodami do wyjścia z budynku i otworzyła drzwi. Wyszła? Zrobiła tylko krok. Dlaczego? Padał deszcz. Padało i wiało. Lało jak z cebra. Krople zacinały z boku. Co za nieprzyjemna noc.

      – Eee – powiedziała do siebie.

      Potem podarła kartkę, schowała kawałki do kieszeni i wróciła do łóżka.

      25

      Nie przyjeżdżaj

      Rozległ się dzwonek. Krótki, nagły dźwięk zaskoczył Bittori, kiedy przeglądała okładki swojej starej kolekcji płyt winylowych, siedząc w fotelu w dużym pokoju. Słyszała jego przenikliwe, tak dobrze kiedyś znane brzmienie po raz pierwszy, odkąd postanowiła wrócić do mieszkania.

      Nie przestraszyła się. Spodziewała się kogoś? Tak i nie. Podejrzewała, że prędzej czy później niektórzy, a raczej niektóre, przyjdą, żeby powęszyć, zapytać mnie, wybadać moje zamiary.

      Miała prawo tak przypuszczać po tym, jak kilka dni wcześniej natknęła się na ulicy na znajomą, która tak się dziwnie zachowywała, że Bittori nie wątpiła, iż spotkanie nie było przypadkowe.

      – Jezus Maria! Bittori, nie widziałyśmy się kopę lat. Tak bardzo się cieszę! Jak zwykle wyglądasz świetnie.

      Bittori cisnęły się na usta cierpkie słowa: jasne, nie wiedziałaś, że kiedy ci zamordują męża, zostajesz wdową i jesteś samotna, poprawia ci się uroda? Ugryzła się jednak w język. Już z daleka zobaczyła, jak kobieta ukrywała się za węgłem. Czeka na mnie, żeby wypytać o wszystko, co jej kazali. Znajoma rzeczywiście zadawała pytania, udając, że wymyślała je na poczekaniu. Była jedną z tych osób, które nie przyszły na pogrzeb, nie złożyły Bittori kondolencji, przestały ich pozdrawiać na ulicy, kiedy na murach pojawiły się pierwsze graffiti. Zapomnij o nienawiści, Bittori, zapomnij o nienawiści. Odpowiadała wymijająco i niejasno, z fałszywym uśmiechem, który pozostawił jej galaretowate, zimne wrażenie, jakby trzymała w ustach martwą meduzę.

      Otworzyła drzwi. Ksiądz Serapiusz. Cóż za natchnione spojrzenie, ile czułości w uniesionych brwiach! Te blade, delikatne ręce, które raz po raz rozkłada i łączy, koloratka, zapach wody po goleniu. Tymczasem Bittori obdarzyła go kamiennym spojrzeniem, nie poruszywszy nawet jednym mięśniem twarzy. Zdumienie? Ani grama. Zareagowałaby tak samo, gdyby po otwarciu drzwi nie było nikogo na korytarzu.

      Ksiądz zbliżył się, żeby ją objąć i otrzeć policzkiem o jej policzek. Zawsze przejawiał skłonności do okazywania sympatii poprzez kontakt fizyczny. Bittori cofnęła się gwałtownie, z napięciem na twarzy, wyznaczając dystans. Duchowny powiedział po baskijsku, że przyszedł w odwiedziny. Przyglądała się mu z nieukrywanym uprzedzeniem, opierając jedną rękę o krawędź drzwi na wypadek, gdyby postanowiła zatrzasnąć mu je przed nosem. Odpowiedziała/kazała mu po hiszpańsku, zwracając się do niego po imieniu, wejść do środka.

      Niech sobie rządzi w Domu Bożym, tutaj rządzę ja. I ksiądz Serapiusz, dobrze po siedemdziesiątce, wszedł do mieszkania, rozglądając się po podłodze, ścianach, meblach i dekoracjach, jakby miał w oczach kamery. Dochodziła czternasta, jego nozdrza połaskotał zapach fasoli z kaszanką, które Bittori odgrzewała w kuchni.

      – Mieszkasz tutaj?

