kosmosu.
– Doprawdy fascynujące. – Sandra stanęła za fotelem pilota i żartobliwie szturchnęła mężczyznę w ramię. – Przypadkiem nie przesadzasz, Maksymilianie Kelly?
– Przesadzam? – Maks zerknął ku sąsiadowi. – Ty, Riavasi, weź jej powiedz, że mówię całkiem poważnie.
Wpatrujący się w parametry lotu oficer zbył prośbę kolegi niedbałym machnięciem ręki.
– Wielkie dzięki za wsparcie – burknął Kelly.
– Cokolwiek by nie było, wierzę, że – Sandra popatrzyła na Riavasiego Feru, który skupiał teraz uwagę na czymś za osłoną kabiny – dowieziecie mnie na Thurion w jednym kawałku.
– Jednym i tylko jednym. – Maks położył dłoń nad sercem.
– Nie możesz się doczekać spotkania z ojcem, prawda? – Feru posyłał dziewczynie przelotne spojrzenie, po czym wrócił do śledzenia wyświetleń na konsoli przyrządów. – Już niedługo gołym okiem będzie widać planetę.
– To normalne, że się denerwuję i niecierpliwię. – Sandra wzruszyła ramionami. Ściszyła głos, zamyśliwszy się: – Nie widziałam go aż osiem lat. Od chwili gdy poleciał na tę mobilną metropolię, kursującą między Ziemią a Marsem…
– Introdux – podsunął Riavasi.
– Właśnie, dzięki.
– Nie myślałaś pewnie, panienko, że to będzie początek reakcji łańcuchowej? – Maksymilian znów się odwrócił. Mrugnął niedwuznacznie do Sandry, wprawiając ją w lekkie zakłopotanie, a nawet rozdrażnienie, bo odkąd pasażerka z pilotami przeszła na per „ty”, Kelly nie stronił od podobnych zagrywek.
Trzymając dłonie na oparciu fotela, dziewczyna wysunęła się wprzód i pochyliła nad pilotem. Ich twarze znajdowały się blisko siebie. – Maks, proszę. Mam dwadzieścia cztery lata, a słowo "panienka" w tym przypadku brzmi co najmniej głupio. Już o tym rozmawialiśmy.
– Udowodnij więc, że nie jesteś już dzieckiem, dziecinko. – Maksym przesunął się, pewien, że oto nadeszła jego chwila, na którą czekał cierpliwie od kilku dni. Jednak kiedy niemalże dotknął ust dziewczyny, ta raptownie cofnęła głowę, muskając go po nosie końcówkami przyciętych do ramion, kasztanowych włosów. Usiadła w fotelu między pilotami, nieco z tyłu. Pasy automatycznie zabezpieczyły jej tors. Gdyby był to lot wojskowy, a nie cywilny, także jednostka innego typu, na miejscu Sandry zasiadałby pierwszy oficer.
Widząc zdziwioną minę Maksymiliana i jego komicznie wielkie oczy, kojarzące się ze ściśniętą ropuchą, zwykle poważny Riavasi zachichotał. Sandra uśmiechnęła się, słodko lecz nieszczerze. Była prawie pewna, że Kelly zarywa do niej od pewnego czasu, dlatego pozorowała zainteresowanie, choć gra ta powoli zaczynał ją już nudzić. Może postępowała bardzo niedojrzale, nie miała jednak serca ani odwagi, by wyrzucić z siebie to, o czym myśli. Była zresztą przewrażliwiona na punkcie ludzkich uczuć i miałaby wyrzuty sumienia, gdyby kogoś zraniła. Wprawdzie osiągnęła wiek młodej matki, lecz dotąd nie miała doświadczenia w miłości (jako córka podróżującego dyplomaty większość życia spędziła wśród członków rodziny stryja, gdzie otaczano ja pieczołowitą opieką i trzymano pod kloszem niczym księżniczkę), a do delikatnych spraw damsko-męskich starała się podchodzić z dystansem. Ponadto nie była pewna uczuć Kelly’ego i nie chciała się ośmieszyć, gdyby się okazało, że Maks cały czas po prostu się zgrywa.
Mężczyźnie jednak naprawdę spodobała się Sandra, chyba najbardziej z wszystkich dotąd przewożonych kobiet. Członkowie załogi Thundera 14 (oprócz pilotów w jej skład wchodzili jeszcze dwaj mechanicy oraz technik pokładowy, którzy siedzieli w kubryku i oglądali transmisję sportową) starali się wbić Kelly’emu do głowy, że z przelotnych miłostek pasażerki i astrotaryfiarza nie wyniknie nic trwałego ani dobrego. Niemniej Maks i tak hołubił nadzieję, że zanim wylądują na Thurionie w kolonii River Styks, dojdzie pomiędzy nim a Sandrą do czegoś więcej niż przelotnych uśmieszków. Może nawet do czegoś więcej niż pokątnego pocałunku, jakimi nieraz obdarowywały go piękne dziewczęta w podzięce za bezpieczną podróż.
