W końcu Txato wyrzucił go z firmy. Andoni kilka godzin później pojawił się w towarzystwie dwóch zbirów ze związków zawodowych i szef nie miał innego wyjścia, jak przywrócić go do pracy. A inni pracownicy? Niektórzy to rzeczywiście dobrzy ludzie, ale czy po morderstwie stać ich było na gest solidarności, współczucia? Mogli przynajmniej przysłać nam kartkę z kondolencjami. Nic z tych rzeczy. Tylko dwóch pojawiło się na cmentarzu w Polloe, ale nie odezwali się ani słowem.
Dlatego Bitori stwierdziła:
– Wolę wszystko oddać na złom.
Xabier załadował do samochodu kilkanaście pudeł, w które spakował teczki, faktury, listy przewozowe i wszelkiego rodzaju dokumenty – jedne idealnie uporządkowane w segregatorach, inne – leżące luzem. Na wypadek, gdyby… Gdyby co? Bo korzystając z nieobecności właściciela i wstrzymania działalności, ktoś mógł wejść do biura i zniszczyć dokumenty. Na przykład dłużnicy, którzy chcieliby się pozbyć śladu swoich długów, albo bojownicy, których nienawiści nie zaspokoiło nawet morderstwo.
– Popadamy w paranoję – stwierdziła Nerea.
– Możliwe.
Wszystkie te stosy papierów były Bittori całkowicie obojętne. Niech jej powiedzą, gdzie ma podpisać i już. Nie chciała nic wiedzieć o przedsiębiorstwie. Firma była częścią Txata, podobnie jak jego odstające uszy i pasja rowerowa, stwierdziła. Xabier spojrzał uważnie na matkę, żeby się upewnić, że nie żartuje. Bittori tymczasem stwierdziła ponuro, że jeśli on i Nerea przejmą kierownictwo nad firmą, spotka ich ten sam los, co ojca.
Zainteresowały ją tylko przedmioty osobiste, które mąż trzymał w biurze. Chciała je zachować. Pewnego popołudnia Xabier zapakował je w kilka kartonowych pudeł i zawiózł jej do mieszkania w San Sebastián. Po pewnym czasie matka i syn oddali je Nerei, a ona wciąż przechowuje je u siebie.
Bittori powiedziała synowi, żeby sobie już poszedł, bo chce w samotności przejrzeć rzeczy Txata.
– Pozwól mi na krótki komentarz na temat zawartości pudeł.
– Nie.
– Wiedziałaś, że aita…?
– Powiedziałam: nie.
No to nie. Odprowadziła go do drzwi. Pocałowała i agur. Wreszcie sama. Złaź stąd, przepędziła Ikatzę z kanapy, usiadła i otworzyła pudła. Txato nigdy się nie przyznał, że trzyma w biurze pistolet. Zaskoczona? W żadnym razie. Domyślałam się tego. Przecież mówił, że czuł się tam bezpiecznie. Zważyła czarną broń w ręku. Naładowany? Jaki on, cholera, ciężki! Zimny metal, palce z dala od spustu na wszelki wypadek. Ale pokusa była zbyt duża, więc wycelowała w lampę u sufitu. Co czuje człowiek, który strzelił, kiedy ofiara upada, a z otworów po kuli w jego ciele zaczyna sączyć się krew?
Wyjęła kilka pudełeczek – dwadzieścia sztuk nabojów kaliber dziewięć – wszystkie, oprócz jednego, zamknięte fabrycznie. Txatito, mój gangsterze, mój rewolwerowcu, jak mógłbyś kogokolwiek zastrzelić? Przecież ty byłeś święty! Dlaczego nie miałeś przy sobie pistoletu, kiedy cię…? Przecież mógłbyś się obronić.
Odłożyła te śmiercionośne przedmioty na podłogę i wyjęła z pudła oprawione w ramki zdjęcia, które stały na półce w biurze jej męża. Na jednym uśmiechała się, pozując pod wieżą w Pizie. Po jednej fotografii każdego z dzieci: dwunasto-, trzynastoletniego Xabiera i ślicznej Nerei w sukience do Pierwszej Komunii Świętej. Na innym zdjęciu (ze ślubu jakiegoś krewnego) stali we czworo, odświętnie ubrani, przed wejściem do kościoła w Azpeitii. Na koniec dwa zdjęcia Txata osobno z każdym dzieckiem.
Bittori wyjęła inne, mniej interesujące przedmioty: długopisy, wieczne pióro, trofea z klubu rowerowego i licznych rozgrywek w mus, świeczkę w kształcie kaktusa, którą kiedyś podarowała mu Nerea – jego księżniczka, jego ukochana córeczka, ta, która nie przyjechała na jego pogrzeb. Krótko mówiąc, sentymentalne drobiazgi, ozdoby, pamiątki. A listy z wymuszeniami? Nie było ich. Może Txato je zniszczył. Może Xabier włożył je między inne papiery.
