Paweł Maurycy Sobczak

Polscy pisarze wobec faszyzmu


Скачать книгу

zawsze skierowane tylko na zewnątrz: oznaczało ono prawo do bycia niemieckim, tylko niemieckim i niczym innym”129. Dodajmy, że „bycie niemieckim” oznaczało w tym przypadku świadome (choć nie zawsze konsekwentne) odrzucanie wpływów cywilizacji łacińskiej oraz odwoływanie się do germańskich korzeni Trzeciej Rzeszy. „Powrót do źródeł” stawał się natychmiast widoczny w dziedzinie antroponimów (czerpanie imion z legend germańskich, rezygnacja z judeochrześcijańskich nazw osobowych) oraz wspomnianego pisma. Naziści proklamowali powrót gotyku, czyli wywodzącej się z pisma karolińskiego „czarnej litery”, która uformowała się pod koniec XII stulecia, zaś największą popularnością cieszyła się w XIV−XVI wieku130. Podobnie jak wcześniej Bismarck, narodowi socjaliści uważali gotyk za „niemieckie pismo narodowe”, postanowili zatem restytuować tę odmianę alfabetu. Antoni Sobański mógł obserwować pospieszną wymianę szyldów, wycofywanie nakładów książek „łacińskich”. Był także świadkiem zabawnej sytuacji przekonującej, iż posługiwanie się nowym-starym pismem nie było dla Niemców łatwe.

      Znajomy mój w brązowej koszuli wpada zdyszany do baru hotelu Adlon, żeby się ze mną umówić na następny dzień. Spieszy się ogromnie, ma pięć minut do odejścia pociągu i chce mi na kartce napisać swój nowy adres. Trzy kartki zniszczył, bo nie mógł wybazgrać się gotykiem. Była to niema scena niepozbawiona humoru [CwB, s. 108].

      Reporter rozumie jednak, że – mimo „przejściowych trudności” przystosowawczych – Niemcy odnaleźli w ideologii faszystowskiej fundamentalne dla siebie wartości. Czyżby faszyzm trafił do niemieckich serc, ponieważ zaspokajał wewnętrzne potrzeby mieszkańców Trzeciej Rzeszy – pragnienie samowystarczalności, żądzę wyzwolenia się spod obcych wpływów kulturalnych i ekonomicznych, chęć uzyskania samodzielnej (a nawet dominującej) pozycji w Europie? A może sam te potrzeby wytworzył? Sobański widzi umacnianie się nowej władzy, przekonuje się, że narodowosocjalistyczna rewolucja „siedzi mocno w siodle” [CwB, s. 137]. Uderza go rozkład opozycji demokratycznej, jej bezradność i niemoc, której nie można usprawiedliwić jedynie nazistowskim terrorem. Uwiąd partii centrowych oraz lewicowych powoduje jałowość ich działań, poczynania demokratów trafiają w społeczną pustkę. Opozycja jest rozbita – partia Centrum Franza von Papena, współtworząca wszystkie rządy koalicyjne w czasach weimarskich131, opowiedziała się po stronie narodowych socjalistów, zaś socjaldemokraci z SPD niemal całkowicie utracili wpływy. Szczególnie politykę niemieckiej lewicy ocenia Sobański bardzo gorzko.

      Jest to bardzo przejmująca historia, że drogę do obecnego stanu rzeczy w Niemczech utorowała właśnie socjaldemokracja. […] Tłumaczono mi, że głównym niedomaganiem tej partii był brak ludzi młodych na stanowiskach decydujących […]. Starzy liderzy socjalistyczni w Niemczech nie byli dostatecznie demagogicznie nastawieni. Za mało urządzali wieców, za mało histerycznie nawoływali tłumy, za rzadko przyjmowali wiązanki kwiatów od dziewczynek w bieli (jak to ciągle czyni Hitler), a przede wszystkim byli kunktatorami i ludźmi politycznie mało odważnymi. Doszło do tego, że wielu synów przywódców socjalistycznych zalicza się do zagorzałych hitlerowców [CwB, s. 137−138].

      Trudno rozsądzić, czy Sobański serio zarzuca socjalistom zbyt małą dawkę populizmu i demagogii. Na pewno jednak czyni im wyrzuty za bierność, a także „paniczny strach wspólnego frontu z komunistami, choćby stworzonego na krótki okres” [ibidem] (strach sięgający lat 1918−1919, kiedy rewolucję przygotowaną przez liderów Związku Spartakusa, Karola Liebknechta i Różę Luksemburg tłumił rząd, na czele którego stał przywódca SPD Friedrich Ebert). Notabene, gdy autor Cywila w Berlinie po roku ponownie pojawi się w stolicy Niemiec, aby niestrudzenie tropić najmniejsze choćby przejawy działania opozycji, właśnie członkowie nielegalnej partii komunistycznej staną się pozytywnymi bohaterami jego relacji.

