rel="nofollow" href="#n142" type="note">142. Rzeczywiście, Antoni Sobański wie, że narodowy socjalizm nierozłącznie wiąże się z kultem siły, brutalnością, militaryzmem, bezprawiem, kłamstwem, bezwzględnością, destrukcją kultury, wreszcie pogardą dla indywidualności, przywodzącą na myśl społeczeństwo termitów. Nie całkiem rozumie jednak awangardowy charakter nazizmu, stawiającego sobie za cel – jak pisze Modris Eksteins – „ukształtowanie nowego typu istoty ludzkiej, która stworzy nową moralność, nowy system społeczny, a ostatecznie nowy porządek międzynarodowy”143. Dla Sobańskiego narodowy socjalizm – pomimo całej jego odrębności – nie jest „pragnieniem stworzenia ludzkości na nowo”144, zapewne dlatego, że reporter przyjmuje perspektywę mikroskopową, jego oko skupia się przede wszystkim na szczegółach. Na kartach Cywila w Berlinie słabo widoczny jest faszyzm jako ideologia, jako rodzaj (także intelektualnej) rewolty ustanawiającej nowy porządek. Więcej znajdziemy scen rodzajowych, za pomocą których reporter usiłował uchwycić płynną rzeczywistość hitlerowskich Niemiec. Skupienie uwagi na detalach – znamiennych, wszechobecnych, ale nierzadko wtórnych przejawach faszyzmu – prowokowało zarzuty o powierzchowność, której zresztą obawiał się sam autor (w liście do Jarosława Iwaszkiewicza zwierzał się: „wszystko, co piszę, wydaje mi się bardzo powierzchowne”145). Sobański koncentruje się częstokroć na drugorzędnych, choć łatwo dostrzegalnych, przejawach nowej rzeczywistości (np. militaryzacja). Jego nastawienie jest jeszcze dodatkowo wzmacniane przez postawę zajmowaną wówczas przez macierzysty tygodnik. Bogato ilustrowana korespondencja Sobańskiego Ikonografia i święto pracy (z cyklu Niemcy hitlerowskie po roku)146, opublikowana w lipcu 1934 roku, zawierała serię sześciu fotografii Hitlera (eksponujących charakterystyczną gestykulację przemawiającego Führera). Znamienne, że tuż pod nimi redaktor Grydzewski opublikował również sześć zdjęć opatrzonych wspólnym tytułem Aktor rosyjski K. A. Szapiro odtwarza główną postać „Zapisków obłąkanego” Gogola. Nie trzeba wnikliwie przypatrywać się fotografiom, by dostrzec podobieństwo ekspresji obu postaci. W tym czasie Antoni Słonimski postrzegał jeszcze Hitlera przede wszystkim jako „śmiesznego pana z wąsikiem”… Cóż można zrozumieć z masowego ruchu politycznego, jeżeli widzi się w jego przywódcy tylko szaleńca, błazna lub kabotyna?
Stosowana niekiedy przez Sobańskiego (a przez redakcję „Wiadomości” dodatkowo wyostrzana) taktyka wykpiwania uniemożliwia odczucie prawdziwej grozy. Reporterowi wydaje się, że niektóre spośród obserwowanych zdarzeń są na tyle osobliwe i niepoważne, że nie będą mogły wpłynąć na losy kraju. Lekceważy więc choćby „śmieszną, pseudonaukową «wystawę rasową»”, której celem było udowodnienie, iż „«najstarszą» swastykę w Europie, wykutą w kamieniu, znaleziono gdzieś w Norwegii, w okolicach kręgu polarnego, i że schodząc na południe rasa się zdegenerowała” [CwB, s. 106]. Sobański doskonale zdaje sobie sprawę z naukowej nieścisłości teorii rasistowskich, wydaje mu się jednak, że krytyczna analiza wystarczy do ich unieszkodliwienia. A przecież już fundamentalne dzieło konstytuujące doktrynę nowoczesnego rasizmu, Szkice o nierówności ras ludzkich Gobineau, przepełnione było niemal wszelkimi możliwymi błędami logicznymi. Jednak arbitralne traktowanie faktów, naginanie ich do własnych teorii, założenia aprioryczne, nieumotywowane przypuszczenia, a czasem zwyczajne wymysły (choćby pogląd głoszący, iż kulturę chińską stworzyły aryjskie plemiona przybyłe z Indii)147 nie przeszkodziły bynajmniej w rozprzestrzenianiu się idei głoszonych przez francuskiego hrabiego. Sobański chyba nie docenia mocy oglądanych przez siebie rasistowskich „kramików nienawiści”, odwołujących się do pojęcia wyższości