33
Napisy
Biuro znajdowało się na antresoli – zwyczajnej platformie na stalowych filarach z oszkloną ścianą, przez którą szef mógł ogarnąć wzrokiem całe wnętrze hali, oraz oknem po drugiej stronie, wychodzącym na plac. Txato wiedział dzięki temu, co się dzieje na podwórzu. Miał dużą potrzebę kontrolowania. Najchętniej sam robiłby w firmie wszystko: załatwiał sprawy administracyjne, przyjmował zamówienia, nadzorował załadunki i wyładunki, smarował siniki, mierzył ciśnienie w oponach, mył ciężarówki i nimi kierował. Obserwował, kto wchodzi na teren firmy i z niej wychodzi, zawsze wiedział, że pojawił się klient czy jakiś niezapowiedziany gość. Słysząc odgłos silnika, wyglądał przez okno.
Teren przedsiębiorstwa otaczał mniej więcej dwumetrowy betonowy mur, na którym rozciągnięto dodatkowo szeroką metalową siatkę. Na noc wjazd zamykano przesuwaną bramą, która w dni robocze zazwyczaj była otwarta przez cały dzień. Kiedy Nerea była mała, dzieci z miasteczka pytały ją, czy jej aita wybudował więzienie. Przytakiwała ze śmiechem i mówiła, że pracownicy są więźniami.
Pewnego dnia wczesnym rankiem Txato obserwował z niepokojem z okna manewr dołączania naczepy do ciężarówki. Nigdy nikomu nie ufał. Nawet swoim najbardziej doświadczonym kierowcom. Po zakończonym manewrze ciężarówka wyjechała z podwórza, odsłaniając fragment muru. Txato zobaczył ze swojego biura duże, krzywe litery namalowane farbą w spreju: CHATO CIEMIĘŻCA.
To było pierwsze skierowane do niego graffiti. Najpierw pomyślał: chuligaństwo. I bardziej niż epitet (który go zirytował), bardziej niż brzydki i wandalski wybryk (który go jeszcze bardziej rozsierdził), i bardziej niż jego przydomek napisany po hiszpańsku oburzył/zaniepokoił go fakt, że napis znajdował się po wewnętrznej stronie muru. Oznaczało to, że na teren firmy dostał się – nocą? – jakiś intruz. Bittori, wycierając ręce w fartuch, zasugerowała, że mógł to zrobić któryś z pracowników. Txato zszedł z biura po wąskich, stromych metalowych schodach, bardziej skupiony na opanowywaniu złości niż patrzeniu pod nogi. Wszedł do warsztatu. Poprosił o pistolet do malowania. Mógł zlecić jednemu z mechaników, żeby zamazał te bzdury farbą, ale Txato był porywczym, podejmującym szybkie decyzje człowiekiem, lubił brać na siebie wszelkiego typu obowiązki bez różnicy, czy były to prace fizyczne, czy administracyjne. Dlatego podszedł do muru i raz-dwa zamalował obraźliwy napis.
W domu podczas obiadu opowiedział o tym Bittori. Wspólnie wymienili nazwiska wszystkich pracowników (ona nazywała ich robotnikami), szukając potencjalnego autora graffiti. To musiał być ktoś, kto żywił do szefa jakąś urazę, czuł się niesprawiedliwie traktowany. Jak zwykle jednak bez świadków ani dowodów nic nie można było z tym zrobić. Nie przyszło im do głowy, żeby skojarzyć napis z listami. Minęło kilka tygodni, zapomnieli o zdarzeniu, wrócili do codziennej rutyny.
Aż nadeszła pewna sobota w połowie marca i od tej pory w życiu Txata i jego rodziny już nic nie było takie jak dawniej. Która mogła być godzina? Około dwudziestej trzeciej. Txato i Joxian szli ulicą, kłócąc się o coś – oprócz wielkiej przyjaźni łączyła ich też niezwykła upartość. Byli parą w musie i grali całkiem nieźle, chociaż czasami wiadomo! Rywale dostają lepsze karty. W takich przypadkach po drodze do domu jeden zwykł zrzucać na drugiego winę za przegraną.
Zjedli kolację w towarzystwie gastronomicznym. Każdy to, co przygotowała mu w domu jego żona. Ponieważ zamierzali następnego dnia wstać wcześnie rano, zagrali w karty przed kolacją, wbrew swoim zwyczajom. W niedzielę czekał ich dość długi etap wycieczki rowerowej, kończący się w barze w centrum Zumayi.
W każdym