urywanego dźwięku syreny na obszarze całego obiektu. Tymczasem w pomieszczeniu zapalono wyłącznie białe światła, jak na początek pokładowego dnia. Nikt nie wpadł z hukiem do środka i nie oznajmił więźniom, że zostaną eskortowani do kapsuł ratunkowych – gdyby rzeczywiście ogłaszano czerwony alarm, ewakuowano by cały personel, bez wyjątku.
A jednak.
Do kabiny więziennej weszło ośmiu odzianych na czarno żołnierzy, uzbrojonych w kilkukilogramowe gnaty i zwisające przy udach paralizatory jonowe. Jeden z kolesi podchodził kolejno do karcerów i wyłączał blokady energetyczne. Z wszystkich zajętych za wyjątkiem celi Sandry.
Zmieszanym więźniom kazano wyjść na środek pomieszczenia.
– Dokąd nas zabieracie? – Roger zapytał z niestarannie ukrytym pod maską pogardy niepokojem.
– Wysiadacie – rzucił krótko dowódca grupy spod osłony hełmu.
– Jak to wysiadamy? – zdziwiła się Anna. – Ewakuacja?
– Nie. Dobiliśmy do celu. Pójdziecie teraz z nami. Nie chcę żadnych kłopotów. Jeden podejrzany ruch i leżycie sztywno przez następną godzinę, a cała załoga traci przez was cenny czas. Czy wyraziłem się wystarczająco jasno?
– Jakiego, kurcze, celu? – Adrian popatrzył pytająco na stojącego obok Yamamoto, jakby Japończyk mógł udzielić mu odpowiedzi. Ten jednak wzruszył ramionami, zacisnął wargi i potrząsnął głową.
– Co to za cyrk, do chuja wafla? – Głos Rogera drżał z emocji. Dowódca grupy nie odpowiedział, ruszył przodem, nakazując podkomendnym skinieniem dłoni wyprowadzić czwórkę z pomieszczenia.
Kiedy drzwi zatrzasnęły się głucho za ostatnim żołnierzem poganiającym delikwentów, Sandra klapnęła na krzesło i przez pewien odcinek czasu nie mogła oderwać wzroku od stalowych splotów pryczy. Ciśnienie wciąż miała wysokie i czuła w piersi łomot serca, lecz tym razem przyczyną nie była groźba kolizji: katastrofa im nie groziła. Dokowali do niezidentyfikowanej bazy, ukrytej gdzieś na powierzchni asteroidy. Stąd gwałtowna zmiana szybkości, ale czemu w takim razie wyprowadzono z sali tylko współwięźniów, a jej już nie? Może planetka pełniła funkcję wolnej stacji tranzytowej, na której dojdzie do przekazania części załogi? Tak, to z pewnością to, a Sandrę planują zabrać w dalszą podróż albo ktoś ją odbierze. Pewnie zaraz wyjaśni się to całe kuriozum z uprowadzeniem i podróżą razem z kryminalistami. Dlatego została na pokładzie. Odetchnęła z ulgą niczym nurek bez aparatury, wyłoniwszy się z głębiny. Ciężki kamień spadł jej z serca. Już nie zobaczy więcej tych morderców. Chwile ulgi trwały jednak krótko, bo wnet pojawiły się kolejne wątpliwości. Ale co będzie, jeśli w zastępstwie przyprowadzą kogoś innego, gorszego i bardziej odrażającego? A co, jeśli jednego z nich umieszczą w jej celi?!
Sandra znów podeszła do iluminatora. Musiała mocno przycisnąć lewy policzek do szyby, by móc widzieć cokolwiek; statek skręcił z pierwotnego kursu o kilkanaście stopni na bakburtę, że teraz ledwo dało się dostrzec kawałek doskonale widocznej uprzednio asteroidy.
Żołnierz powiedział prawdę. Prom posuwał się naprzód bardzo powoli, chcąc dobić bezbłędnie do wysuniętego skalnego skrawka, ukształtowanego na podobieństwo pirsu. Sandra czytała w sieci intergalaktycznej i słyszała od znajomych odwiedzających rezydencję wujostwa, że pewna korporacja trudząca się eksploatacją nowych światów, zwana Starlight, zajmuje się także formingiem planetoid pod potrzeby ludzkie. Skała, krążąc jeszcze w pasie asteroid, skąd wyławiano okazy o określonej gęstości, budowie i masie, była na wstępnie skrupulatnie badana. Potem drążono weń grotę, będącą ekwiwalentem maszynowni naturalnego transportera, i umieszczano tam potężne napędy wytwarzające ciąg o sile tysięcy meganiutonów, mogące utrzymać obiekt w pożądanej odległości od określonej planety czy satelity. Na koniec odciągniętą już od macierzystego pasa asteroidę cięto i fazowano za pomocą wielkich dział jonowych, dostosowując ją na potrzeby stacji orbitalnej. W sztolniach zakładano instalacje, na koniec podłączano do niej wzniesione na powierzchni budynki. Ponoć takie przedsięwzięcie, choć wydające się z pozoru horrendalnie kosztowne, było znacznie tańsze niż budowanie nowej przystani od zera. Dziewczyna nigdy nie widziała naturalnej stacji orbitalnej, pamiętała jednak, że mając jedenaście lat poznała młodziutkiego pilota Edgara Strzelbowskiego, znajomego ojca, który miał okazję wylądować na obrobionej asteroidzie, otoczonej sztucznie wygenerowanymi biosferą i grawisferą. Wrażenie było ponoć niesamowite, kiedy stąpało się po powierzchni takiej skały.