      – Oczywiście, to mój dom.

      Bittori wskazała mu fotel, na którym wcześniej przeglądała swoją kolekcję płyt. Chciała, żeby za każdym razem, kiedy uniesie wzrok, jego spojrzenie padało na zdjęcie Txata, które wisi na ścianie. Dla siebie przyniosła krzesło z kuchni. Ksiądz rozpoczął rozmowę od banałów. Nie szczędził pochwał, przejawów łagodnej uprzejmości, słów nadmuchanych pokorną intonacją, próbując zdominować pogawędkę. Jednak Bittori, chociaż odezwała się zaledwie kilka razy, wciąż mówiła tym samym śmiałym tonem po hiszpańsku, ostatecznie więc duchowny – w wyraźnym zamiarze oczyszczenia atmosfery – zrezygnował z baskijskiego.

      Przeskakiwał z jednego temaciku, półtemaciku, podtemaciku na drugi, zatrzymując się na chwilę na kwestiach związanych z pogodą, zdrowiem i rodziną. W końcu Bittori, która nie zdążyła zjeść obiadu i miała ograniczone zasoby cierpliwości, zapytała krótko:

      – Może powiesz wreszcie, po co przyszedłeś?

      Bezradny ksiądz Serapiusz odruchowo uniósł wzrok nad głowę swojej rozmówczyni i spojrzał na oprawione w ramkę zdjęcie Txata.

      – No dobrze, Bittori. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, że twoja obecność w miasteczku wywołuje pewien… niepokój. Chociaż w tym przypadku nie jest to najtrafniejsze słowo.

      – Strach?

      – Źle się wyraziłem, wybacz. Powiedzmy, że ludzie, widząc cię tutaj codziennie, są zaskoczeni i zadają sobie pytania.

      – Skąd o tym wiesz? Przychodzą do kościoła, żeby ci o tym powiedzieć?

      – Wieści szybko się rozchodzą. Od piątku w miasteczku mówi się tylko o tym. Przyjeżdżasz do siebie, tego nikt nie kwestionuje, i jeśli chodzi o mnie, jesteś tutaj mile widziana, mimo to sprawa jest bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, i tak samo jak ty masz pełne prawo wrócić do swojego domu, inni mieszkańcy też mają swoje prawa.

      – Na przykład jakie?

      – Na przykład do odbudowania swojego życia i odzyskania spokoju. Walka zbrojna odcisnęła ogromne piętno na naszej społeczności, ale nie zapominajmy też o skutkach niektórych działań państwowych sił bezpieczeństwa. Na nieszczęście ponieśliśmy ofiary: twojego świętej pamięci męża oraz tych dwóch gwardzistów, którzy zginęli od wybuchu bomby na terenach przemysłowych. Nie szukając usprawiedliwienia dla tych strasznych tragedii, które wywołały ogromny ból, nie powinniśmy jednak zapominać o cierpieniu innych ludzi. W miasteczku doszło do represji, niezapowiedzianych rewizji domowych, zatrzymano niewinne osoby i użyto w stosunku do nich przemocy, a ściślej mówiąc: torturowano je w policyjnych koszarach. Obecnie dziewięciu naszych ziomków odsiaduje długoletnie wyroki w więzieniu. Nie będę się zastanawiał, czy zasłużyli na karę. Nie jestem prawnikiem ani politykiem, tylko prostym sługą Bożym, który chciałby, żeby w jego miejscowości ludzie żyli w pokoju.

      – Chyba nie sugerujesz, że pokój został zagrożony, bo wdowa po zamordowanym przyjeżdża spędzić kilka godzin w swoim domu?

      – Absolutnie nie. Przyszedłem tylko, żeby cię prosić w imieniu mieszkańców o przysługę. Będę ci bardzo wdzięczny, jeśli się zgodzisz na moją prośbę, ale uszanuję też z rezygnacją twoją odmowę. Wiem, że wiele wycierpiałaś, Bittori. Kwestionowanie twoich uczuć czy robienie ci wyrzutów jest ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby