Katy Evans

Manwhore Tom 2 Manwhore + 1


Скачать книгу

się, że ma rację.

      Duma nie pozwoli napisać mi niczego, z czego nie będę zadowolona. Chcę go olśnić. Chcę, aby przeczytał mój tekst. Nawet jeśli mnie nienawidzi, chcę, aby czuł podziw wobec moich słów. A skoro mi zaufał i powierzył napisanie swojej przemowy, nie chcę go zawieść.

      Nim biorę się do pisania, dzwonię do mamy, aby sprawdzić, co u niej. Następnie oświadczam Ginie:

      – Będę pisać!

      Robię to po to, żeby nie wparowała do mojego pokoju. Następnie wyłączam telefon, zamykam przeglądarkę, otwieram nowy dokument w Wordzie i wpisuję pierwsze słowo: Interface…

      Przemowa

      𝗣o nocy spędzonej na pisaniu szkicu za szkicem zjawiam się w „Edge” wcześnie, odpalam komputer, pijąc szybko sok pomarańczowy, po czym biorę się do edycji tego, co napisałam.

      Korzystałam ze zwięzłych wytycznych, które dostałam od Catherine, ale także z tego, co udało mi się dowiedzieć na temat Interface. Dwukrotnie sprawdzałam podane przez siebie fakty. Pogrubiłam je potem, żeby on zwrócił na nie szczególną uwagę.

      O dziewiątej, kiedy w redakcji pojawia się reszta pracowników „Edge”, cała w nerwach tworzę nową wiadomość, wpisuję jego nazwisko i załączam plik.

      ADRESAT: Malcolm Saint

      NADAWCA: Rachel Livingston

      TEMAT: Twoja przemowa

      Proszę bardzo. Zarzekałam się, że to będzie kiepskie, jednak nie umiałam się przemóc, aby tak wyszło – prawdę mówiąc, mam nadzieję, że to całkiem dobra przemowa.

      Powodzenia.

      Bardzo bym chciała się tam znaleźć.

      Rachel

      Nie spodziewam się odpowiedzi, a jednak ją otrzymuję.

      ADRESAT: Rachel Livingston

      NADAWCA: Malcolm Saint

      TEMAT: Re: Twoja przemowa

      Twoje nazwisko znajduje się na liście.

      Jeśli chcesz się zjawić, to zapraszam.

      W trakcie czytania tego mejla motyle zaczynają szamotać się w moim brzuchu.

      On właśnie mnie zaprosił na odczyt swojej przemowy.

      Robię wydech i próbuję się uspokoić, ale, Boże, nie jest to łatwe. Muszę oddać artykuł o tym, w co się ubrać na pierwszą randkę, i w końcu, będąc jeszcze na adrenalinie towarzyszącej pisaniu przemowy Sainta, udaje mi się go dokończyć. Myślę o tym, w jaki sposób zmieniają się jego oczy, i zapisuję to, w co sekretnie wierzę, odkąd się poznaliśmy. Że mężczyźni lubią, aby ich partnerki wyglądały kobieco, a więc pastelowe kolory albo delikatny materiał, albo miękkie fale na naszych włosach stanowią przyjemny kontrast z całą tą męską twardością i surowością. Delikatne odcienie pomadki mogą się okazać przydatne, jeśli szukamy stałego związku, jako że jaskrawe kolory utożsamiane są na ogół z seksem.

      Drukuję ostateczną wersję artykułu i razem z nim ruszam w stronę gabinetu Helen. Valentine obraca się na swoim fotelu i mnie zatrzymuje.

      – Yo! Kapitanie! – woła, salutując mi niczym generał.

      Mocno mu się mieszają te pozdrowienia. A jeśli chodzi o strój, to dzisiaj ma na sobie żółtą kamizelkę, a pod nią fioletową koszulę.

      – Helen ma z tobą niezły ubaw. Sprzedaje młodym dziewczynom iluzję, że ty wiesz, co trzeba zrobić, żeby wyrwać najgorętszego faceta w mieście.

      Marszczę brwi, dlatego że rzeczywiście Helen to robi, co przecież kompletnie mija się z prawdą.