      Działają jedynie komuniści. Wykazują prawdziwe bohaterstwo. Wydają nadal na powielaczu swoje misternie kolportowane pisemko […]. Lekką konsternację wśród władz bezpieczeństwa spowodował niedawno nad ranem wypisany czerwoną farbą przez całą szerokość jezdni na kilku najgłówniejszych arteriach miasta napis: „Kommunismus lebt noch!”. Szorowanie ulic „odchodziło” potem z dziką energią [Nh, s. 166].

      Imponuje Sobańskiemu heroizm komunistów, którzy metodami partyzanckimi konsekwentnie i wytrwale „psują krew” reżimowi132. Ich działalność budzi szczególne uznanie, jeśli zestawić ją z aktywnością (a właściwie jej brakiem) pogodzonych z fiaskiem swej polityki socjaldemokratów. Wydaje się, że reporter widzi w Komunistycznej Partii Niemiec jedyną realną siłę opozycyjną względem nazistów. Pomija jednak istotny aspekt psychologiczny, paraliżujący możliwość realnego sprzeciwu obywateli wobec władzy. Mechanizm ten opisywał po kilku latach Erich Fromm.

      Dla milionów ludzi rządy Hitlera stały się identyczne z „Niemcami”. Z chwilą objęcia przezeń władzy zwalczanie go oznaczało wykluczenie siebie ze społeczności niemieckiej; i kiedy inne partie polityczne przestały istnieć, tylko partia hitlerowska „stanowiła” Niemcy, a wszelka opozycja wobec niej oznaczała opozycję wobec Niemiec […]. Choćby obywatel niemiecki był nawet zajadłym wrogiem zasad hitleryzmu, mając do wyboru między odosobnieniem a poczuciem przynależności do Niemiec, w większości wybrał to drugie133.

      Wydaje się, że trudno było szukać panaceum na ten stan świadomości zbiorowej akurat w ideologii komunistycznej. Ponadto Sobański w swym reportażu nie wspomina (bo chyba stosownej wiedzy mu nie brakuje), że także KPD miała znaczący udział w wyborczym zwycięstwie Hitlera, nie zgadzając się jeszcze w roku 1932 na antyfaszystowski „wspólny front” lewicy (postępowała zresztą zgodnie z ówczesnymi wytycznymi Kominternu). Nieskuteczną taktykę przyjętą w ostatnich latach Republiki Weimarskiej przez komunistów, potrafiących wespół z NSDAP blokować prace parlamentu, streścił Peter Sloterdijk, rekonstruując ich sposób myślenia: „Faszyzm wleje w kapitalizm dawkę trucizny, która «system» dobije, a partię komunistyczną uczyni szczęśliwym następcą. […] Czym są dwa lata Hitlera, skoro po nim przyjdziemy my134. Tak przedstawiony „czerwony” cynizm nie ustępuje w niczym cynizmowi przygotowujących się właśnie do przejęcia władzy nazistów (Sloterdijk przytacza uwagę Goebbelsa, zapisaną przezeń w dzienniku 13 maja 1932: „Kryzys rozwija się zgodnie z planem”135).

      Aby przedstawić całokształt sytuacji społeczno-politycznej w Trzeciej Rzeszy, autor Cywila w Berlinie przygląda się również środowiskom chrześcijańskim. Przekonuje się, że nastroje opozycyjne są w nich spacyfikowane. Uwaga ta dotyczy nie tylko protestantyzmu, który przekształcony został w „narzędzie zupełnie podległe narodowej rewolucji”136 [CwB, s. 132]. Bierni są również katolicy, konfiskaty majątków i cenzura prasy nie skłaniają organizacji wyznaniowych do przeciwstawienia się władzy. Obserwacja ta skłania reportera do gorzkiej konstatacji: „Wiem dobrze, że sprzeciw może być równoznaczny z utratą wolności. Ale, o ile mnie pamięć nie myli, Kościół katolicki posiadał już w przeszłości swoich męczenników” [CwB, s. 133]. Antoni Sobański pisze te słowa tuż po zawarciu konkordatu między Trzecią Rzeszą a Stolicą Apostolską (stanowiącego, przynajmniej w interpretacji narodowych socjalistów, rodzaj autoryzacji przez papieża Piusa XI rządów Hitlera137), rozumie więc, że coraz trudniej oczekiwać aktywnego oporu wobec nazizmu. „Dobrym katolikom” pozostaje już tylko „oburzanie się na oportunizm, nacjonalizm