Kilka minut później Razok mogła już rozpoznać elewację nieoświetlonego, technogotyckiego budynku, zmyślnie zintegrowanego ze skalnymi wzniesieniami i pochyłościami. Przez iluminator dało się dostrzec kawałek obiektu, niewykluczone więc, że na wyszlifowanej powierzchni asteroidy znajdowało się takich więcej. Dziewczynie udało się zobaczyć też fragment płyty kosmodromu, ale nic ponadto.
Prom dobił delikatnie do dźgającego próżnię mostka. Nieprzymocowane do podłogi celi krzesło przesunęło się ze zgrzytem, kiedy zatrzęsło całym pokładem.
Ostatnia zapora więzienna została wyłączona.
– Idziesz ze mną. – Oblicze opancerzonego ochroniarza, który ukazał się w progu celi, skrywała osłona fioletowego hełmu. Twardy głos był oziębły. Skupiona na stacji Sandra nie usłyszała, jak mężczyzna podchodzi. Zlustrowała go od stóp do głów zalęknionym spojrzeniem zwierzęcia zmierzającego na ubój. Przywarła do pryczy i ani drgnęła, przeczuwając, że stanie się coś złego. Że jej poprzednia dedukcja odnośnie przyszłości okazała się zbyt naiwna.
Jako że nie raczyła ruszyć się z miejsca, strażnik chwycił ją za prawe przedramię, zapytał obojętnie, czy nie ma potrzeby skorzystania z łazienki, a kiedy Sandra energicznie zaprzeczyła ruchem głowy, wyprowadził ją na korytarz. Nawet kiedy dotarli przed wrota śluzy rufy, ochroniarz nie zmniejszył bolesnego ucisku palców przyzwyczajonych do trzymania broni. Dziewczyna zacisnęła zęby, w oczach pojawiły się łzy.
Przed grodzią stało paru nieruchomych jak statuetki żołnierzy, mierzyli lufami w czwórkę więźniów, których Razok miała nadzieję nie ujrzeć więcej na oczy. Delikwenci wyglądali, jakby właśnie wstąpili do korpusu piechoty. Wszyscy mieli spodnie i bezrękawniki koloru moro, na torsach założone lekkie pancerze dopasowane do anatomii ciała. Płytkowe, elastyczne ochraniacze zabezpieczały kończyny i korpusy, bez stawów. Każdego więźnia wyposażono w inną broń, lecz wszyscy mieli identyczne wyrazy kompletnej dezorientacji, jaki zastygł też na twarzy dziewczyny.
Trzymający Sandrę mężczyzna wreszcie cofnął rękę. Pomysł, by dawać zabójcom broń, wydawał się Razok szczytem debilizmu, lecz kiedy rzuciła okiem na zdyscyplinowanych żołnierzy, gotowych pociągnąć za spusty, zanim w umyśle któregokolwiek więźnia ukształtowałaby się nieodpowiednia myśl, dostrzegła również zainstalowane w blendach hangaru automatyczne działka z lufami nakierowanymi na cele.
Kolejny kwadrans spędzili w nerwowym oczekiwaniu. Zerkali to na żołnierzy, to na tytanową gródź oddzielającą hangar od przełazu na pokład główny, to na zatrzaśniętą niczym wrota skarbca potężną śluzę. Po lewej stronie jarzyła się konsolka z czterema wielkimi monitorami. Sandra bez trudu zorientowała się, że zielona sylwetka na prawym dolnym ekranie przedstawia schematyczny wizerunek promu, kiedy reszta imitowała złożony z pięciu połączonych budynków kompleks na asteroidzie. Największy, oznaczony na szaro gmach mieścił się naprzeciw statku.
Syntetyczny kobiecy głos wypełnił przestrzeń hangaru, nakazując wszystkim wycofać się przed wymalowaną na posadzce żółtą linię i przygotować na otworzenie śluzy za trzy minuty. Pomiędzy schematycznym promem a szarym budynkiem pojawiały się podobne do kręgów szyjnych segmenty w kolorze błękitu, jeden po drugim. Szły od gmachu. Kiedy piętnasta strobila podświetliła się na ekranie, przebywający w hangarze usłyszeli odległy łomot, jakby w oddaleniu zderzyły się blaszane