wycięcie kawałka pośladka. Podpisano: D. Szwizgold, grup. 1345 porz. M. Grossman 393 J. Murawa, prezes [19 II 1942]
Ulica Krochmalna stała się w getcie „doliną rozpaczy”. Tak pisał o niej Perec Opoczyński, żydowski literat i dziennikarz, autor opowiadań i reportaży zamieszczanych przed wojną w prasie wychodzącej w języku jidysz. Za murami getta współpracował z grupą „Oneg Szabat”, która pod kierunkiem Emanuela Ringelbluma prowadziła Podziemne Archiwum Getta. Opoczyński sam przymierał głodem. Zarabiał na życie jako listonosz. Ta praca pozwalała mu poznać gettową nędzę w całej okazałości. Ale te wszystkie bolesne sceny były niczym wobec strasznych obrazów opuszczenia i biedy, które listonosz musiał oglądać, wędrując od domu do domu w dolinie rozpaczy na Krochmalnej, Ostrowskiej, Smoczej, Niskiej.
Na tych ulicach drzwi mieszkań były zamknięte do późna w dzień, ludzie leżeli do drugiej, trzeciej w łóżkach. Inni przeważnie w ogóle nie wstawali, nie mając po co. Zimą w mieszkaniach większych rodzin można było zobaczyć dziesięcioro, dwanaścioro ludzi, często młodych mężczyzn albo kobiet, leżących w łóżkach, leżących z bladymi twarzami i gorejącymi oczami, przełykających ślinę. Matki leżały w łóżkach razem z dwojgiem, trojgiem dzieci, leżeli w czerwonych wsypach, nie mając kilku groszy na kawałek mydła, aby uprać powłoki. W mieszkaniach rzeczy porozrzucano w strasznym nieporządku, co potwierdzało stare powiedzenie: „jaki nastrój, taki wystrój”, widać było, że w głowach tych ludzi nie ma nic więcej poza jedną jedyną myślą: skąd wziąć kawałek chleba? Matki nie były już gospodyniami, ojcowie – gospodarzami. Drzwi się nie domykały, stoły i krzesła nie myte, podłogi – nie szorowane. Po co to robić? Kogo to obchodzi?…
Z ciągłego leżenia w łóżkach ludzie stali się słabsi, wielu nie mogło już zrobić kroku, inni byli spuchnięci do pępka i jeszcze wyżej; u części oczy ledwo wyzierały spod spuchniętych fałdów wokół oczodołów, co nadawało im wygląd ponurych Mongołów, głodnych Eskimosów.
Ulica Krochmalna nr 9, boczna ściana kamienicy nr 7. Fragment „placyku”. Zdjęcie wykonane przed grudniem 1939. Przechodnie nie noszą jeszcze opasek, na oknach widoczne paski papieru, mające zabezpieczać szyby podczas bombardowań w czasie oblężenia Warszawy.
Fot. APW
SZMUGIEL
Kartkowe przydziały żywności nie mogły wystarczyć do utrzymania się przy życiu. Żeby nie umrzeć z głodu, trzeba było kupować jedzenie na wolnym rynku w getcie. Nielegalny gettowy rynek działał zgodnie z ekonomicznymi zasadami podaży i popytu. Ceny w getcie były średnio od 20 do 50 procent wyższe niż po drugiej stronie muru.
Po zamknięciu getta (od stycznia 1941) reglamentacją żywności musiał się zająć Judenrat. Artykuły spożywcze przeznaczone do rozdziału na kartki żywnościowe kupował i sprowadzał z aryjskiej strony Zakład Zaopatrywania. Co miesiąc mieszkańcy getta odbierali swoje kartki, musieli przy tym uiścić opłatę – dodatkowy podatek, którym Judenrat obciążał wszystkich Żydów. Najuboższa ludność, najbiedniejsi mieszkańcy punktów dla uchodźców i klienci opieki społecznej, byli zwolnieni z opłat za otrzymywane kartki. Liczba zwolnionych rosła z miesiąca na miesiąc, wraz z postępującą pauperyzacją Żydów. W końcu 1941 roku z opłat zwolnionych było około 40 procent mieszkańców getta.
Ulica Krochmalna, fragment „placyku” – widok w stronę Ciepłej: od lewej kamienice nr 11, boczna i frontowa część kamienicy nr 13 (naprzeciwko stał dom nr 10, gdzie mieszkał I.B. Singer), dalej: nr 15, 17, od prawej wypalony i częściowo rozebrany dom pod nr. 6 i szczytowa ściana kamienicy nr 8, przed wrześniem 1941.
