Fernando Aramburu

Patria


Скачать книгу

dopóki nie musiał dać drapaka, bo pojawiała się Bittori, która rządziła telewizorem i lubiła samotnie patrzeć na swoje ulubione programy.

      Tak więc po skończonej kolacji Txato położył się na łóżku jak zwykle po stronie Bittori. Od pierwszych dni małżeństwa zagrzewał dla niej pościel. Również latem. Zwyczaj ten nie wynikał z żadnych ustaleń, ale Txato przestrzegał go nawet w dni małżeńskich kłótni. Bittori przychodziła do sypialni później – o jedenastej, dwunastej w nocy, a on przez sen przesuwał się na swoją stronę.

      I przyszła Bittori. Często przed zaśnięciem przeglądała jakieś plotkarskie czasopismo, ale tym razem szybko zgasiła lampkę nocną. Siedziała w ciemności z założonymi rękami, oparta o wezgłowie łóżka. A Txato, który zazwyczaj chrapał, tym razem oddychał cicho.

      – Kiedy mi wreszcie o wszystkim powiesz?

      Nie odpowiedział, ale Bittori wiedziała/domyślała się, że nie śpi, więc nie powtórzyła pytania. Po chwili cmoknął na znak niezadowolenia i z wyraźną niechęcią wyjaśnił jej ze szczegółami, jak go nękają, wymieniając żądane kwoty i wspominając o swojej podróży do Francji. Przemilczał jednak, że terroryści w ostatnim liście napisali o Nerei.

      – Co zamierzasz zrobić?

      – Czekać.

      – Na co?

      Bittori poczuła, że odwraca się do niej w ciemności.

      – Za ten rok już im zapłaciłem i więcej ze mnie nie wyciągną. Te dranie chcą masę pieniędzy i to akurat teraz, kiedy wpakowałem się w kredyty i inwestycje, a kilku klientów spóźnia się z zapłatą. Nie zapominaj, że nie zapłaciliśmy jeszcze do końca za mieszkanie w San Sebastián. Kto wie, może to jakaś pomyłka. Jakiś kretyn, który prowadzi ich rachunki, nie odnotował mojej wpłaty albo wpisał ją w złym miejscu. Kto mnie zapewni, że facet, któremu wręczyłem kopertę, nie wydał pieniędzy na swoje zachcianki? A może Joxian ma rację i drugi list skierowany był do kogoś innego. Dlatego uważam, że lepiej nic nie robić i zaczekać, aż sytuacja się wyjaśni. A jeśli się mylę, na pewno o sobie przypomną.

      – Przyznam, że trochę się boję.

      – Strach nie ma sensu.

      – To źli ludzie, a w miasteczku mają wielu przyjaciół.

      – Ci z miasteczka mnie znają. Jestem stąd, mówię po baskijsku, nie mieszam się do polityki ani nie szukam kłopotów, daję miejsca pracy. Za każdym razem, kiedy jest zbiórka na święta, drużynę piłkarską czy coś innego, Txato musi zapłacić odpowiednio dużo. Jeśli ktoś z zewnątrz chciałby zrobić mi krzywdę, na pewno go powstrzymają. Uwaga, to jeden z naszych. Poza tym ze mną przecież można się dogadać.

      – Wydajesz się zbyt pewny siebie.

      – Nie jestem naiwny, podjąłem odpowiednie środki ostrożności. W firmie jestem bezpieczny. Wiem, jak się bronić.

      – Ach tak? Jak? Trzymasz w szufladzie pistolet?

      – To moja sprawa, co w niej trzymam, ale zapewniam cię, że jestem tam bezpieczny. A jeśli sytuacja się skomplikuje? Cóż, wtedy zabiorę ciężarówki gdzie indziej. Do La Riojy albo gdzieś w tamte rejony. W młodości rozkręcałem biznes, mając o wiele mniej, i dałem sobie radę, czy nie?

      – Chociaż jesteś stąd, wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby się okazało, że któryś z twoich pracowników donosił na ciebie do ETA.

      – Wszystko jest możliwe.

      – Rozmawiałeś z innymi okolicznymi przedsiębiorcami?

      – Po co? Na pewno wszyscy płacą. Napomknąłem o tym starszemu z braci Arrizabalagów. Od razu zmienił temat. Już ci mówiłem, że takie sprawy każdy załatwia na własną rękę.

