się uznaniu w oczach klanu. Chciała móc decydować, komu powierzy tę informację. Nie dała nikomu przyzwolenia do jej rozpowszechniania. Co więcej, jeszcze sama się z nią nie oswoiła.
– Do egzaminu nie wybiera się byle kogo – odparła Namier.
– To słowa ojca, prawda?
Namier spojrzała na nią zaskoczona.
– Luv, o co ci chodzi?
– Musiał się pochwalić? Nie mógł wytrzymać, prawda? Zawsze musi to zrobić!
– Luv?
– Nie mógł poczekać aż zdam? Aż przeżyję?! – podniosła głos i zerwała się z miejsca. – Cały klan musi już wiedzieć? Wystarczy, że on wywiera na mnie presję. Nie potrzebuję, by reszta robiła to samo!
– Luv! – skarciła ją. – Nie zapominasz się?
– Nie, ja jedna wiem, co należy do moich obowiązków.
Obróciła się i szybkim krokiem wyszła z kuchni. Namier wychyliła się za próg i zdążyła tylko zobaczyć, jak Luv wbiega po schodach. Przez chwilę chciała za nią pobiec, ale powstrzymała się. Wróciła do stołu i uderzyła się fartuchem o udo. Znowu to samo. Zawsze wraz z powodem do świętowania przychodziła kłótnia.
Kłótnia, która zawsze wywodziła się z jednego wspólnego mianownika – klanu.
Z chwilą, w której Namier wchodziła do klanu Incerno, była przekonana, że jej dzieciom będzie łatwiej, skoro wyrosną w klanie od małego. Że będą miały czas na oswojenie się ze wszystkimi tradycjami. Zaakceptują, że należą do Incerno i są częścią specyficznej wspólnoty.
Pamiętała własne trudy i przykrości, które musiała znosić, zanim klan ją zaakceptował. W końcu była kimś z zewnątrz, kimś obcym, kto dopiero wchodził do rodziny. Długo musiała pracować na zaufanie Incerno. Pamiętała własne doświadczenia i cieszyła się, że jej dzieci nie będą musiały przez to wszystko przechodzić.
Den nie sprawiał, póki co, większych problemów wychowawczych. Ellen, przyszywane dziecko, które przygarnęła z Nestorem po śmierci ojca dziewczyny, była idealną córką, usłuchaną i skromną. Zawsze wiedziała, czego się od niej wymaga. Do tej pory jeszcze nigdy Namier się na niej nie zawiodła.
Ale Luv…
W przypadku pierworodnej córki się pomyliła. Ponieważ Luv była najstarszym dzieckiem przywódcy, na jej barkach spoczęły oczekiwania całego klanu. Chociaż tradycja nie wymagała, by przejęła obowiązki pierwszej w klanie, Nestor nikogo innego nie widział w tej roli.
Luv jednak nie potrafiła zaakceptować swojego przeznaczenia. Dlatego zarzewiem wywoływanych przez nią konfliktów zawsze był klan. Każda awantura, jaka wybuchała pod tym dachem, wiązała się z nazwiskiem Incerno.
Namier nie mogła wiele zrobić poza nieprzynoszącymi efektu próbami łagodzenia kłótni. Była żoną przywódcy, a tym samym – podporą dla całego klanu. Nie mogła otwarcie sprzeciwiać się mężowi. Musiała dbać o przyszłość swojej dużej rodziny. A tą przyszłością była Luv.
Rzuciła zmęczone spojrzenie za okno. Zimna i odpychająca aura pogodowa oddawała właśnie jej nastrój.
Wiele by dała, żeby Luv dojrzała już do swojej roli i potrafiła ją zaakceptować.
Namier rzuciła się w wir obowiązków domowych, by zagłuszyć ostatnie słowa córki, które echem odbijały się w jej głowie. W jej przekonaniu dzisiejsze wiadomości stanowiły powód do świętowania, ale po sprzeczce z Luv cała radość z niej wyparowała. Może gdyby przy tej rozmowie była Ellen, wszystko potoczyłoby się inaczej. Czasami Namier dochodziła do wniosku – który ją przerażał – że ma o wiele lepszy kontakt z przyszywaną córką niż z własną.
Ledwo zdołała uporać się z jednym problemem, na powierzchnię wypłynął drugi.
