Fernando Aramburu

Patria


Скачать книгу

nie. Może gdybym zobaczył skruszonego mordercę, poczułbym się przez chwilę lepiej. Jednak po powrocie do San Sebastián, kiedy doszłoby do mnie, że moja ulga nic nie daje najbliższym mi osobom, czułbym się tak samo jak wcześniej, albo gorzej.

      – Oskarżasz mnie o egoizm?

      – Określiłbym to naiwnością.

      – Nie jestem twoją małą siostrzyczką, Xabierze. Dawno już przestaliśmy być dziećmi. Nie potrzebuję mentora. Sama daję sobie radę.

      – Nie przeczę. Dlatego chciałem z tobą porozmawiać. Potrafisz sama podejmować decyzje, co nie oznacza, że nie popełniasz błędów. Błędów, które mogą szkodzić innym, tak jak w tym przypadku.

      – Przesadzasz.

      – Stworzyłaś sobie własną wersję tego, co się stało ojcu. Taką, która jest dla ciebie najwygodniejsza albo zgodna z twoimi planami. Skończysz jak pączek w maśle, rozpoczniesz nowe życie gdzieś na końcu świata, z palmami na plaży, i nie przyjdzie ci do głowy, że może postępując w ten sposób, zwiększysz ból tych, którzy tutaj zostaną.

      – Jesteście emocjonalnie zablokowani. Ama i ty wpadliście do dołu żalu, goryczy i melancholii, z którego nie potraficie się wydostać. A może nie chcecie? Ja sięgnęłam dna. Koniec z tym! Coś muszę w sobie zmienić. Dlatego po dokładnym przemyśleniu sprawy postanowiłam spotkać się z jednym z tych morderców i powiedzieć mu: to mi właśnie zrobiliście, takie są konsekwencje, weź je sobie, daję ci je w prezencie, a potem wyjechać daleko stąd – bez względu na to, czy poprosi mnie o wybaczenie. Gdzieś, gdzie nikt mnie nie rozpozna ani nie będzie szeptać za moimi plecami, gdzie będę mogła zrobić coś dla innych ludzi, może dla ofiar przemocy domowej czy sierot. Nie wmawiaj mi więc egoizmu. Większym egoizmem wydaje mi się pozostanie w tym mieście, żeby do końca życia lizać swoje rany. Przestań gapić się w ten cholerny kieliszek koniaku. Spójrz na mnie! Rozstałam się z mężem, nie mam dzieci i jedną nogą weszłam w okres menopauzy. Krzywdzisz mnie tym, co mówisz, i mam ochotę chlusnąć ci w twarz tym rumiankiem.

      Xabier się nie poruszył. Nie spojrzał na nią. Nie podnosząc wzroku znad kieliszka, powiedział:

      – Nie wiesz o jednym szczególe. Przykro mi, że nie mogłem ci powiedzieć o nim wcześniej. To kolejny powód, dla którego powinniśmy się wcześniej spotkać. Myślę, że ama jest chora. Nie wiem na co. Wyniki jej ostatniego badania krwi nie wróżą nic dobrego. Kiedy byłaś w Londynie, załatwiłem jej wizytę u jednego z najlepszych onkologów w regionie. Jednak umówionego dnia ama nie pojawiła się w jego gabinecie. Twierdzi, że zapomniała. Nie wierzę. Staram się jej nie niepokoić. Powiedziałem jej, że to tylko rutynowe badania. Oczywiście nie jest głupia, ma objawy, które umie mniej więcej zinterpretować. Proszę, żebyś przełożyła swoje plany. Uważam, że byłoby najlepiej, gdybyś z nich zrezygnowała, przynajmniej dopóki matka żyje. Okaż, proszę, swoją wspaniałomyślność i nie rób niczego, co mogłoby pogorszyć jej stan.

      – Rak?

      – Przypuszczalnie.

      Xabier podszedł do baru i poprosił o rachunek za dwie lampki koniaku i herbatkę ziołową siostry. Przy okazji spytał barmana o wynik meczu. Do końca pierwszej połowy nie padł żaden gol. Podszedł do siostry, ale nie usiadł.

      – Przemyśl to sobie, a kiedy dojdziesz do jakiegoś wniosku, bądź tak miła i daj mi znać.

      – Nie mam się nad czym zastanawiać. Zadzwonię jutro do mediatorki i powiem, że rezygnuję. Pan doktor po raz kolejny postawił na swoim. Zapewniam cię jednak, że pewnego dnia, jeszcze nie wiem kiedy, wyjadę z tego przeklętego kraju.

      Xabier pochylił się i pocałował ją czule w policzek.

      – Ciężkie czasy.

      – Co ty nie powiesz!

