Adrianna Biełowiec

Alfa Jeden


Скачать книгу

sam natomiast wdał się w dyskusję z żołnierzami na poboczu, których coraz więcej zaczęło gromadzić się przy potężnej płozie promu.

      Sandra zerknęła dyskretnie w stronę więźniów, którzy i tak nie zwracali na nią najmniejszej uwagi. Każdy wydawał się być pogrążony we własnych myślach, a przynajmniej doskonale udawał brak zainteresowania otoczeniem. Wszyscy ubrani byli w jednakowe, płócienne ciemnobrązowe spodnie i włożone weń koszulki koloru khaki, ściśnięte u bioder paskami. Najniższy, czarnowłosy mężczyzna o poważnym obliczu i zwierzęco łypiących, piwnych, skośnych oczach prawdopodobnie nosił japoński rodowód. Wysoka kobieta w wieku mniej więcej trzydziestu pięciu lat miała szlachetne, czystosłowiańskie rysy twarzy, średniej długości blond włosy zebrane w wysoki kucyk, duże usta, wydatne piersi podkreślone opiętym materiałem i dobrze rozwinięte mięśnie, które z pewnością nie raz przydały się właścicielce podczas burd w więzieniu. Podobnie jak stojący przy niej kryminaliści, kobieta utrzymywała na twarzy wyraz całkowitej pogardy i posyłała zebranym wokół strażnikom drwiące uśmiechy. Lewą rękę, od nadgarstka po ramię, pokrywał misterny tatuaż przedstawiający węża z obnażonymi kłami jadowymi. Pod okiem kobieta miała karby wyglądające jak świeże ślady po zaciągnięciach paznokciami, nadające jej jeszcze groźniejszego wyglądu. Tatuaż więźniarki wyglądał jednak niczym dziecięce kalkomanie przy mapie pokrywającej odsłonięte części ciała kolejnego więźnia: napakowanego, obciętego na jeża koleżki z zieloną opaską, okiem szpetnym blizną i płaską twarzą wykrzywioną jak u rottweilera.

      Ostatni z mężczyzn nie pasował do reszty. Stał spokojnie nie demonstrując obcesowego zachowania, nie rzucał na boki wyzywających spojrzeń, przez co można było przypisać mu spokojne usposobienie osoby, która omyłkowo trafiła do pudła, lecz była pewnej cofnięcia niesłusznego, ferowanego wyroku. Wygląd człowieka także nie był krzykliwy: żadnych tatuaży, komicznej fryzury, szram czy karbów podkreślających wypaczoną osobowość ani bicepsów o półmetrowych obwodach. Ot taki sobie zwyczajny leptosomik, jakby odciągnięty od stołka urzędnika. Pozory jednak mylą. Drzemiący w Sandrze pierwiastek empatki podpowiadał jej, że z całej czwórki właśnie w tym mężczyźnie kryje się największy potwór.

      Przy wejściu do nieoświetlonego punktowca, o nudnej niczym sztabka stali geometrii, zapanowało zamieszanie. Z początku Sandra nic nie mogła dostrzec, gdyż grupa uzbrojonych żołnierzy kłębiła się nieopodal bramy. Jednak kiedy tłumek się rozstąpił ujrzała, że przyczyną zamieszania był android z egzoszkieletem przypominający kombinezon pilota i czerwonymi oczyma dostosowanymi do widzenia w spektrum podczerwieni. Połowa luf kompleksu mierzyła teraz w jego sylwetkę. Czujni snajperzy zastygli na swych wieżach strażniczych.

      – Patrz, kurde, wyprowadzają go – szepnął pobliski żołnierz, trącając łokciem rozmawiającego kolegę.

      Obecność sztucznego człowieka zaniepokoiła więźnia z tatuażami, który krzyknął na pierwszego z brzegu strażnika:

      – XM23-CR ma niby lecieć z nami? – zawarczał z niedowierzaniem. – Chyba was wszystkich pojebało! Pierdolcie się! Ja z nim nie lecę! Nawet jak zaplombujecie go w stalowej kapsule!

      – Nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia, Rogerze Hewson – odburknął strażnik. Choć uzbrojony, drgnął, przyszpilony nienawistnym spojrzeniem kryminalisty.

      Więzień nazwany Rogerem tak mocno zacisnął szczęki i zmarszczył brwi, tworząc nad oczami grubą czarną kreskę, że Sandrze wydawało się, iż zaraz rzuci się na strażnika, który już sięgał po przytroczony do paska paralizator. Odsunęła się od Hewsona na tyle, na ile pozwalał kordon pilnujących. Wybuch więźnia mitygowała jednak kobieta z tatuażem węża, kładąc Rogerowi dłoń na ramieniu i szepcząc mu coś do ucha.