Trzasnęły frontowe drzwi. Gdy Namier pobiegła do wejścia, zobaczyła rozeźlonego syna, który pospiesznie zrzucał z siebie wierzchnie odzienie.
– Den, co się stało? – Chciała podejść i odgarnąć mu włosy z czoła, ale z góry przewidziała jego reakcję. Nie chciał być traktowany jak mały chłopiec.
– Uważają, że jestem… – Skrzywił się, jakby kazano mu przełknąć plaster cytryny. – …delikatny. – Niemal wypluł to słowo. – Traktują mnie jak cenną porcelanę.
– Kto?
Tym pytaniem wywołała tylko większy wybuch gniewu.
– Teraz już wszyscy wokoło! – Kopnął swoją torbę pod ścianę.
Namier chciała go skarcić, ale powstrzymała się. Den, odkąd tylko pomyślnie przeszedł testy iluzjonerskie, chciał być traktowany jak mężczyzna, choć wielu umiejętności jeszcze nie przyswoił. Jedną z nich było panowanie nad własnymi emocjami, czyli fundamentalna cecha iluzjonisty. Każdemu puszczają nerwy, czasem należy winić okoliczności, na które nie ma się wpływu. Iluzjoniści jednak muszą nauczyć się kontrolować gniew, irytację, stres i całe skupisko innych emocji, niekoniecznie negatywnych, które mogą rozproszyć ich skupienie na iluzji.
Namier mieszkała w domu z dwojgiem kandydatów na iluzjonistów, Den na razie pretendował do przyjęcia do Kolegium. Pomyślnie przeszedł testy i jedyne, co mu pozostało do zrobienia, to przebrnięcie przez ostatni rok szkoły elementarnej. W dniu jej ukończenia iluzjoniści z zarządu Kolegium z pewnością złożą mu wizytę, jak miało to miejsce w przypadku Luv. Przedstawiciele Kolegium zawsze osobiście składali propozycję wyłonionym przez testy kandydatom, chcąc przeprowadzić z nimi rozmowę.
W takiej a nie innej rzeczywistości, chcąc nie chcąc, Namier wiedziała o iluzjonistach więcej niż mogłaby się kiedykolwiek spodziewać.
– Opowiedz mi, co się stało – poprosiła go zamiast pouczać.
Den długo milczał, umykając spojrzeniem na boki.
– Mieliśmy dzisiaj testy sprawnościowe – wykrztusił w końcu.
– I? – Musiała ciągnąć go za język.
– I znowu to zrobili! Odsunęli mnie na bok. Każdy miał szansę się wykazać, tylko nie ja! Nie chcę, by inni uważali mnie za słabeusza! Wiedzą, że jestem kandydatem do Kolegium, ale mają mnie za mięczaka, bo to tylko słowa! Sądzą, że wszystko załatwiła mi Luv, bo ma znajomości u lidera!
Namier zmarszczyła brwi.
– Przecież to totalne bzdury.
– Właśnie! – zdenerwował się Den. – Ale to moje słowo przeciwko słowu innych. Nie mogę udowodnić, że nie jestem słabeuszem, bo nikt nie uważa mnie za wiarygodnego! Nauczyciele mi pobłażają, bo jak słyszą Den Incerno, to od razu wiedzą czyim jestem synem i nabierają wody w usta. A wszyscy myślą, że to mi na rękę. Że wykorzystuję sytuację!
Przygryzł wewnętrzną stronę policzka, ale Namier wiedziała, że jeszcze wszystkiego z siebie nie wyrzucił, nie zabrała więc głosu.
– Od początku miałem dość tych szeptów za moimi plecami, jak padało moje nazwisko – podjął po chwili. – Starałem się, żeby mnie zaakceptowali, uznali za równego sobie. A teraz wszystko na nic.
Nim Namier zdążyła coś wymyślić, do rozmowy włączył się trzeci głos.
– Potrzebujesz, żeby komuś przemówić do rozsądku? – Namier i Den odwrócili się i ujrzeli Luv siedzącą na poręczy schodów. Namier nawet nie usłyszała, kiedy córka się podkradła. – Może ja się nadam?
– A co ty możesz wskórać, siostrzyczko? – mruknął ze słyszalną ironią. – Jak się tam pojawisz, tylko pogorszysz sprawę.
– Waż