Katy Evans

Manwhore Tom 2 Manwhore + 1


Скачать книгу

mu przypomnieć, jacy z nas byli świetni przyjaciele, nawet wtedy, kiedy się rozkosznie nie bzykaliśmy.

      Muszę odzyskać Sainta.

      Sobota

      𝗞iedy w sobotę przed moim blokiem zatrzymuje się lśniący srebrny rolls-royce, prawie wyfruwam z mieszkania.

      Mam na sobie białe spodnie, kardigan, a pod nim jedwabny top. Chcąc wyglądać jak profesjonalistka, nałożyłam nieco różu i błyszczyku, a włosy zaplotłam w warkocz. Kiedy po wyjściu z klatki schodowej widzę przed autem Otisa, nie jestem w stanie powstrzymać ekscytacji.

      – Cieszę się, że panią widzę, panno Rachel – wita mnie, uśmiechając się promiennie.

      – Wzajemnie – odpowiadam z uśmiechem.

      Moszczę się na tylnej kanapie i od razu dociera do mnie znajomy zapach Malcolma. Czysty i drogi. Wdycham zapach wody po goleniu i mam pewność, że właśnie dostałam się do nieba – nieba, w którym rządzi zielonooki szatan.

      W powietrzu unosi się też zapach wysokogatunkowej skóry. W brzuchu mam motyle. Miej się na baczności, Pretty Woman.

      Nie mija dużo czasu, a limuzyna zatrzymuje się przed pięciogwiazdkowym hotelem, w którego drzwiach wita mnie Catherine H. Ulysses. Gdy prowadzi mnie przez urządzone z przepychem lobby, wyjaśnia, o co w tym wszystkim chodzi.

      – Każdego roku właściciele winnic, w których zaopatruje się pan Saint, zapraszają go oraz kilkoro jego partnerów biznesowych i pracowników na degustację, podczas której wybiera gatunki na doroczną galę M4. Chciał, aby ich pani poznała, zważywszy na fakt… – posyła mi zdegustowane spojrzenie – …że chce, aby pracowała pani w M4.

      Gdy idziemy korytarzem, spotykamy po drodze grupkę mężczyzn. Jeden z nich do nas dołącza.

      – Cathy! Naprawdę byśmy chcieli, aby Saint złożył zamówienie u nas, w winnicach South Napa.

      – To nie ode mnie zależy. – Catherine idzie, trzymając blisko piersi podkładkę z klipsem, a ja staram się nie pozostawać z tyłu.

      – Proszę, wstaw się za nami, przywieźliśmy wszystkie nasze najlepsze białe wina.

      – Cóż mogę rzec, Richardzie? Czasem lubi czerwone, w inne dni białe, a w jeszcze inne od cabernetów woli pinot noir. Odpowiada mu różnorodność. Nic na to nie poradzisz.

      – Catherine, współpracujemy od lat. Chcielibyśmy liczyć na jakąś lojalność. Mielibyśmy świetną reklamę, gdybyśmy w tym roku stali się jego głównym dostawcą.

      – A ja ci powiem to, co całej reszcie: powodzenia. Niech święci będą z tobą.

      Wkraczamy do pięknej restauracji, zapełnionej już gośćmi. Pomieszczenie jest wysokie na niemal osiem metrów i ustawiono w nim długie stoły z białymi obrusami, eleganckimi srebrnymi sztućcami i chromowanymi wazonami – w każdym z nich stoi jedna długa orchidea.

      Otacza nas luksus w czystej postaci.

      Na końcu pomieszczenia znajdują się ogromne, szklane drzwi, z których roztacza się spektakularny widok: z jednej strony na pole golfowe, a z drugiej na basen, fontannę i pergolę.

      Przechodzimy przez salę i docieramy do kolejnej części, jeszcze bardziej luksusowej od poprzedniej. Tutaj królują obite na biało krzesła i kanapy oraz szklane stoliki kawowe, pośrodku których stoją rzędy eleganckich menu. Po jednej stronie ustawione są stojaki z winem, po drugiej widać taras, a w oddali pole golfowe.

      Catherine rozgląda się, po czym zwraca się do kelnera, który właśnie do niej podszedł:

      – Wygląda idealnie. Panu Saintowi się to podoba. A także prywatność, jaką zapewnia ta sala. Dobra robota, dziękuję.

