się trzech oficerów i paru biuralistów, skinęli na dowódcę strażników. Sandra starała się uchwycić strzępki rozgorzałej rozmowy, lecz grupka stała zbyt daleko od kordonu, w dodatku słowa zakłócały trywialne szumy lotniska oraz burczenie statku, który osiadał na płycie kosmodromu, wleciawszy przez sztolnię.
Niebawem dziewczynę wraz z trójką więźniów wprowadzono na pokład po tytanowej pochylni. Część strażników została na zewnątrz przy androidzie, natomiast obezwładnionego Rogera wniesiono na statek w chwili, gdy zleceniodawcy i władze więzienne doszły do pewnego konsensusu. Wymieniono zdawkowe uśmiechy, podano sobie dłonie.
Metal dudnił głucho pod butami przemieszczających się hangarem. Zaczepiony pod pułapem rotor bił po twarzach dokuczliwą czerwienią w krótkich, regularnych odstępach czasu. Prom okazał się średniej klasy transporterem, miał ponad sto metrów długości i, określając po tych rozmiarach, z pewnością nie był statkiem kolonialnym, charakteryzującym się obszernymi magazynami. Z hangaru przechodziło się króciutkim przełazem do korytarza pierwszego pokładu, po bokach którego znajdowały się w ordynku kabiny pasażerskie.
Zadająca z początku niezliczone ilości pytań prowadzącemu ją strażnikowi, Sandra oniemiała, kiedy pół weszła, pół wepchnięto ją przez próg do salki więziennej. Niewysokie pomieszczenie o stalowej konstrukcji przypominało schronisko z boksami w dla zwierząt. Cele mieściły się po obu stronach, dwa razy po cztery, oddzielone od siebie bardzo grubymi ścianami z metalu, a od przodu zabezpieczone polami siłowymi (pierwotnie w transporterach więziennych stosowano tradycyjne okratowanie, jednak po licznych zniszczeniach, spowodowanych wyrzucanymi z cel przedmiotami oraz skargach oplutych strażników, zdecydowano się na zapory energetyczne). Pod stropem paliły się trzy halogenowe świetlówki, równolegle do nich biegły zawory grzewcze, do wybrzuszeń modułów przylegały przenoszące impulsy, bezprzewodowe portery elektryki. Wykonane ze stali automatowej drobne elementy słały białe i seledynowe refleksy, co stanowiło dodatkowe źródło oświetlenia drażniące przetrzymywanych.
– Właź tutaj. – Klawisz wprowadził Sandrę do karceru drugiego od lewej. Gdy odsunął się o kilka kroków, wejście zasłoniła ściana różowo-błękitnej plazmy. – Radziłbym nie zbliżać się do tego, tym bardziej dotykać palcami. Chyba że lubisz ból i swąd spalonego ciała – dodał poważnie, że dziewczyna nie wiedziała, czy miało to być szczere ostrzeżenie, czy namiastka kiepskiego czarnego humoru.
Strażnicy, rozmawiając o zbliżającym się tej nocy transferze kryminalistów, szybko opuścili pomieszczenie. Wkrótce ich kroki i głosy umilkły w głównym korytarzu promu. Zdezorientowana Sandra teraz dopiero spostrzegła, że reszta delikwentów również siedzi w celach, odgrodzona od wolności barierami energetycznymi. Po przeciwnej stronie jej komórki osadzono Japończyka, "urzędnika" oraz kobietę z wężem. Porywczy Roger Hewson musi przebywać zatem z lewej lub prawej strony jej celi, pomyślała, i ciekawe, w jakim znajduje się stanie.
– Widział któryś androida? – kobieta z tatuażem zagaiła dyskusję. Z wprawą długoterminowego więźnia rozgościła się na ogniwach pryczy nakrytej cienkim białym materacem.
– Pewnie przenieśli go gdzie indziej, droga Anno – odparł Roger. Sandra już wiedziała, że mężczyzna znajduje się w karcerze po prawej. Sądząc po głośnym i wyraźnym brzmieniu jego głosu, najwyraźniej całkowicie otrząsnął się z szoku. – I dobrze. Nie mógłbym zmrużyć oka przy tym gównie w pobliżu. – Siatka pryczy zgrzytnęła w proteście pod ciężarem umięśnionego cielska.
Razok obejrzała własne pomieszczenie, czyste i nieskazitelne wbrew jej wyobrażeniom o karcerach na statkach i okrętach, wyniosłym z opowieści pilotów odwiedzających wujostwo na Nefrydzie. Otaczało ją niewiele wyposażenia: stercząca ze ściany, składana automatycznie prycza, blaszana szafka, tytanowe krzesło, stalowy stół oraz oddzielona zasuwanymi drzwiami wnęka z toaletką, zlewem i natryskiem (dlatego ściany pomiędzy karcerami miały taką grubość). Naprzeciw zapory energetycznej majaczył ośmioboczny iluminator z widokiem na zewnątrz.
