socjalizm nabrał już cech „świeckiej religii”, posiadającej własne bóstwa, rytuały, a także wskazującej „wiernym” najwyższe wartości: wodza, rasę i państwo. Nowa religia skutecznie poradziła sobie ze zwalczaniem wyznań konkurencyjnych, przejęła także elementy ich tradycji138. Krótka relacja Sobańskiego przekonuje, że już po kilku miesiącach od Machtürbernahme (przejęcia władzy) udało się nazistom zrealizować główne wytyczne swej polityki w stosunku do kościołów i związków wyznaniowych – całkowicie podporządkować protestantów (narzędziem służącym temu celowi stało się powołanie centralnego urzędu biskupa Rzeszy – Reichsbischof – uznawanego przez blisko trzydzieści Kościołów protestanckich z terenu całych Niemiec) i unieszkodliwić katolików. Tym samym trudno byłoby znaleźć w Niemczech AD 1933 jakiekolwiek realne zagrożenie dla rewolucji narodowosocjalistycznej. Zawiedli demokraci, poddali się socjaliści, rozczarowali katolicy, zaś o beznadziejności sytuacji świadczy fakt, że – jak przekonuje Sobański – „wiele elementów socjalistycznych patrzy dziś z upragnieniem” [CwB, s. 140] na powrót skompromitowanej do niedawna monarchii. W możliwość powrotu cesarza, a wraz z nim „bardziej kulturalnych form rządzenia i sprawiedliwości” [ibidem] reporterowi trudno jednak (i słusznie) uwierzyć.
Konkluzja rekapitulowanych powyżej obserwacji Antoniego Sobańskiego jest klarowna – w przewidywalnej przyszłości Niemcami rządzić będą dalej naziści, dyskusyjne jedynie, która frakcja NSDAP zdobędzie większe wpływy (wątpliwości te wkrótce znikną, krwawo rozmyje je Noc Długich Noży). Przedłużające się rządy Hitlera u naszych zachodnich sąsiadów stają się poważnym wyzwaniem dla polskiego rządu, Trzecia Rzesza musi być ważnym punktem odniesienia rodzimej polityki. Sobański dobrze te okoliczności rozumie i już na początku swej książki wyraża – zapewne szczerą, ale mimo wszystko konwencjonalną – obawę, aby jego reportaże nie przeszkodziły „tej wspaniale godnej, męskiej, imponująco niedemagogicznej polityce zagranicznej, jaką prowadzi obecny rząd polski” [CwB, s. 28]139. Podstawą tej polityki powinna być jednak wiedza, rzetelna informacja, a tej dotychczas Polakom brakowało.
PAT [Polska Agencja Telegraficzna – przyp. P. S.) ma w Berlinie świetnie zorganizowane, sprawnie działające, przez fachowych, pracowitych i inteligentnych ludzi obsłużone biuro. Pracuje ono dzień i noc i dostarcza centrali w Warszawie nadzwyczaj bogatego, dokładnego, wszechstronnego materiału. Podczas obydwu moich pobytów w Berlinie często miałem sposobność materiał ten przeglądać, ale próżno go potem szukałem w polskiej prasie. Doprawdy, jest to zdumiewające. Cóż ze spraw zagranicznych może być dla Polski bardziej zajmujące niż wiadomość o tym, co się dzieje u zachodniego sąsiada, z którym nie posiada ani geograficznej, ani gospodarczej granicy naturalnej […] [Nh, s. 164−165].
Cennym źródłem wiedzy – także dla Polaków – powinna zatem stać się prasa angielska, z tym wszelako zastrzeżeniem, że właśnie Brytyjczycy jawią się reporterowi jako najzagorzalsi przeciwnicy hitleryzmu („W Berlinie można spotkać Francuza lub Polaka, którzy będą tłumaczyli albo usprawiedliwiali jakieś poczynania narodowych socjalistów. Ale Anglik nie dyskutuje, w czambuł potępia wszystko i od wszystkiego odwraca się z pogardą” [Nh, s. 155]). Pozostają także „Wiadomości Literackie”, na łamach których Antoni Sobański przekonuje, iż ustroje polityczne Polski i Niemiec „nie są tak znowu diametralnie odrębne” [Nh, s. 165]. Pobyt w Berlinie przekonał bowiem reportera, że nawet nie opuszczając Warszawy, potrafiłby opisać i zrozumieć wiele wydarzeń rozgrywających się w Trzeciej Rzeszy.
