ci los!
– Co?
TXATO TXIBATO. Kurwa mać! Joxian: żeby zamalować napis, zanim położy się spać, bo z takimi rzeczami nie ma co igrać. Pożegnali się i Txato, mrucząc pod nosem, niech ich szlag trafi!, zamiast pójść do domu, ruszył w kierunku garażu, gdzie trzymał stare puszki z farbą. Ja, donosicielem? Wszystko przez ten pieprzony rym. Przecież w życiu nie rozmawiałem z żadnym policjantem. Dodatkowy problem: nie miał szerokiego pędzla. A może miał, ale ze zdenerwowania i złości nie mógł go znaleźć. Trudno, musi sobie poradzić przy pomocy małego pędzla i starych gazet. A farba? Ze skrzepami, ale nie do końca zeschnięta. Udało mu się jako tako zamalować oba wyrazy. Poplamił sobie spodnie, ale nie dbał o to. Bittori zrobi awanturę. A niech sobie krzyczy. Donosiciel. W takim miasteczku to najgorsza potwarz. To samo wypisane było przecież kilka tygodni wcześniej na ogrodzeniu firmy.
Postanowił, że następnego dnia po powrocie z wycieczki rowerowej kupi farbę. W łóżku powiedział o tym Bittori. A ona na to:
– W takim razie przypuszczasz, że dalej będą na ciebie pisać.
– Doszedłem do wniosku, że to nie jest zwykły wandalizm. Powinniśmy być przygotowani.
– Po co ci farba, skoro i tak wiesz, że z nimi nie wygrasz? Sprawdziłeś, czy nie ma na ulicy innych napisów?
– Odprowadził mnie Joxian i nie widzieliśmy żadnego po drodze.
– Jesteś pewien?
– Nie na sto procent, ale jest już późno i mam na sobie piżamę.
Donosiciel, ciemiężca, zdrajca. Wyzywali go od wszystkiego, po baskijsku i hiszpańsku, na jego ulicy, na sąsiednich ulicach i na placu. Akcja nękania na całego. Co najmniej dwadzieścia graffiti na starym mieście. Tak wielu naraz nie mógł namalować żaden chuligan. Poza tym nie wiadomo, jak wyglądały budynki na obrzeżach miejscowości. To była wykonana z premedytacją praca wielu rąk. Txato wyszedł z domu wcześnie rano w stroju kolarskim, z rowerem i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Txato taki, Txato owaki, Herriak ez du barkatuko, i tym podobne. Przyszedł na plac i dołączywszy do pozostałych cyklistów, wyczuł… Co? Wyczuł swego rodzaju oziębłość w ich powitaniu. I ich uciekające przed nim spojrzenia. Nie żartowali też, jak to mieli w zwyczaju. A może to on zrobił się nagle wyczulony i padł ofiarą własnych wyobrażeń i lęków.
Ruszyli w drogę. W czternastu czy piętnastu rowerzystów – tych co zawsze. Pozostali członkowie klubu wyjechali wcześniej albo dołączą do nich później. Obok Txata jechał tylko Joxian, który również wydawał się bardziej milczący niż zwykle. Kiedy mijali jedne z ostatnich budynków miasteczka, jakiś chłopak krzyknął:
– Txato, skuuurwiel!
Żaden z towarzyszy nie stanął w jego obronie. Nikt nie skomentował, nie odpowiedział czy potępił. Grupa zaczęła się rozdzielać. To normalne – jedni jechali szybciej od innych. Txato został z Joxianem, który przez cały czas w milczeniu trzymał się w odległości dwóch, trzech metrów za nim. Został jeszcze bardziej w tyle, kiedy pedałowali pod górę w porcie, chociaż przy podjazdach był lepszy od przyjaciela.
