Adrianna Biełowiec

Alfa Jeden


Скачать книгу

dokonać tak fatalnej pomyłki i wcisnąć Sandrę na pokład z tymi potworami! Ojcze, dlaczego. Czemu, czemu, czemu…

      Dziewczyna wywnioskowała z trwającej już dobre trzy godziny dyskusji, że najlitościwszym współwięźniem był jej "urzędnik", Adrian Campbell, zawodowy morderca z USA, który miał na swoim koncie "tylko" czterdzieści osiem ofiar. Mężczyznę odtransportowano z ziemskiego więzienia (Razok obiło się o uszy, że z jakiegoś powodu nie podlegał na planecie karze śmierci), bo władze gęsto zaludnionego globu sobie z nim nie radziły. Campbell podobno uciekł im kilkakrotnie.

      Od napływu kolejnych informacji Sandrze jeszcze bardziej zamotało się w głowie. Myśli napierały na płaty czaszki z siłą głębinowego ciśnienia, jakby zamierzały rozerwać szwy i oszczędzić dziewczynie dalszej udręki. Nie, to nie ma prawa się źle skończyć. Razok nie wierzyła w sprawiedliwość, która jest nielogicznym wytworem ludzkiej wyobraźni. Jako ekuilibrianka wierzyła jednak w Równowagę, a zgodnie z Prawem Równowagi porywacze, którzy zabrali ją z Thundera 14, poniosą dotkliwą karę w następnej kolejności. Suma dobrych i złych uczynków musi wyjść na zero.

      W piątej godzinie lotu, gdy księżyc Phalagiona za iluminatorem stał się ledwo widoczną srebrną kulą przyszytą do czerni wszechświata, obsługa podała więźniom posiłek. Sandra spostrzegła przez zaporę plazmową, że zawartość jej miski, którą pracownik kambuzy umieszczał na widełkach suwaka, różniła się od dań innych współwięźniów: dziewczynie przydzielono pajdy ciemnego chleba, owoc podobny do kaktusa obrzezanego z kolców i saszetkę wody mineralnej, podczas gdy reszta otrzymała, prócz chleba i wody, mięso oraz wysokoenergetyczne pigułki ze sterydami, zwykle podawane sportowcom, żołnierzom lub innym osobom aktywnym fizycznie. Objęta widełkami misa powędrowała do góry wzdłuż prowadnicy, następnie została spuszczona kleszczami do wnętrza celi przez mały luk w stropie. Mimo że przez otwór ledwo prześliznąłby się kot, klapa nasunęła się natychmiast po wycofaniu się chwytnika.

      Sandra skrzywiła się, przyglądając się podejrzliwie zawartości naczynia. Jedzenie było wprawdzie świeże, pachniało całkiem przyjemnie, lecz mogło zawierać truciznę, narkotyki albo kolejną porcję środków wywołujących amnezję. Kiedy obsługa kambuzy opuściła pomieszczenie, ukradkiem zerknęła w stronę delikwentów. Przyzwyczajona do więziennych warunków ferajna, rozmawiając beztrosko, spożywała swój posiłek ze zwierzęcym apetytem, bez najmniejszych uprzedzeń. Po dwudziestu minutach rozważań nad skutkami zjedzenia niezidentyfikowanej żywności, przeciągający się głód wziął jednak nad dziewczyną górę. Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni jadła coś i piła. Ostrożnie zaczęła dziobać palcami kruchy chleb i wkładać go do ust. Pomyślała, że może przesadza z tą trucizną. Gdyby chciano ich zabić, zrobiono by to wcześniej, a nie fatygowano się z tym całym transportem i więziennym wiktem.

      Sandra poczuła zmęczenie godzinę później. Przyklejona czołem do iluminatora, wpatrywała się w przestrzeń kosmiczną, przez którą kawałki asteroid szyły czasem w kierunku przeciwnym do lotu, gdy nagle powieki zaczęły ciążyć jak inkrustowane ununseptium. Z każdą kolejną minutą coraz trudniej było je utrzymać w górze.

      Materac wyściełający pryczę okazał się równie czysty, co reszta celi, gdy kobieta obdarowała go krytycznym spojrzeniem. Wydawać by się mogło, że mimo skrajnego wyczerpania, sen nie nadejdzie z powodu ostatnich traumatycznych przeżyć. Morfeusz pochwycił jednak Razok w swe objęcia, gdy tylko umościła się na pryczy i zdążyła pomyśleć, że zmęczenie mogły wywołać psychotropowe substancje zawarte w żywności.