W piśmie sanacyjnym czyta się o inicjatywie rządu w organizowaniu Święta Morza, Święta Straży Przedniej, Święta Przysposobienia Wojskowego. […] Można się dowiedzieć o Legionie Młodych, o jedynej partii, która coś znaczy – BB; o tym, że zjazdy strzeleckie odbywają się pod hasłami: Każdy Polak winien zdobyć w 1933 roku odznakę strzelecką; Polskę obronimy karabinami, a nie rezolucjami uchwalonymi na wiecach; Każdy obywatel żołnierzem, każdy żołnierz – obywatelem (Druga część aforyzmu jest trochę niezrozumiała, bo jakże może wykazywać cnoty obywatelskie człowiek pozbawiony inicjatywy i swobody). Dowiemy się o konieczności zdobycia przez możliwie największą liczbę obywateli Państwowej Odznaki Sportowej; o tym, że ćwiczenia wojskowe mają być obowiązkowe na wyższych uczelniach […]; o tym, że dziecko powinno być wychowane jako posłuszne narzędzie, a jego indywidualność ma się całkowicie poddać duchowi państwa. Przepraszam. Powtarzam się trochę, ale zwracam uwagę czytelnika, że tym razem mowa jest o Polsce […] [CwB, s. 143].
Do opisanych przejawów „państwowotwórczego” militaryzmu dodaje jeszcze autor – sięgając po klasyczny repertuar retoryczny swego pisma – endecką „demagogię i antysemityzm, uprawiany zresztą przez osoby, które w Niemczech dawno padłyby ofiarą paragrafów aryjskich” [ibidem]. Nie przypuszczam jednak, aby Sobański celowo zamazywał – istotne przecież – różnice między hitlerowską Trzecią Rzeszą a sanacyjną Drugą Rzeczpospolitą. Chodzi mu raczej o pokazanie niewłaściwego kierunku, w którym zmierza jego ojczyzna, przejmująca nacjonalistyczną ideologię i upodobniająca się do państwa totalnego. Wykazuje przy tym świadome niezrozumienie reguł „realnej polityki”, głoszących konieczność państwowo-narodowej konsolidacji. A wszystko – powtórzmy raz jeszcze – w imię ocalenia „śmiesznego, liberalnego, ginącego dzisiaj świata” [CwB, s. 28].
W latach trzydziestych Antoni Sobański przyjeżdżał do Niemiec trzykrotnie – dwa razy do Berlina, raz do Norymbergi (gdzie obserwował sławetny Parteitag); odwiedził także Wolne Miasto Gdańsk. W kolejnych reportażach – drukowanych w „Wiadomościach Literackich”, lecz nie ujętych w formę książkową – opisywał nowe fenomeny narodowosocjalistycznych Niemiec (choćby obchody Święta Pracy czy konferencję prasową Juliusa Streichera, redaktora naczelnego brukowego „Stürmera”), pogłębiał także wcześniej dokonywane obserwacje i uprzednio wyciągane wnioski. Dawał świadectwo zmieniającym się okolicznościom politycznym, na przykład konieczności dokonywania wyboru „mniejszego zła”, czyli alternatywie „faszyzm albo komunizm” (nazwanej dowcipnie wyborem „pomiędzy świętym Karolem Marksem a świętą Joanną d’Arc, której historycy nie bez racji przypisują wynalazek nacjonalizmu”140). Wraz z upływem lat Sobański coraz bardziej przekonywał się o nieuchronności wielkiego konfliktu zbrojnego. Jeszcze w Cywilu w Berlinie znajdziemy następujący passus: „Jeżeli zajmuję się militaryzmem niemieckim, to nie z myślą o nieuniknionej a bliskiej rzezi. Może się mylę, ale w tę rzeź chwilowo nie wierzę” [CwB, s. 116]. Wkrótce stało się jasne, że w swym optymizmie dziejowym reporter dotkliwie się jednak pomylił.
Niewykluczone, że nie była to wcale jedyna pomyłka Antoniego Sobańskiego. Niezbędne wydaje się postawienie pytania – co autor Cywila w Berlinie zrozumiał z danego mu bezpośrednio doświadczenia faszyzmu, a jakie elementy rzeczywistości narodowosocjalistycznych Niemiec zlekceważył, nie rozumiejąc ich wagi? Czy słuszne były zarzuty postawione przez Bolesława Dudzińskiego, który pisał na łamach „Robotnika”:
Obserwacje i spostrzeżenia pana Sobańskiego […] bardzo płytkie i powierzchowne. Pan Sobański zdołał zauważyć, że „flagi ze swastyką kolorystycznie wyglądają świetnie”, że młodzi hitlerowcy przy piciu piwa mają „kompletnie zmechanizowane ruchy ramion i łokci”… nie zauważył natomiast (nie mógł czy nie chciał?) tego, co jest treścią i istotą niemieckiego faszyzmu. W ten sposób powstała książka wyjątkowo nieszczera i niesympatyczna141.
Wydaje się, że książka Sobańskiego