Paweł Maurycy Sobczak

Polscy pisarze wobec faszyzmu


Скачать книгу

[ibidem]), wreszcie – militaryzmu. Tak spreparowani Niemcy stają się bowiem „narodem przeznaczonym do wojny”88 [CwB, s. 118], nacją, która pragnie wyzwolić się z powersalskiej niewoli oraz zdobyć „ogromny szmat ziemi […] ciągnący się od skolonizowanej Syberii po Nancy i Gandawę i od nordyckiego kręgu polarnego po Sycylię Barbarossy” [CwB, s. 144]. Jednocześnie towarzyszy im – intensywnie wpajane przez oficjalną propagandę – niezłomne przekonanie o agresywności innych państw, kontrastywnie zestawianej z pokojową polityką Trzeciej Rzeszy89.

      Kultura? W stanie likwidacji

      Jednym z najistotniejszych zagadnień poruszanych przez autora Cywila w Berlinie jest sytuacja (szeroko rozumianej) niemieckiej kultury. Już pobieżne przejrzenie berlińskiej prasy i zapoznanie się z miesięcznym repertuarem teatralnym uzmysłowiło Sobańskiemu miałkość tutejszych propozycji kulturalnych: „W Berlinie teatry były zawsze tak wybitnie ciekawe, tak śmiałe w dotykaniu najdrażliwszych tematów i w walce z przesądami. Widzę, że to się skończyło” [CwB, s. 31]90. Przyczyn takiego stanu rzeczy upatruje w odsunięciu reżyserów oraz aktorów żydowskiego pochodzenia, którzy „teatrem i spektaklem w Berlinie rządzili ze świetnością jakiegoś Ludwika XIV i szerokością poglądów encyklopedystów” [CwB, s. 99]. W efekcie stołeczni widzowie skazani zostali na „szmirę nieprawdopodobną” [ibidem], ale patriotyczną. Reporter dociera wreszcie na niesławną sztukę Hannsa Johsta Schlageter91, a jej obejrzenie przenosi Sobańskiego w kręgi infernalne.

      Człowiek siedzi podczas tego przedstawienia trochę skulony i nie wie, czy jest bardziej zgorszony, czy zdumiony. Z jednej strony wali się nań niesłychana gloryfikacja brutalności, wstecznictwa oraz pychy i odrębności narodowej, a z drugiej – przeciera uszy słysząc długi monolog prezydenta prowincji, dawnego robotnika-socjalisty, który wstydzi się swych spracowanych rąk […]. Dawka nienawiści, zaślepienia i brutalności jest tak silna, że przez całą dobę nie mogłem się uspokoić [CwB, s. 101−102].

      Także propagandowy film Krwawiące Niemcy92 („widowisko długie, na ogół nudne i niechlujnie sklecone” [CwB, s. 103]) staje się koronnym dowodem, pozwalającym na sformułowanie surowego wyroku: „Film niemiecki można uważać za chwilowo […] nieistniejący w artystycznym tego słowa znaczeniu” [CwB, s. 104]. Przy tej wrażliwości Sobańskiego na wytwory nazistowskiej kultury, dobrze się chyba stało, że nie było mu dane zwiedzić zorganizowanej cztery lata później Wystawy Sztuki Zwyrodniałej. Ta, ulokowana w monachijskim Domu Sztuki Niemieckiej (Haus der Deutschen Kunst), ekspozycja prezentowała dzieła takich artystów, jak Mondrian, Chagall, Kandinsky (oraz ponad stu innych), usunięte z muzeów przez specjalnie do tego celu powołany trybunał weryfikacyjny. Nie była jednak klasyczną wystawą (choć stanowiła

      wyjątkową okazję obejrzenia dokonań wybitnych artystów awangardowych), lecz panoptikum przygotowanym przez obłąkanego marszanda – obrazy pozbawione zostały ram, powieszono je w przypadkowej kolejności i opatrzono negatywnie wartościującymi komentarzami (np. „Ekspresja żydowskiej żądzy zysku” lub „Niemieccy chłopi widziani okiem żydka”). Z tym dziwacznym chaosem kontrastowała inna – równolegle się odbywająca – wystawa sielankowej i kiczowatej Sztuki Niemieckiej93. Trzeba przyznać, iż monachijską prezentacją Sztuki Zwyrodniałej narodowosocjalistyczni specjaliści od kultury przewyższyli dokonania swoich rosyjskich kolegów po fachu. W moskiewskiej Galerii Sztuki Zagranicznej także – jak relacjonował Antoni Słonimski – nie brakowało napisów, które „każdą salę i każdego malarza oświetlają z punktu widzenia materializmu dziejowego”94. Rozmach Sowietów był znacznie bardziej ograniczony, efekty uboczne jednak zbliżone – Dom Sztuki Niemieckiej odwiedzały tłumy, zaś w Moskwie „nieraz […] młodzież z najwyższym zainteresowaniem przystawała przed malarstwem gnijącego feudalizmu”95. Czyżby zatem prawdziwa, niezafałszowana sztuka zwyciężyła ideologów?

