łączyły nie tylko interesy handlowe, lecz przede wszystkim przyjaźń. Podczas pierwszej zimy okupacyjnej Kostańscy przeprowadzili się i zamieszkali w tej samej kamienicy, gdzie Ajzyk, lecz w oficynie tuż przy bramie frontowej. Te szczegóły topograficzne mają kolosalne znaczenie. Kiedy bowiem utworzono getto, mur graniczny przebiegał przez środek podwórza. Część frontowa domu i oficyny przylegające do bramy prowadzącej na plac Mirowski znalazły się po stronie aryjskiej. Tam mieszkał Janek z matką. Oficyna cofnięta w głąb podwórza, w której mieszkał Ajzyk z dziećmi, znalazła się w getcie. Żeby wydostać się z części posesji włączonej do getta, trzeba było przejść bramą na drugie podwórze, które należało już do kamienicy Krochmalna 12.
Mur getta na podwórku między posesjami Krochmalna 12 (po prawej – getto) i plac Mirowski 9 (po lewej – strona aryjska). Na drabinie przy murze stoją od prawej: Ajzyk i Jakub Wierzbiccy, przed wrześniem 1941. Zdjęcie z prywatnego archiwum Jana Kostańskiego.
Fot. ŻIH
Mur przecinał również sąsiednie podwórka, a w każdym znajdowała się jakaś pożydowska hurtownia. U nas owoce, pod trzynastym [chodzi o plac Mirowski – J.L.] warzywa, pod jedenastym ryby. Pod siódmym nikt nie mieszkał, bo dom spalił się w trzydziestym dziewiątym, to zamurowali tylko drugą bramę na Krochmalną. Hurtownie prowadzili teraz Polacy, ale jedni drugich znali, a towar był na miejscu i nie zwracał uwagi, bo przy Halach zawsze się kręcili ludzie z workami – a do tego mur był pod ręką i dyskretny, w podwórzu. Z tamtej strony podbiegali chłopcy z drabinami – dziesięć, piętnaście drabin naraz – jakby go zdobywali, i stawali po trzech na drabinie. Dwaj na górze przerzucali linę z hakiem, podbiegał tragarz, zawieszał pięćdziesięciokilowy worek, drabiniarze go podciągali i worek znikał za murem. Sto worków przelatywało w niecałe pół godziny. Na rogach ulic i na balkonach czuwali chłopcy i jeśli zbliżał się patrol, wołali kale!, to znaczyło „zepsute”. Wtedy rzucało się wszystko i uciekało. Nieraz łamali nam drabiny i kości, ale szmugiel nie ustawał.
Kontakt między dwiema rodzinami nie urwał się. Akcja pomocy, przede wszystkim szmuglu żywności, rozwijała się mimo przeszkód i wzrastającego niebezpieczeństwa. Przerzucano żywność przez mur, a po zmianie granic i odpadnięciu od getta parzystej strony Krochmalnej – przez druty kolczaste. Janek często zachodził do Wierzbickich i innych znajomych w getcie. Zakładał wtedy opaskę z gwiazdą Dawida. Udawało mu się też zabierać Nechę na aryjską stronę. Raz nawet wybrali się razem do kina na Nowym Świecie, a potem na ciastka do Bliklego. Po wojnie Janek ożenił się z Nechą i zamieszkali razem w Australii.
EPILOG
Resztki zabudowy w rejonie dawnych posesji Krochmalna 55 i 57. Za murem zatopiony we mgle wieżowiec Warsaw Trade Tower przy Chłodnej 51. Rok 2010.
Fot. Maciej Jeziorek
Po warszawskiej Ziemi Obiecanej nie ma dziś śladu. Dawna ulica – ciągnąca się od Rynkowej na wschodzie po Karolkową na zachodzie Warszawy – rozerwana została na trzy części, z których formę ulicy, z paroma ostańcami kamienic, zachowała jedynie część środkowa: od (nieistniejącej) Ciepłej po Żelazną. Część początkowa, wschodnia (od Rynkowej do Ciepłej) – najbardziej znana, najbardziej nasycona wydarzeniami, najmocniej obecna w literaturze i memuarystyce – nie istnieje zupełnie, zniknęła stratowana domami osiedla Za Żelazną Bramą i przykryta skwerem na południowej flance Hal Mirowskich. Część zachodnia (od Żelaznej po Karolkową) – poszarpana i nieistniejąca jako ulica, wciśnięta w podwórka nowych apartamentowców; z jednym ostańcem pokrytym liszajami odpadającego tynku (numer 55) i ruderą oficyny kina Czary na Chłodnej 29, widoczną od strony (nieistniejącej) Krochmalnej 52; częściowo uwięziona na zamkniętym terenie byłych Browarów Warszawskich, rozciągających się od Żelaznej na zachód pomiędzy Krochmalną i Grzybowską (dawnym obszarem browaru Haberbusch i Schiele – dziś po ostatniej fazie egzekucji, czyli po rozbiórce, a wkrótce zabudowanym przez nowe biurowce i apartamentowce). Na tym odcinku odebrano ulicy nie tylko bruki i domy, lecz także imię: od Wroniej do Towarowej ochrzczono ją Kotlarską (na skrzyżowaniu Wroniej i Kotlarskiej, czyli dawnej Krochmalnej, stoi ocalała narożna kamienica numer 66); od Towarowej do Karolkowej – nazwano Jaktorowską. W ten sposób Dom Sierot Janusza Korczaka odbył przedziwną podróż, nie ruszając się z miejsca. Ocalony, choć odbudowany po wojennych zniszczeniach bez poddasza, na którym był pokój Korczaka, mieści się teraz przy Jaktorowskiej 6, a nie – jak zawsze – przy Krochmalnej 92.