Wreszcie ujrzeli Zumayę. Bar znali z poprzednich lat. Na miejscu poproszą o podstemplowanie kart z oznaczonymi w tabelce odcinkami, które przejechali w danym sezonie. Potem czeka ich nagroda za wysiłek: jajka sadzone na szynce. Z lokalu dochodziły głosy i śmiechy. Txato wszedł do środka. W barze nagle zapadła cisza. Tego już za wiele. Nie był w stanie znieść tej sytuacji. Z nikim się nie żegnając, nawet z Joxianem, wsiadł na rower i ruszył samotnie w drogę powrotną do miasteczka.
34
Kartki pamięci
W chwili zatrzymania Joxe Mari miał włosy sięgające do ramion. Co się stało z jego czupryną, opadającymi na czoło i kark kosmykami? Lepiej nie myśleć. Na widok swojego odbicia w lustrze mówi: to nie jestem ja.
I minął rok, dwa, cztery, sześć, kolejne Boże Narodzenia, festyny w miasteczku, w których nie mógł uczestniczyć. W rzeczywistości wszystko dzieje się już bez jego udziału. Nie ogląda wody płynącej w rzece ani nie słyszy kościelnych dzwonów. Zapłaciłby teraz miliony (których nie ma), żeby zjeść figi z ogródka ojca. Woli nie liczyć lat, które pozostały mu jeszcze do końca odsiadki, żeby nie psuć sobie krwi, chociaż w głębi duszy żywi cichą nadzieję, że może organizacja…, może rząd…, a może pod wpływem presji międzynarodowej… Czasami nocą, w ciemnościach próbuje przypomnieć sobie smak wina chacolí. Albo cydru, wszystko jedno. I niekiedy ma wrażenie, że kurwa mać!, prawie mu się to udało.
W szóstym roku odsiadki zaczęły mu się tworzyć na czole zakola. To jednak nie jest najgorsze. Pewnego razu oparł czubek głowy o żelazną ramę łóżka i po raz pierwszy w życiu poczuł na skórze głowy chłód. Cholera! Teraz jest łysy. Zupełnie wyłysiał. Jeśli pewnego dnia stamtąd wyjdzie, w miasteczku nikt go nie rozpozna. Ogolił się niemal na zero, żeby nie było widać – by wyglądało, że jest łysy, bo taki ma kaprys.
Matce nie podoba się ta goła gowa. Chociaż wcześniej nie podobały jej się też jego długie włosy – wyglądasz jak żebrak – ani kolczyk, ani udział w walce, chociaż w ostatniej kwestii zmieniła zdanie z dnia na dzień. Dla niego? Na pewno. Ama jest silna. Boże, ile ona ma odwagi. Stary ulepiony jest z innej gliny, podobnie jak Gorka. Spokojni, łagodni. Ja jestem podobny do matki i to mi się podoba, i jestem tutaj, i jeszcze trochę pobędę. Gdzie? W celi. W pieprzonej celi w pieprzonym więzieniu, dopóki mnie znów nie przeniosą albo nie wypuszczą.
Dzisiaj ogłosił txapeo, ale nie po to, żeby wspierać walkę czy protesty, tylko ze złości. Chce pobyć w samotności i nie oglądać na spacerniaku ani korytarzach ciągle tych samych twarzy. Jak to ma w zwyczaju, kładzie się na pryczy, żeby sobie powspominać, jakby oglądał album ze zdjęciami. Czasami przez dwie, trzy godziny przerzuca w myślach kartki zapisane dawnymi historiami i nawet jeśli ogarnia go nostalgia, udaje mu się w ten sposób zabić trochę czasu. No co? Te kilka godzin to kropla wody w morzu lat, które zostały mu do odsiedzenia. W takich chwilach najbardziej lubi niespodzianki. Leży sobie spokojnie, patrząc w sufit, pogrążony w myślach, i nagle przychodzą mu na myśl pewne wspomnienia, jedno, drugie, sprzed wielu lat, kiedy był na wolności, miał włosy, grał w piłkę ręczną i pił tyle chacolí
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.