Fot. ŻIH
Kartki aprowizacyjne upoważniały do zakupu różnych artykułów żywnościowych, takich jak mąka, cukier lub sacharyna, ziemniaki, kasza, marmolada, mydło, zapałki i – przede wszystkim – chleb. W każdym miesiącu ogłaszano, co, w jakich ilościach i na który odcinek kartki będzie można kupić. Informacje o przydziałach były przekazywane w formie obwieszczeń w sklepach rozdzielczych, na słupach ogłoszeniowych, część była publikowana w „Gazecie Żydowskiej”. Kartka żywnościowa składała się z kilkunastu ponumerowanych kuponów, przeznaczonych na zakup przydzielonych w danym miesiącu produktów. Kupowano je po cenach „regulowanych”. Dodatkowo można było czasem kupować towary tzw. reglamentowane (na przykład ryby i warzywa) – w ilościach i po cenach określonych przez Niemców.
Szmugiel był najpowszechniejszym sposobem częściowego uzupełniania dramatycznego braku żywności w getcie. Mimo restrykcji, represji, terroru, zabijania szmuglerów znakomicie prosperował przez cały okres istnienia warszawskiej dzielnicy zamkniętej. Opierał się na współpracy Polaków i Żydów, podejmowanej na bazie przedwojennych kontaktów zawodowych lub towarzyskich bądź zawiązywanej już w czasie wojny. Przynosiła zyski obu stronom.
Szmuglem indywidualnym zajmowali się mieszkańcy getta mający możliwości oficjalnego wychodzenia poza mury lub wychodzący nielegalnie na stronę aryjską. Przynosili oni do dzielnicy zamkniętej niewielkie ilości produktów, głównie na potrzeby własne i rodziny, jedynie częściowo przeznaczone na sprzedaż.
Największymi bohaterami tego typu szmuglu były dzieci. Te, które miały poniżej 10 lat, nie nosiły opasek, co w jakiś sposób ułatwiało im zadanie. Szyto im specjalne płaszcze, z dużymi wewnętrznymi kieszeniami, w które chowały kilogramy ziemniaków, cebuli czy innych towarów. Stefan Ernest w pamiętniku z getta warszawskiego, pisanym w ukryciu po stronie aryjskiej, podaje, że słynny przedwojenny adwokat Leon Berenson, który zmarł w getcie w 1942 roku, sugerował wybudowanie po wojnie na rogu Żelaznej i Leszna pomnika ku czci małego szmuglera żydowskiego. Przy tym skrzyżowaniu była wacha (brama do getta), gdzie służbę pełnił osławiony Frankenstein – żandarm niemiecki strzelający z upodobaniem do dzieci, które przekradały się na drugą stronę. Mali szmuglerzy, przejmując często funkcje dorosłych, dostarczali za mury żywność, utrzymywali rodziny, prowadzili heroiczną walkę o przetrwanie. Oto jedna z wielu scen dziecięcego szmuglu. Pochodzi z ocalonego w zbiorach Archiwum Ringelbluma tekstu o charakterze dziennika. Ma w sobie coś szczególnie przejmującego. Autor nazywał się Wojdysławski (nie znamy jego imienia):
Mur. Granica ghetta. Z okna roztacza się widok na obie strony ulicy. W murze na dole jest otwór odpływowy, przez który przejść może dziecko. W kącie przy murze stoi dwóch żołnierzy, a od strony żydowskiej z ghetta przychodzi matka z dzieckiem. To sześcioletnie dziecko jest żywicielem całej rodziny. Ten sześcioletni starzec przez ścieki, przez rynsztok szmugluje do ghetta żywność dla rodziny. I teraz też, zaopatrzony w pieniądze i worek, schyla się i zaczyna pełzać przez otwór. Przetknąwszy głowę, zaczyna się rozglądać i spotyka się wzrokiem z czatującymi żołnierzami. Dziecko szarpie się, rwie się z powrotem, ale tu stoi matka i pcha je za nogi tam, tam – po żywność.
Szmuglem grupowym zajmowały się dobrze zorganizowane grupy przemytników, które miały odpowiednie kontakty po stronie aryjskiej i spory nieraz kapitał obrotowy. Przekształcały się one czasem w całe przedsiębiorstwa, mające swoich właścicieli i pracowników, hierarchię służbową i ściśle określony podział ról. Istniały rozmaite techniki szmuglowania do getta: przez sąsiadujące domy, podwórka, dziury w murze, mury, druty kolczaste, płoty, tramwaje przejeżdżające tranzytem przez getto, eksterytorialny budynek Sądów Grodzkich na Lesznie, cmentarz żydowski, przez przekupione wachy.
Ulica Krochmalna, od końca 1941 roku stanowiąca część północnej granicy getta, była szczególnie atrakcyjnym terenem szmuglu. Z tym miejscem wiąże się niezwykła historia szmuglerska i miłosna zarazem, opisana przez Henryka Grynberga i Jana Kostańskiego.