niemniej w kokpicie mógł przebywać pilot wydający maszynie rozkazy.
Trzy deomery przeleciały chyżo nad grzbietem Thundera 14, zniknęły w głębinach kosmosu, lecz pojawiły się znowu po kilkunastu minutach, bo tyle czasu zajął im manewr zawrotu. Ich kadłuby były nieoświetlone, lecz to nie przeszkadzało czarnym jak śmierć hunterom we wzajemnej lokalizacji.
Feru rozpaczliwie próbował puścić w eter sygnał S.O.S. na wszystkie możliwe sposoby, lecz myśliwce skutecznie zakłócały elektronikę taksówki.
– Pięciu mężczyzn i kobieta. Uważam, że cel jest idealny – rozbrzmiewający w kokpicie syntetyczny głos SI myśliwca Silvy, brzmiący jakby ktoś przemawiał przez metalową rurę, był przepełniony sarkazmem. Nadawanie imion maszynom o zaawansowanej sztucznej inteligencji, również stopni wojskowych, stało się standardowym zwyczajem, który jak najbardziej dotyczył i tego huntera.
Pilot Silvy, porucznik Hammurabi, wydał z siebie nerwowe westchnienie.
– Widzę przecież, kto przebywa na pokładzie – odparł. – Przy bliskich odległościach mój osobisty skaner jest równie dobry jak twój, deomerze. – Porucznik mówił prawdę: kiedy przelecieli zwiadem blisko samotnego transportera, android, korzystając z własnych oczu przestawionych na tryb „piercing sight”, spenetrował wnętrze płatowca, i ujrzał w termobiowizji pół tuzina ludzkich sylwetek, skupionych w dwóch grupach.
– Raz ci zdarzyło się pomylić człowieka z rozgrzanym silnikiem, geniuszu – rzekł zaczepnie hunter do swego pilota.
– Ach, zamknij się. – Hammurabi nie znosił pracować z autonomicznymi myśliwcami, zwłaszcza z Silvą, który miał w zwyczaju go ośmieszać i się z nim droczyć. Na domiar złego obaj byli w stopniu porucznika. Android zawsze się irytował, gdy obdarzona SI maszyna innego typu wypominała mu tak kretyńskie pomyłki. Podobne dyskusje zawsze były bezpośrednie, gdyż naukowcy, którzy stworzyli zaawansowaną sztuczną inteligencję, postawili na jej prostotę i szczerość.
Porucznik Silva w odpowiedzi wypełnił kabinę spontanicznym śmiechem, wywołując u androida niemożebną chęć odcięcia na jakiś czas dopływu fal dźwiękowych do swego elektronicznego mózgu. Hammurabi zrobiłby tak z pewnością, gdyby nie miał dwóch ludzkich kompanów lecących po bokach Silvy i zadania do wykonania, a niestety cała trójka nadawała na tej samej częstotliwości.
– To jak, bierzemy ich? – zagaił do Hammurabiego przez komunikator pilot z maszyny po prawej.
Android przeanalizował szybko sytuację, stukając palcem w nahełmową płytkę komunikatora, nim odpowiedział.
– Skasujmy ich matnią siłową – rzucił w końcu. – Potem bierzemy dziewczynę.
– Bierzemy dziewczynę – papugował Silva, odciąwszy bez zgody Hammurabiego kanał ogólny, tak że sąsiedzi nie byli w stanie słyszeć rozmowy wewnętrznej.
– Jesteś nienormalny. – Hammurabi zamierzał powiedzieć "chory", lecz określenie to niezbyt pasowało do dwudziestu pięciu ton latającego metalu, tym bardziej kojarzące się z kolizją słowo "stuknięty". „Nienormalny” również nazbyt trafne nie było, gdyż bardziej dotyczyło psychiki ludzkiej, a nie wbudowanej, sprawnej SI huntera, którą ktoś przecież zaprogramował. Zapewne jakiś dowcipny facet albo kobieta po przejściach, pomyślał. – I tak nie miałbyś co z nią robić, deomerze. – W purpurowych oczach androida błysnęły iskry rozbawienia. Skoro skrzydłowi ich nie słyszą, a wykonywany właśnie zawrót w próżni musi trochę potrwać, czemu by nie zabrnąć dalej w tę rozmowę durniów.
– Podobnie jak ty – padła odpowiedź Silvy. – Nie masz przyrządów.
– Mam. – Pilot natychmiast pożałował swojej infantylnej riposty.
– Bezużyteczne. Bez materiału biologicznego, którego wytworzyć nie potrafisz.