rasowej, stanowiącego wszak przez cały wiek dziewiętnasty (co najmniej od czasów Fichtego) znaczącą część niemieckiej tradycji intelektualnej148. Dla niego – liberała i Europejczyka – mogą one nie mieć znaczenia, ale sposób opisu nie przyczynia się raczej do zdiagnozowania przyczyn choroby i zapobieżenia wystąpieniu jej symptomów także w Polsce. Prostactwo i niska kultura budzi niesmak w subtelnym intelektualiście (tak jak odstręczały Thomasa Manna, uczucia te autor Czarodziejskiej góry uzewnętrzniał na kartach pisanego w tym czasie dziennika149), ale niekoniecznie już masy, do których przekaz został skierowany. Oczywiście niemożliwe było wykrycie wszystkich zagrożeń związanych z faszyzmem już latem 1933 roku, niemniej wydaje się, że można by oczekiwać od hrabiego Sobańskiego jeszcze więcej przenikliwości. Właśnie on – wiążący doświadczenia arystokracji oraz liberalnej inteligencji, poliglota, bywalec i erudyta150 – mógł być człowiekiem, który dostrzeże całą potworność narodowego socjalizmu. Tymczasem widział wiele, ale z pewnością nie wszystko. Być może Sobański podświadomie zawężał perspektywę poznawczą, aby ochronić własne sentymenty. Pisze o nich całkiem otwarcie, gdy powoli kończy już swój pobyt w Trzeciej Rzeszy.
Trzeba jechać – a człowiekowi się nie chce […]. Zachód nigdy nie wydał mi się tak zgniły jak Wschód. Wsiadanie do pociągu jadącego w kierunku wschodnim jest dla mnie zawsze prawdziwą przykrością. Więc choć w Niemczech widziałem bezsprzeczne objawy zdziczenia, położenie geograficzne Berlina i warunki życia robią z tego miasta coś jednakże bardziej europejskiego od Warszawy. A poza tym od Berlina zaczyna się „mój koniec świata”. Gdyby moje pojęcie o geografii sięgało czasów przedkopernikańskich, nie wątpiłbym po przejechaniu wschodnich przedmieść Berlina, że tu zbliżam się do krańca świata151 [CwB, s. 135–136].
Antoniego Sobańskiego urzeka w Niemczech zachodniość, której nie zmazał jeszcze w jego oczach nazizm. Reporter mógłby może wypowiedzieć słowa, których kilka miesięcy później użyje Emil Cioran: „Jednak czuję się bardzo dobrze w Berlinie”, choć z pewnością nie kontynuowałby frazy, tak jak autor Na szczytach rozpaczy („napełnia mnie entuzjazmem panujący tu porządek polityczny”152). Wydaje się, że Sobański nie był intelektualnie – ale także psychicznie – przygotowany na uświadomienie sobie, iż totalitarne zagrożenie przychodzi z Zachodu, z bliskich mu Niemiec. Pomimo wszelkich okropieństw, które dane mu było poznać, reporter przekonuje o swojej „życzliwości a priori” [Nh, s. 148], wspomina wciąż o niesłabnącym „uroku Niemców” [ibidem, s. 149]153. Przedmiotem refleksji autora nie stała się także ideowa geneza faszyzmu oraz związane z nią ambiwalencje. Ideologia faszystowska była nie tylko postulującą stworzenie nowego ładu reakcją przeciw wartościom Oświecenia (indywidualizmowi, ograniczonemu państwu, konkurencyjnej gospodarce), ale także sama bezpośrednio z idei oświeceniowych się wywodziła (projekt polityki masowej, usunięcie istniejącego porządku politycznego przemocą)154. Oglądany w tej perspektywie faszyzm staje się dziedzictwem Oświecenia – wyrazem urządzającego świat panującego rozumu – i zawdzięcza swoje istnienie po części tym samym ideom, które ufundowały, tak Sobańskiemu bliską, nowoczesną liberalną demokrację.
Antoni Sobański usilnie stara się oddzielić system polityczny od społeczeństwa, podkreślać obcość niemieckich elit [Wn, s. 193], tak jakby narodowy socjalizm stawał się jedynie ekscesem, okolicznością zewnętrzną niezmieniającą gruntownie świadomości narodu. Reporter nie obciąża Niemców pełną odpowiedzialnością za przemianę ich kraju, postępuje tak również dlatego, że rozumie, iż faszyzm nie jest szczelnie zamknięty w granicach Trzeciej Rzeszy. Niebezpieczeństwo dla cenionych przez Sobańskiego