      Bittori zsunęła się pod kołdrą do pozycji leżącej. Z sąsiednich mieszkań dochodziły stłumione hałasy, jakieś głosy na ulicy, warkot śmieciarki. Małżonkowie leżeli odwróceni do siebie tyłem, stykając się pośladkami. Txato, patrząc w ścianę przed sobą, powiedział nagle coś, czego najwidoczniej nie miał siły dłużej trzymać w sobie:

      – Chcę, żeby Nerea studiowała poza Krajem Basków. Gdziekolwiek, byle nie tutaj. Od jesieni.

      – Skąd ci nagle przyszedł taki pomysł?

      – Stąd, że chcę, aby moja córka studiowała gdzie indziej.

      – Rozmawiałeś z nią o tym?

      – Nie. Przy najbliższej okazji możesz ją zacząć do tej rozmowy przygotowywać.

      Zamilkli. Pod ich balkonem przeszła grupa imprezowiczów. Potem zapadła cisza, którą na chwilę przerwał dźwięk dzwonu wybijającego godzinę. Txato, inaczej, niż miał to w zwyczaju, nie chrapał przez całą noc.

      32

      Papiery i przedmioty

      Kiedy grób zakrywano płytą, Bittori nie uroniła ani jednej łzy, bo nie będę przy wszystkich płakać, nawet gdyby wysmarowali mi oczy cebulą, pomyślała. Następnym razem do tego dołu zajrzy światło, kiedy mnie będą w nim chować. Była pewna, że jej mąż zabrał do grobu wiele tajemnic.

      Często wypominała to draniowi, szczególnie podczas pierwszych wizyt na cmentarzu.

      – Trzymałeś mnie w niewiedzy. Na pewno nie powiedziałeś mi nawet połowy tego, co się działo i co ci robili. W dzień, kiedy położą mnie obok ciebie, będziesz musiał się gęsto tłumaczyć, Txatito.

      Wybaczała mu przed wyjściem z cmentarza. Zawsze. Jak mogłaby mu nie wybaczyć? Biedny Txato, taki dobry, taki troskliwy. I taki uparty, dodawała, zmieniając tembr głosu, jakby chciała pokrzepić się myślą, że nie tylko ona była takiego zdania.

      – Zabiły cię ETA i twój upór.

      Szef zamordowany, koniec przedsiębiorstwa. Czternaście osób zostało bez pracy. A ile to razy Bittori i Nerea słyszały, jak Xabier powtarzał, że poprzez swoje działania terroryści bronią interesów klasy pracującej! Nie było innej rady: zamknął firmę, wcześniej jednak zapytawszy matkę, czy chciałaby ją poprowadzić. Ja? To samo pytanie Xabier zadał Nerei, kiedy wreszcie raczyła pojawić się w domu. Ja? On tym bardziej nie chciał. W związku z tym z pomocą doradcy finansowego sprzedali wszystko, co się dało, a resztę wyrzucili na złom.

      Xabier powiesił na bramie napis: Zamknięte z powodu śmierci. Matka ocknęła się na chwilę z apatii i wyszeptała, żeby napisał: Zamknięte z powodu morderstwa. Nie posłuchał jej. A pracownicy? Żaden nie przyszedł do domu pogrzebowego. Na pogrzebie w San Sebastián pojawiło się dwóch.

      Kilka dni później jeden z pracowników przybył do syna zmarłego właściciela, by zapytać w imieniu załogi, kiedy powinni wrócić do pracy. Nawet wtedy nie pomyślał, żeby złożyć mu kondolencje. Xabier spojrzał na niego z mieszaniną litości i obrzydzenia. Co oni sobie wyobrażają? Szef nie żyje i nic się nie zmieni? Zbył go ostrym, profesorskim tonem. A ponieważ głuchy na tłumaczenia pracownik wciąż się dopytywał, kiedy powinni wrócić do pracy, Xabier, tracąc cierpliwość, odpowiedział, że jest zwykłym lekarzem i brak mu kompetencji do prowadzenia firmy transportowej.

      Wystarczająco dużo kłopotów sprawiały mu przejrzenie dokumentów w biurze, negocjacje z bankami, unieważnianie umów (niektórych z klientami zagranicznymi), sprzedaż aktywów, likwidacja spółki i tysiące innych biurokratycznych spraw, które w końcu za radą kolegi ze szpitala oddał w ręce specjalistów.

      Ten sam znajomy poddał myśl/zasugerował ewentualne rozwiązanie, żeby zachować miejsca pracy. Jakie? Xabier przekazał je matce: można