Sandra z westchnieniem rezygnacji osunęła się na krzesło, pięścią podparła ciążącą głowę.
– Dobła, mufcie tełaz, co kto fie? – Japończyk odezwał się, kalecząc język angloamerykański, który przyjął się jako oficjalny w skolonizowanej części Drogi Mlecznej, i dziwnie akcentując wyrazy.
Pytanie jeszcze bardziej wprawiło Sandrę w konsternację, choć z drugiej strony nieznacznie pocieszył ją fakt, że nie jest tu jedyną osobą pogrążoną w niewiedzy.
– Wiem tyle co ty, Takumi Yamamoto – rzucił niedbale "urzędnik". – Czyli nic. Ale mam pewne przypuszczenia.
– Szlag by to! – Niemalże zwierzęcy ryk i głośny trzask po prawej stronie sprawił, że Sandra wzdrygnęła się na krześle. – Dokąd oni nas wiozą? I kim, do jasnej kurwy, są ci oni?!
– Rog, trochę dystansu – Anna ziewnęła ostentacyjnie. Usiadła na pryczy. – Sądzę, że nas wykupiono albo przenoszą do innego zakładu.
– Fykupjono? Nje sondzem. Pszecie skazali naz na zejście. – Takumi zniknął na moment we wnęce, by ugasić pragnienie i opłukać twarz, gdyż zaszumiała woda spływająca do zlewu; monitor informacyjny przy wyjściu z sali więziennej miał wybitą temperaturę powietrza dwadzieścia dziewięć stopni Celsjusza.
– Takumi ma rację. – "Urzędnik" uśmiechnął się, opierając pięść o ścianę. – Wszyscy jesteśmy skazańcami, zbyt… niezależnymi, byśmy mogli się przydać którejkolwiek korporacji. Ogólnie każdemu, kto miałby na tyle dużo forsy, by wybawić nas od pierdla. – Potarł się po karku, ściszył głos. – Czasami żałuję, że nie można wczytać po prostu „save” w jakimś spartaczonym momencie życia.
Słysząc to, Sandra poczuła, jak serce mocniej załomotało jej w piersi, a ciało przeszyło gorąco, mające niewiele wspólnego z wysoką temperaturą otoczenia i suchym powietrzem. Przerażające wnioski pojawiły się same. Na Równowagę! Co ona robi w tym towarzystwie? Dlaczego siedzi w tej celi? Czy ona też jest przestępczynią? Coś ukradła? Dokonała zamachu? Pobiła kogoś? A może kogoś… zabiła?!
W głowie dziewczyny znów zaczęły pojawiać się pewne obrazy, bez ładu i składu, niczym sceny z życia w umyśle umierającego. Świecąca asteroida. Dwóch nieprzytomnych pilotów. Seledynowy błysk za grubą niczym łapa słonia osłoną kokpitu. Biegająca po kwiecistej łące, wśród latających owadów i puchu, uśmiechnięta dziewczynka. Twarz tego samego pilota, co przed chwilą, z tym że wykrzywiona w grymasie satysfakcji (a może głębokiego zaskoczenia). Dziewczynka w ramionach szczęśliwego ojca, który, ku jej nieskończonemu zadowoleniu, wywija nią młynka w powietrzu. Wojna. Śmierć pięknej kobiety. Płacz dziewczynki. Twarz chłopaka-albinosa. Czarny deomer… Potrząśniecie głową tymczasowo odprawiło chaos z jej umysłu, nie przegnało jednak chandry.
– …a w ciupie mogliby nas uśmiercić na tysiąc sposobów. Może faktycznie nas przesiedlają?
– Jakieś sugestie, Adrianie? – Anna zwróciła się do ściany, za którą siedział "urzędnik". Westchnąwszy nerwowo, pokręciła głową. – To także nie ma sensu. U nas w kiciu było przynajmniej sto wolnych miejsc, nie wliczając izolatek. Arizańskie więzienie jest najlepsze w uniwersum, chyba że powstały nowe, dopiero co oddane do użytku i suki dokonują exodusu.
– My i tak nie pasowaliśmy do ciupy w Arizie – mruknął Adrian.
– My nigdzie nie pasowaliśmy – wtrącił Hewson. Tymczasem z wnęki wyszedł Yamamoto, ocierając ręką mokrą twarz.
– Stanisław Skalski – Sandra niespodziewanie wypowiedziała głośno nazwę, która błądziła jej po głowie od dobrych kilku minut. Pomieszczenie pogrążyło się w ciszy, ledwie mąconej sykiem zapór energetycznych. Osoby z cel naprzeciwko zerknęli na nieznajomą współwięźniarkę