      Kiedy XM23-CR kroczył naprzód, przesuwając po sylwetkach skanerem laserowym wychodzącym z upiornego, prawego oka, ludzie rozsuwali się przed nim niczym mięśniówka przełyku przed kęsem pokarmu. Trzymane krótko na smyczach psy wariowały na widok maszyny, ujadając i szarpiąc się do utraty tchu. Lecz wystarczyło wolne obrócenie głowy w kierunki hałasu i świdrujące spojrzenie, by zwierzęta zamilkły kriogeniczną ciszą.

      Sandra wzdrygnęła się, gdy ktoś zwrócił się do niej szeptem:

      – Android zabił prezydenta Republiki Kanadyjskiej. Cicho. Precyzyjnie. Bezbłędnie. Celne strzały w środek czoła i serca z odległości kilku kilometrów. Bez zbliżenia. Przechytrzył ponad sto tysięcy ludzi pilnujących głowę państwa. To było jedno z najdoskonalszych zabójstw w historii ludzkości, śmierć Johna Kennedy'ego przy tym to pryszcz na dupie.

      Słysząc te beznamiętnie wypowiadane słowa, nabrzmiałe nutką chorego rozbawienia, Sandrę przeszył tak zimny dreszcz, jakby położyła się naga na czapie lodowej. Kobieta z wężem puściła struchlałej dziewczynie oko, gdy Razok obróciła ku niej blade oblicze. Nie była pewna czy tamta oświeciła ją informacją o zaletach androida, widząc zażenowanie i wyraz kompletnej dezorientacji wymalowane na jej twarzy, czy zrobiła to złośliwie, chcąc zabawić się jej kosztem i napędzić Sandrze jeszcze większego stracha. Niemniej ktoś sypnął przynajmniej jakimś wyjaśnieniem.

      Kiedy androida dołączono do grupki, więźniowie cofnęli się jak przed kostuchą. Sandra wpadła na kogoś z tyłu. Maszyna zachowywała się jednak spokojnie, stała ze swobodnie opuszczonymi ramionami i rozglądała się wokół bez zainteresowania, strasząc zgromadzonych czerwienią oka.

      – Hej, a co to za lalunia? – Roger dopiero zauważył Sandrę, gdy przypadkiem go szturchnęła. Otaksował ją od stóp do głów. Dziewczyna bezradnie wzruszyła ramionami.

      – Gdzie ja jestem? – zdołała zapytać drżącym głosem.

      Więźniowie stali przez moment osłupiali, jeden gapił się na drugiego w oczekiwaniu na odpowiedź sąsiada. Rogerowi przeleciało przez głowę, że nieznajoma panienka odwala im jakiś numer, lecz zorientowawszy się po jej wymownym spojrzeniu, iż dziewczyna nie żartuje, zerknął na towarzyszy i buchnął  śmiechem.

      – Jesteś na terenie arizańskiego wiezienia – mężczyzna o wyglądzie urzędnika odpowiedział Sandrze beznamiętnym tonem.

      Ta popatrzyła na niego, jak na wybawiciela.

      – Ale… dlaczego?

      Człowiek wzruszył ramionami, następnie splótł je na piersi. – Skąd mam wiedzieć? – tym razem odpowiedź zabrzmiała ostro.

      – Nic nie pamiętam.

      – To nie mój problem, mała. Pewnie dali ci jakieś prochy i masz teraz amnezję. Chyba że dobrali się do twego mózgu i wszczepili jedną z tych cholernych pluskiew, wtedy może być problem. Jeśli jednak to prochy, pamięć wróci z czasem.

      – Dosyć! – Najbliżej stojący strażnik warknął zniekształconym głosem, wydobywającym się spod osłony hełmu. – Nie rozmawiać!

      – O tym, kiedy mam się zamknąć, decyduję ja – rozmówca Sandry zasyczał wrogo. Z mocno ściągniętymi mięśniami twarzy już nie przypominał biurokraty.

      Jeszcze gorzej prezentowała się w tej chwili twarz Rogera, wykrzywiona grymasem nieskrępowanej zawziętości. Któryś strażnik rzucił coś do niego opryskliwie.

      Tego, co się potem wydarzyło, nieoswojona ze światem marginalnym Sandra nie byłaby w stanie sobie nawet wyobrazić.

      Człowiek w opasce rzucił się na klawiszy z rykiem i pięściami. Szybko rozgorzała bójka. Posypał się grad ciosów, wyleciało w powietrze kilka hełmów. Polała się krew.

      Sandra wytrzeszczyła oczy, cofała się, sztywna jak drzewo, póki nie dotknęła plecami czegoś twardego. Kiedy zorientowała się, że wpadła na androida, odskoczyła z piskiem jak od ściany ognia. Możliwe, że nawet w bliskości żywiołu nie zareagowałaby tak panicznie.

      Błysnęło. Zaskwierczało