      Rozdział 5

      Przepis na (nie)mordercę

      Zbudziło ją twarde lądowanie na plecach z wysokości pół metra. Przez kilka chwil nie była w stanie złapać oddechu. Zakasłała. Niemiłe uczucie ucisku w klatce piersiowej minęło na szczęście równie szybko, jak się pojawiło. Sandra była przyzwyczajona do spania w szerokim łóżku i przypuszczała, że pewnie musiała przekręcić się zbyt gwałtownie, co przyniosło ze sobą tak bolesny skutek. Nawet na pokładzie Thundera 14 koje miały prawie dwukrotnie większe powierzchnie, niż te tutaj spartańskie prycze, sprawdzające się tylko przy krótkich lotach, gdy nikt nie musiał zapadać w głęboki sen.

      Masując bolący krzyż, Sandra podeszła do zapory energetycznej, chcąc zerknąć na ekran informacyjny, roztaczający wokół siebie bladoseledynową poświatę. Główne światła pomieszczenia wyłączono, paliła się tylko para ciemnobłękitnych podstropowych lamp oraz jedna na prętowym układzie statycznym, okalającym wejściowe drzwi. W prawym dolnym rogu ekranu, na kwarcowym wyświetlaczu, widniała godzina 21.46 czasu terrańskiego nieokreślonej daty. Czyżby Razok przespała pełną dobę? Pamiętała, że tuż przez położeniem się również patrzyła na zegar i wówczas była 21.55.

      Roger milczał za ścianą, musiał albo drzemać, albo porządnie się nudzić. Takumi siedział skulony na pryczy w celi naprzeciw Sandry. Opierając się plecami o ścianę, trzymał na brzuchu splecione dłonie, a głowę pochyloną tak, że niemal dotykał czołem ugiętego kolana. Spał. Anna i Adrian rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami. Prócz szumu dyskusji słychać było też cichutkie buczenie zapór energetycznych, niesłyszalne przy poziomie hałasu panującym w szczytowych godzinach pracy, gdy ludzie kręcą się po pokładzie, a zewsząd napływają komunikaty. Sandra nie miała prawa wiedzieć, co dzieje się za drzwiami pomieszczenia, domyśliła się jednak, że większość personelu śpi, skoro panuje taki bezgłos.

      Niebawem przekonała się, jak bardzo się pomyliła.

      Uświadomiła sobie, że prom leci inaczej niż po opuszczeniu orbity księżyca, bo łatwiej mogła się teraz poruszać. Wyjrzawszy z zaciekawieniem przez iluminator skonstatowała, że odczucia jej nie zawiodły: dryfujące na zewnątrz małe kawałki skał przemieszczały się wolniej niż obserwowane ostatnio, kiedy statek pruł przez przestrzeń na mocy silników wynoszącej osiemdziesiąt procent, jak wskazywały dane na wyświetlaczu przy wejściu. Teraz posuwali się z prędkością jednej czwartej Nema i ciągle zwalniali. Skałki, które coraz częściej smyrgały obok kadłuba, nie stanowiły zagrożenia dla życia zamieszkałych planet, były bowiem tak malutkie, że nawet gdyby któryś terraformowany glob ściągnął je siłą grawitacji, spaliłyby się w atmosferze i osiągnęłyby powierzchnię jako kosmiczny pył. Nie stanowiły zagrożenia również dla maszyn wielkości średniego promu o solidnym kadłubie, a nawet deomerów, które miały przepisowo zamontowane na dziobach działka przystosowane do kruszenia dryfujących odłamków, gdyby te znalazły się na kursie kolizyjnym.

      Sandra długo wpatrywała się w iluminator, przez co straciła poczucie czasu. Odwróciła się, gdy w kabinie więziennej ponownie włączono oświetlenie, lecz nie podeszła do bariery, jak rozbudzeni współpasażerowie. Gdzieś w korytarzu toczono rozmowy, słychać było stukot butów o metalową nawierzchnię.

      Nic się jednak nie wydarzyło przed kolejne minuty, więc, przeciągnąwszy się i ziewnąwszy szeroko, dziewczyna ponownie rozpoczęła wartę przy pancernej szybie – i westchnęła, zaskoczona. Przed promem dryfowała samotnie przynajmniej dwukilometrowej długości asteroida.

      Zdumienie momentalnie przerodziło się w paniczny strach osoby zmierzającej ku nieuchronnemu unicestwieniu. Krew w żyłach parzyła, jakby stała się lawą. Pierwszą myślą Sandry było to, że nie wykryta w porę planetoida wyrosła niespodziewanie przed promem niczym góra lodowa przed legendarnym Tytanikiem. I tak jak w przypadku Tytanika, rozbudzony personel będzie robić wszystko w skrajnej desperacji, by uratować maszynę. To by wyjaśniało spadek szybkości, pomyślała Razok, i obecność odłamków skalnych za iluminatorem, będących namacalnym dowodem na to, że próba rozbicia planetki zakończyła się niepowodzeniem.

      Gapiąc się na zewnątrz jak spetryfikowana cementem, Sandra nie zorientowała się, że współwięźniowie również wlepiają w iluminatory zatroskane spojrzenia, sypiąc salwami komentarzy, póki nie obróciła twarzy ku barierze plazmowej, dłużej nie