      – To pewnie dlatego patrzy na mnie tak, jakbym była kurą znoszącą złote jajka – próbuję obrócić to w żart.

      Ale może… nie, prawdopodobnie dlatego jest taka wyrozumiała w kwestii mojej blokady twórczej.

      Val uśmiecha się kpiąco.

      – Cóż, jesteś kurą z jajkami, które mogły zostać zapłodnione przez Sainta.

      Jestem zbyt pobudzona wiadomością od Sina i za mocno się cieszę powrotem weny, żeby pozwolić, aby zepsuły to drwiny Valentine’a.

      Przewracam jedynie oczami i pytam:

      – Wybierasz się do McCormick?

      – Nie, Helen chce, żebym poprawił cały ten szajs. – Pokazuje na ekran, po czym mruga. – Ale prawda jest taka, że dopiero kiedy się na mnie powyżywa, czuje, że żyje.

      – Cieszę się, że najwyraźniej ci się to podoba.

      Po tych słowach udaję się do gabinetu Helen razem z wydrukiem, mimo że artykuł zdążyłam już jej wysłać mejlem.

      Kładę go na jej biurku, a kiedy podnosi na mnie wzrok, mówię spokojnie:

      – Saint ma dzisiaj w McCormick Place przemowę na temat Interface i załatwił mi akredytację dziennikarską. Mogę tam jechać, nawet jeśli tylko w celach obserwacyjnych?

      – Spodziewałam się, że zaraz po żółtej kamizelce będziesz następną osobą, która mnie o to zapyta. Tak – zgadza się. – Ale nie siedź tam jak mysz pod miotłą. Zadawaj pytania! Niech ludzie wiedzą, że „Edge” zajmuje się tym tematem. – Widząc moje wahanie, dodaje szybko: – Wybranie się tam i zachowywanie normalnie to dla ciebie jedyna szansa na to, żeby wszystko wróciło do normalności. – Pauza. Marszczy brwi. – No co? Nie jesteś już tego taka pewna?

      Nie, nie jestem. Obecnie nie jestem pewna niczego.

      Twoje nazwisko znajduje się na liście.

      – Daj spokój, idź tam! Zadaj kilka pytań i spraw, żebyśmy wydali się inteligentni – oświadcza Helen. – Na pewno jesteś ubrana lepiej niż Val.

      Przygotowując się na najgorsze, ale licząc na najlepsze, kiwam głową i wracam do siebie. Helen ma rację, do mojego życia musi wrócić normalność.

      Bardziej zależy mi na nim niż na tym, co o mnie ludzie powiedzą. Nie przepuszczę okazji, aby się z nim spotkać.

      Pięć minut przed rozpoczęciem konferencji płacę kierowcy, po czym wysiadam z taksówki. Chroniąc włosy przed wiatrem, kieruję się w stronę jednego z czterech głównych budynków McCormick Place.

      To największe i najnowocześniejsze centrum kongresowe w kraju – tak ogromne, że dopiero po kilku minutach udaje mi się dotrzeć do audytorium, w którym głównym prelegentem jest Saint.

      Przedstawiciele mediów tłoczą się już niedaleko metalowych, składanych krzeseł: prasa, stacje radiowe, pięć lokalnych stacji informacyjnych. Najwyraźniej to ważne wydarzenie. Salę wypełniają setki gotowych do pracy dziennikarzy i kamerzystów.

      Gdy czekam w kolejce i dyskretnie próbuję przeczesać palcami włosy, dostrzega mnie stojąca przy wejściu niewielka grupka nowo przybyłych osób. Zostaję zlustrowana z góry do dołu, a potem zaczynają się szepty.

      O kuuurwa.

      Czerwona jak burak w końcu podchodzę do kobiety z podkładką z klipsem.

      – Witam, Rachel Livingston z „Edge”, na odczyt Malcolma Sainta.

      – Kotku, wszyscy tu przyszli na niego – burczy, nie podnosząc głowy. Odnajduje na liście moje nazwisko, a ja w duchu dziękuję koordynatorowi prasowemu Sainta – albo samemu Saintowi. Widzę niechęć, z jaką kobieta znajduje mój identyfikator, ale w końcu mi go wręcza.