Za dużo tych pozrywanych wątków, spustoszeń, katastrof. Za dużo tego nieistnienia jak na jedną ulicę.
Krochmalna jest miejscem magicznym. Nie wiadomo, co jest silniejsze, co jest bardziej realne w Warszawie: istnienie czy nieistnienie. Ta Krochmalna, której nie ma, rzuca cień na ulicę, którą nazywa się dziś „Krochmalną”, na tabliczki z tym napisem, mocno przytwierdzone do ścian współczesnych domów, a przecież unoszące się gdzieś w powietrzu. Nieistnienie Krochmalnej ma potężny fundament, ma swe niewysychające źródło w literaturze. Tam Krochmalna jest prawdziwsza niż dostępne tu i teraz jej resztki, te zwłoki ulicy, wystawione w dzisiejszej Warszawie na pośmiewisko: ani niewskrzeszone, ani ostatecznie niepogrzebane. Krochmalna jest metafizycznym fenomenem. Od zawsze zawieszona między niebem a ziemią, sacrum i profanum, domem modlitwy i lupanarem, świętymi i prostytutkami, żebraczą nędzą i bogactwem duchowym, wreszcie – między zwykłą ulicą a osią wszechświata. Krochmalna istnieje jako mit, Ziemia Obiecana, jedyne miejsce na ziemi, które nadaje wszystkiemu sens. Bytuje – jak mit – w „wiecznym teraz”, poza czasem i poza przestrzenią. Niezmienna, a przecież w całej swej historii zmieniająca się nieustannie. Nieobecna tu i teraz, a przecież zamieszkująca pamięć.
Podwórko w kamienicy na Krochmalnej, okres getta.
Fot. ŻIH
Zastanówmy się nad tajemnicą uśmiechu w getcie. Oto dzieci na Krochmalnej w 1941 roku. Jedne – w jakimś dziwnie radosnym korowodzie – kręcą się po ulicy, inne stoją zaciekawione i uśmiechnięte na podwórku. Jakby na moment przerwały zabawę, by przyjrzeć się fotografowi. Ostatnie zdjęcie zrobił 43-letni sierżant Wehrmachtu Heinrich Jöst. W dniu swoich urodzin, 19 września 1941 roku, wszedł do getta z aparatem marki Rolleiflex. Wykonał 129 zdjęć. Przez wiele lat po wojnie nikomu ich nie pokazał. Na początku lat osiemdziesiątych zaproponował nigdzie dotąd niepublikowane zdjęcia wydawcom czasopisma „Stern”, ci jednak odmówili ich zamieszczenia na swoich łamach. Ofiarował więc swą kolekcję do Archiwum Yad Vashem. Prezentowaną tu fotografię podpisał: „19 września było zimno, kiedy sfotografowałem te dwie dziewczynki na ulicy Krochmalnej. Można zauważyć, że są chore i nie mają już sił do życia”.
Tak oto dochodzimy do kresu wędrówki po ulicy Krochmalnej. Do kresu w głębokim, metafizycznym sensie tego słowa. To już koniec. Te dzieci nie przeżyły, nie mogły unieść w pamięci obrazu swojej Krochmalnej, tak jak Singer, który zabrał ją ze sobą do Ameryki, na Florydę, i nigdy jej nie opuścił, ani też ona nigdy nie opuściła jego. Krochmalna zniknęła bezpowrotnie wraz z tą gromadką dzieci getta. Ich nie ma i jej nie ma. I nie będzie. Jedyne, co możemy zrobić – to spojrzeć dziś na ich twarze.
Krochmalna – widok od Ciepłej w kierunku placu Żelaznej Bramy. Z lewej: parterowy dom nr 16/18. Z prawej na pierwszym planie fragment kamienicy nr 25, następnie domy nr 23 i 21, dalej luka po rozebranej kamienicy nr 19 i w głębi domy nr 17 i 15, okres getta.
Fot. ŻIH
Heinrich