      Dobry Boże, jakie to wszystko piękne. Przypomina mi jego apartament, jego samochody.

      Wszystko, co ma związek z nim.

      Prześlizguję pełnym podziwu wzrokiem po detalach, kiedy dostrzegam, że wchodzi Saint. Aż bolą mnie oczy.

      Catherine także unosi głowę.

      – Przepraszam – mówi do kelnera. – Przepraszam – rzuca do mnie, po czym zaaferowana rusza w stronę drzwi.

      Gdy przechodzi między zgromadzonymi na sali osobami, aby go przywitać, panuje niemal idealna cisza.

      Od razu podchodzą do niego ludzie, którzy znajdowali

      się najbliżej drzwi.

      Ma na sobie czarne spodnie i białą koszulę bez krawata, włosy zaczesane do tyłu, odsłaniające idealne rysy twarzy. Wygląda seksownie do potęgi milionowej.

      Z lekkim zażenowaniem uświadamiam sobie, że bolą mnie napierające na stanik brodawki. No tak, wystarczy sam jego widok, a ja już się podniecam. Nie mam do tego prawa, mimo to czuję ukłucie zazdrości, kiedy rozmawia z osobami, które do niego podeszły. Tak bardzo bym chciała, aby zwracał uwagę wyłącznie na mnie.

      Wbijam wzrok w swoje buty, zakładam włosy za ucho. Robię głęboki wdech i obiecuję sobie, że uniosę głowę i nie będę patrzyła na niego. Obiecanki cacanki. Widzę, jak wita się z jakąś parą. Kobieta uśmiecha się do niego z wyraźnym podziwem. Obserwuję, jak Saint nachyla następnie głowę ku Catherine i o coś ją pyta. Ona w odpowiedzi pokazuje na mnie. Odnajdują mnie zielone oczy. Gdy nasze spojrzenia się krzyżują, serce podchodzi mi do gardła – i z przerażeniem uświadamiam sobie, jak to musi dla niego wyglądać. Stoję sama na drugim końcu pomieszczenia i się na niego gapię. Zaczyna iść w moją stronę.

      Nie jestem w stanie przełknąć śliny. Saint nie uśmiecha się i porusza się z płynnością wody oraz siłą tsunami.

      Pod materiałem koszuli dostrzegam zarys twardych mięśni brzucha. Krok ma silny i sprężysty. Serce wali mi w piersi tak mocno, że nie słyszę niczego innego.

      – Cieszę się, że dałaś radę przyjechać.

      – Dziękuję, ja też się cieszę.

      Robi kolejny krok w moją stronę.

      – Catherine ci wszystko wyjaśniła? – Patrzy na mnie wyczekująco. Boże, stoimy tak blisko siebie, że naruszamy swoje strefy komfortu.

      Mów, Livingston!

      – Tak, dziękuję.

      Nie chcę, aby ode mnie odchodził, więc gorączkowo szukam tematu do rozmowy.

      – Nie miałam pewności, czego będziesz dziś ode mnie oczekiwał, ale mam nadzieję, że ubrałam się odpowiednio.

      Kiwa głową, nawet nie patrząc na mój strój. Po czym mówi:

      – Chciałbym, abyś poznała kilka osób.

      – Oczywiście.

      Macha ręką i po chwili poznaję Deana z działu public relations, następnie przedstawia mnie swoim pozostałym asystentkom, kilkorgu członkom zarządu i dwóm głównym projektantom Interface.

      – Miło mi poznać – mówię do każdej z tych osób.

      Z jedną z nich rozmawiam nieco dłużej. To młody mężczyzna, który, co prawda, nie ukończył studiów, ale jego praca w roli twórcy aplikacji jest wychwalana na całym świecie.

      Saint słynie z umiejętności wychwytywania talentów. Talentów, determinacji i ducha walki. Dowodem tego jest cały konglomerat M4. Wszyscy autentycznie podążają za swoim liderem.

      – Ups, pora siadać. – Młody mężczyzna zaczyna szukać na stołach kartki ze swoim nazwiskiem. Ja szukam swojej, a kiedy już siedzę, przeglądam menu. Sala powoli się wypełnia.

      Na liście widnieje szeroki wybór