      Ominęły Sobańskiego spreparowane przez nazistów prezentacje dzieł sztuki, ale reporter stał się świadkiem innego epokowego wydarzenia – palenia książek na Placu Opery Berlińskiej96. Warto na chwilę zatrzymać się przy opisie tego fenomenu, gdyż relacja ta różni się tonacją od – obiegających ówczesną prasę liberalną – apokaliptycznych przekazów.

      Książki załadowano na trzy ciężarówki, udekorowane hitlerowskimi flagami. Pochód nie był liczny. Składał się z korporacji z orkiestrami i ze studentów niosących pochodnie. Ludność, że tak powiem, cywilna nie brała w nim udziału. […] Pośrodku stał stos belek, mający trzy metry sześcienne objętości, a na specjalnym podium ustawione były jupitery, aparaty kinowe i mikrofony. Oczywiście i dachy, i okna okalających plac gmachów miały swój komplet publiczności. Jednakże oba końce czworoboku w ogóle się nie zapełniły, tak że nawet ruch kołowy na Unter den Linden nie był ani na chwilę wstrzymany. Gdyby w pogodny letni wieczór zatrzymać ruch spacerujących po Unter den Linden między Zamkiem a Bramą Brandenburską – nie stworzyłoby to chyba mniejszego zbiegowiska […]. Tłum, wśród którego stoję, nie powitał nawet nadchodzącego pochodu. Jest pogodny, bo niemiecki, bo jest wiosna [CwB, s. 58−59].

      Sobański podkreśla, że inicjatorem wypadków była młodzież pragnąca „ogniście i ciepło zamanifestować swoje zwycięstwo” [CwB, s. 56], zaś narodowosocjalistyczna elita wydała jedynie przyzwolenie, chociaż „rząd wolałby, żeby palenie w ogóle nie doszło do skutku”. Partyjni notable ustępują zatem rozentuzjazmowanym studentom97 (podobnie jak profesorowie – świadkami auto-da-fé byli przedstawiciele senatów akademickich odziani w odświętne togi98, zaś na czele pochodu szedł i przy podpalonym pochodniami stosie belek przemawiał profesor pedagogiki politycznej Uniwersytetu Berlińskiego Alfred Baeumler99). Usiłują również przyłączyć się do nich, bowiem na zakończenie manifestacji (tuż przed chóralnym odśpiewaniem Horst Wessel Lied) przemówienie wygłasza minister Goebbels. Większość berlińczyków pozostaje niezaangażowana, przyjmuje pozycję zdystansowanych obserwatorów („Zainteresowanie odzwierciedlone na twarzach należy do kategorii letnich” [CwB, s. 59]). Mieszkańcy stolicy nie dali się porwać zapałowi studentów, lecz byli także dalecy od prób protestu – być może brakowało im odwagi cywilnej (według Sobańskiego Niemcy pod rządami nazistów stali się „organicznie niezdolni do wystąpienia z szeregu” [CwB, s. 50]), a może nie odczuwali żalu ani wstydu, który ogarniał przejętego reportera. Autor Cywila w Berlinie czuje, że przygląda się narodowej hańbie Niemców, rozumie jednak także, że uczestniczy w misternie przygotowanym spektaklu, widowisku (podobnym teatrem będą partyjne zloty NSDAP, a nawet igrzyska olimpijskie w 1936 roku)100. Spalenie książek stało się rytuałem („Każdy ma książkę w ręku i wymawia po kolei tę samą rytualną formułę” [CwB, s. 59]), symbolem, ale nie rzeczywistym unicestwieniem dzieł wrogich Trzeciej Rzeszy pisarzy. W ogień rzucono „zaledwie” dwadzieścia tysięcy woluminów, dobrowolnie dostarczonych przez aktywistów lub skonfiskowanych z bibliotek należących do instytucji rządowych („Nie było konfiskat książek ze sklepów […]. Nie robiono też czystki w bibliotekach instytucji naukowych” [CwB, s. 58]). Wydaje się jednak, że ten „teatr” był konieczny i nieodzowny dla zamanifestowania