      Pożegnali się z umiarkowaną serdecznością, bez zbytniej wylewności, bez uśmiechu. Xabier wyszedł z kawiarni. Deszcz przestał padać. Nerea została przy stoliku w kącie i patrzyła jak zahipnotyzowana przez szybę na szarówkę na ulicy.

      29

      Dwukolorowy liść

      Zamówiła wodę mineralną tylko po to, żeby usprawiedliwić dłuższą obecność w kawiarni. Na dworze zapadał mrok. Samochody przejeżdżały z zapalonymi reflektorami. Klienci lokalu? Niewielu. Nerea przesiadła się do innego stolika. Teraz była bliżej szklanych drzwi, skąd lepiej widziała ruch na ulicy. Ogarnęło ją przyjemne uczucie odrętwienia. Osamotniona, senna, nie miała pomysłu, co ze sobą zrobić.

      Obserwowanie samochodów, które pojawiały się falami w zależności od koloru semaforów stojących na początku calle San Martín, sprawiało jej lekką przyjemność i powodowało, że smutek – ten, który smakował jak tłusta paella – stawał się znośniejszy.

      Nagle z warkotem przejechał autobus, ale nie taki zwykły miejski. Siedziała w środku. Oto moja młodość i ja udajemy się do Saragossy studiować na czwartym roku prawa na życzenie/błaganie/żądanie ojca, który chce za wszelką cenę chronić córkę. Od tamtej pory minęło dużo czasu.

      Wczesnym rankiem wyjechała do Pampeluny autobusem firmy przewozowej Roncalesa. Moje przyjaciółki, czwartkowe kolacje, przejażdżki skuterem, dyskoteka, szlochała. Tego odległego październikowego poranka traciła/porzucała wszystko. Nie wiedziała nic o Saragossie. Miasto bez plaży, zatoki, gór, okropność! Jak można żyć tak daleko od morza? Jednak aita nalegał: wierz mi, że nie ma innego wyjścia. Im szybciej wyjedzie z Kraju Basków, tym lepiej. Do Barcelony, Madrytu, gdzie zechce. O koszty niech się nie martwi. Najważniejsze, żeby była bezpieczna i skończyła spokojnie studia. A ponieważ przyjęto ją na uniwersytet w Saragossie, pojechała. Płakała aż do Pampeluny, gdzie miała przesiadkę, i w trochę lepszym nastroju dotarła na miejsce. Dlaczego? Bo w barze na dworcu autobusowym w Pampelunie wypiła kawę z mlekiem i zjadła pintxo7 z tortillą8, więc najwyraźniej, cholera, z pełnym żołądkiem ujrzała świat w jaśniejszych barwach. Przysiadł się do niej jakiś chłopak, który jechał do Logroño (a może gdzie indziej? – nie pamięta) i zaczął ją podrywać. Nerea dla rozrywki, chociaż zerkając raz po raz na ścienny zegar, podjęła jego grę. Na koniec zostawiła mu zmyślony numer telefonu i pocałowała go w usta. Jednym słowem tortilla i chłopak poprawili jej humor. Przespała drogę aż do Tudeli i dotarła do Saragossy głodna jak wilk, ale cała i zdrowa.

      Wcześniej była tam tylko raz, żeby załatwić sprawy administracyjne na uczelni i znaleźć studencką kwaterę. Dwa dni piekielnych upałów, naprawdę! Spędziła dwie noce, dusząc się z gorąca w tanim hotelu. W kiosku na plaza San Francisco kupiła „El Heraldo de Aragón”. Po chwili wyrzuciła gazetę do kosza, zostawiając strony z ogłoszeniami wynajmu. Mieszkanie w Delicias, mieszkanie w Las Fuentes, mieszkanie tutaj, mieszkanie tam. Nazwy dzielnic nic jej nie mówiły. I ten upał. O drugiej po południu na ulicach nie było widać żywej duszy. Żadnego ptaka, żadnej muchy. Nerea weszła do kabiny telefonicznej. Słuchawka telefonu była tak rozgrzana, że musiała złapać ją przez chusteczkę. Wykręciła jeden z wielu numerów. Nie mogła uwierzyć, kiedy usłyszała bardzo niską cenę, więc zapytała, czy mieszkanie znajduje się w samej Saragossie. Słucham? W centrum miasta czy w pobliskiej miejscowości? Wyczuła zmieszanie na drugim końcu linii telefonicznej. Oczywiście, że w mieście. Wtedy pomyślała: cholera, w co ja się wpakowałam? Trudno, złapała taksówkę, żeby podjechać i obejrzeć mieszkanie, bo jak najszybciej chciała wrócić do domu, dlatego musiała natychmiast rozwiązać kwestię zakwaterowania. Taksówkarz zrozumiał ją od razu, odebrała to jako dobry znak i wywnioskowała, że to znana ulica i jest przy niej wszystko,