Transporter modelu Thunder, o zaledwie pięćdziesięcioczterotonowej masie operacyjnej, był własnością firmy Stanisław Skalski, trudzącej się przewozem cywilów między układami planetarnymi. Transportowane grupy zwykle nie przekraczały dziesięciu osób. Gregory Razok, ojciec Sandry, zdecydował się skorzystać z usług Skalskiego, gdy otrzymał rekomendację taryfiarzy od bliskich przyjaciół. Zresztą nie tylko znajomi zachwalali prywatną firmę przewozową: powszechnie wiadome było, że jest doskonale prowadzona, dostosowywała się do indywidualnych potrzeb klientów, a wszystkie maszyny, nawet wieloletnie, znajdowały się w takim stanie, jakby ledwo wyszły z fabryki kosmodromu. Licencjonowana załoga firmy także świeciła przykładem, w trakcie międzyplanetarnych kursów nie dochodziło nawet do najlichszej awarii, a każde lądowanie nie pozostawiało nawet najmniejszej rysy na nieskazitelnym podwoziu statku. Jakby pracownikami były androidy ostatniej generacji, a nie ludzie. Gregory, człowiek, który za swą pacyfistyczną działalność otrzymał pokojową nagrodę Nobla, pragnął polecieć osobiście na Nefrydę po córkę, gdzie mieszkała u kuzynostwa przez ostatnie lata, od czasu śmierci matki podczas wojny. Chciałby na dłużej zatrzymać się u brata, odpocząć wśród terraformowanych, tropikalnych lasów, powędrować górskimi szlakami, popływać w klarownych jeziorach bogatej florystycznie planety typu ziemskiego, zwanej Słoneczną Ziemią. Ale obowiązki znów przetrzymały go w River Styks, a Sandra, choć otoczona przez dogodności i egzaltowanych krewnych, aż paliła się, by móc wreszcie zobaczyć ojca na żywo, zamiast permanentnie na hologramowych projekcjach.
Podróż transporterem trwała już dziewiątą terrańską dobę. Od atmosfery Thurionu dzielił ich jeszcze odcinek stu siedemdziesięciu milionów kilometrów, który, jeśli oficerowie będą utrzymywać stałą prędkość sześćdziesięciu ośmiu nemów6, powinni pokonać nie później niż za osiem dni pokładowych. Thunder 14 mógłby lecieć jeszcze szybciej, lecz wówczas należałoby zwiększyć dopływ zgromadzonej i przetworzonej energii solarnej, oraz uzyskiwanej z baterii hybrydowych, do głowic pola siłowego, które odciążało kadłub maszyny i organizmy załogantów. A już samo utrzymanie sztucznej grawitacji i oksygeneratora zużywało trzecią część tego, co potrzebowały napędy pulsarowe7 na rozwinięcie prędkości równej 50% prędkości całkowitej.
Maksym nie chciał ryzykować. Nie zamierzał wlatywać w atmosferę planety na ostatkach, zwłaszcza że przewoził tak cenny ładunek… który, jak dotąd, nie dał się uwieść.
Sandra po raz kolejny uśmiechnęła się smętnie za jego plecami. Pilot, którego ujrzała na oczy ledwo dziesięć dni wcześniej, "zakochiwał się" zapewne w każdym kliencie płci odmiennej, by przy kolejnym zleceniu wcześniejsze zauroczenie odeszło w niepamięć. Dziewczyna zdążyła zaprzyjaźnić się z całą załogą. Ogólnie ludzie ci byli w porządku. Nawet ten zawadiaka w fotelu obok, gdyby przymknąć oczy na jego szarmanckie wybryki.
– Co tak świeci, o tam? – Kobieta wskazała ręką błyszczący metalicznie obiekt.
– Niklowo-żelazowa asteroida typu M – Feru lekceważąco machnął ręką, jak miał w zwyczaju. – Nie ma się czym przejmować. One zawsze tak lecą i świecą.
– Na skanerze jest ich mnóstwo. – Maks ziewnął przeciągle. – Sama zobacz, dziewczyno, to te żółte.
Sandra nie zdołała się wychylić ze względu na prędkość i niewygodną uprząż, dlatego ze swojego miejsca rzuciła okiem na fragment płaskiego, seledynowego monitora przed kolanami pilota. Z lewa na prawo bezustannie poruszała się matryca skanująca, kapripod na bieżąco odświeżał dane. W trójwymiarze świeciło się sporo żółtych