– To żeś mnie naprawdę obraził. Nie masz nic lepszego w zanadrzu? – Hammurabi parsknął i docisnął kask. Czy zawsze musiał dostawać Silvę do misji lotniczych? Jako że obaj mieli stopień porucznika, niełatwo było im dojść do porozumienia, jednak Hammurabi znajdował się w gorszym położeniu: gdyby Silva odmówił mu wykonania rozkazu, w przypadku nieudanej misji to pilot wysłuchiwał nieprzyjemności. Zleceniodawcy nie wiedzieli o sprzeczkach między sztucznymi inteligencjami i z jakiegoś powodu zakładali, że to android obejmie dowodzenie. Hammurabi przypuszczał, że to może dlatego, iż android był ekwiwalentem człowieka, a to istota ludzka powinna sprawować władzę nad maszynami.
– Czy zawsze musisz pieprzyć jakieś brednie, gdy mamy co innego do roboty?
– Wybacz, to nawyk. Powinieneś się wyluzować. Tu nie ma generała Czurmy, jesteśmy sami. Rządzimy my. Zabawmy się trochę z taryfiarzami.
Hammurabi chciał to skomentować w odpowiedni sposób, lecz uświadomił sobie, że strofując myśliwiec osiągnie efekt odwrotny od zamierzonego i Silva nadal będzie się wygłupiać. Dlatego roześmiał się, udając rozbawienie. – Otwórz wreszcie ten cholerny kanał. – Gdy nawiązał już z pilotami kontakt, machnął ręką, jakby dawał sygnał do ataku. – Bierzcie ich.
Thunder 14 wykonywał wszystkie ewolucje, jakie pilotujący go oficerowie mieli w zanadrzu w próżniowym środowisku, lecz nawet gdyby manewrował w biosferze pełnej przeszkód, nie zdołałby zgubić ścigającego go ogona. Huntery były profesjonalistami i stosowane finty uciekających okazały się bezskuteczne. Zresztą Thunder 14 nie mógł za wiele zdziałać w pustym otoczeniu, w starciu z jednostkami bojowymi, dlatego wszystko co robił, wynikało z czystej desperacji i pragnienia jakiejkolwiek reakcji pilotów.
Przystosowane do radzenia sobie w takich sytuacjach huntery szybko otoczyły trójkątem transporter. Silva wysunął działko z wnęki kadłuba i zapuścił na tyle silną wiązkę paraliżującą, że pokonała puszkę Faradaya będącą opancerzeniem Thundera 14. Równocześnie z energetycznym inhibitorem, który miał działać nieprzerwanie przez kwadrans, poleciał impuls neurologiczny, lecz trwał tylko sekundę.
Cel został trafiony. W kokpicie i kubryku transportera wszystko zamarło; załogą trzepnęło, jakby ciała podłączono do prądu. Od razu straciła przytomność.
Wypadłszy z kursu, transporter zaczął wirować bezwładnie, jakby obił się o krawędź sporego obiektu. Niebawem z owiewek hunterów, wciąż skierowanych w stronę sparaliżowanego deomera, wygenerowała się poprzez anteny dziobowe matnia energetyczna o jaskrawej, seledynowej barwie. Pajęczyna stabilizacyjna otoczyła transporter, by przytrzymać go w próżni.
Wytracanie szybkości, przejście do dryfu i w końcu całkowite zawieszenie w przestrzeni, a wszystko przy jednoczesnym utrzymywaniu obezwładnionej maszyny w matni, zajęło hunterom dziesiątki kilometrów. Kiedy sieć w końcu została zdjęta, Thunder 14 wisiał biernie w eterze niby zapomniany wrak.
Deomery zbliżyły się do przechwyconego transportera na tyle, na ile umożliwiała im jego geometria. Silva wyłączył paralizator elektroniki. Z małych, okrągłych wylotów kadłubowych zostały wystrzelone trzy liny zakończone magnetycznymi ssawkami. Parę minut później Hammurabi wraz z parą okutanych skafandrami podkomendnych dotarli do tylnego włazu zdobycznego statku, przepłynąwszy odcinek przestrzeni uczepieni lin.
Pilot-technik szybko uporał się z hermetyczną blokadą drzwi, by cała trojka mogła dostać się do komory próżniowej. Ten sam człowiek zaraz potem zbliżył się do umocowanej w rogu pokładu konsolki i z jej pomocą starannie zabezpieczył właz, wyrównał ciśnienie, odkaził skafandry, a ostatecznie napełnił pomieszczenie tlenem. Silva nie potraktował transportera falą EMP, chociaż mógłby to zrobić, dlatego urządzenia znów wróciły do pracy po wcześniejszym wyłączeniu zapory. Chociaż nie wszystkie: zbyt duża moc skierowana przez huntera na transporter pozbawiła go części zasilania.
– Już