o Victorii i o tym, czy nie reprezentuje tutaj tego głupiego magazynu, na którego blogu mnie zdemaskowała. Po tym, jak Malcolm zablokował jej artykuł, z pewnością jest spragniona mojej krwi.
Dzięki Bogu nie widzę nigdzie Victorii. Ale ludzie widzą mnie. I nagle. Mam. Gdzieś. Co o mnie mówią.
Staję przed pustym krzesłem w tylnym rzędzie, zaraz obok długiego przejścia.
Moją uwagę zwraca zamieszanie przy wejściu. Na widok wchodzącego Sainta budzi się we mnie kobieca świadomość. W ślad za nim podąża sznur biznesmenów. Malcolm obejmuje w posiadanie każde miejsce, w którym się znajduje. Najbardziej męski ze wszystkich znanych mi mężczyzn idzie prężnym krokiem, kierując się ku scenie.
To niemożliwe, ale przysięgam, że w momencie, w którym się tu zjawił, nawet atmosfera uległa zmianie – jest w niej teraz coś dynamicznego i pełnego energii.
Prezenter zapowiada go, a chwilę później na drewnianym podium staje Malcolm Chodząca Perfekcja Saint.
– Jak wielu z państwa wie, od czasu swego powstania M4 notuje rekordowy wzrost na wszystkich platformach… Jest jednak część holdingu M4, która przyciąga moją największą uwagę. Od ponad roku zespół składający się z czterech tysięcy specjalistów oraz ze mnie ciężko pracuje, aby ludzie mogli korzystać z Interface, który, choć jest względnie nową platformą, pobił wszystkie inne media społecznościowe w kategorii rozrywki – mówi, po czym robi pauzę i prześlizguje się wzrokiem po widowni.
Obserwuję, jak wielki ma wpływ na wszystkich tu obecnych. Obejmuje w posiadanie całą salę. I wszystkich, którzy się w niej znajdują. Zwłaszcza mnie.
Ale…
Nie czyta mojej przemowy. Przez chwilę jestem lekko skonsternowana, ale potem dociera do mnie, że naprawdę to utraciłam. Utraciłam swój pazur, utraciłam wszystko. Może i wierzył, że jestem w stanie dobrze pisać. Na tyle, aby chcieć mnie w swoim zespole. Dał mi szansę, a teraz uświadomił sobie, że jednak nic ze mnie nie będzie. Już nie będzie mnie chciał, nawet jako pracownika. W ogóle nie będzie mnie chciał.
Tak bardzo się zamartwiam, że omija mnie część jego przemowy. W pewnym momencie na sali rozbrzmiewają głośne brawa.
Przełykam ślinę. Podnoszę na niego wzrok.
O jego obecności świadczy miękkość w moich kolanach. Uśmiecha się i czeka, aż jeden z dziennikarzy zada mu pytanie. Patrzy mu prosto w oczy.
Widząc, że moi koledzy po fachu wpatrują się w niego jak urzeczeni, jestem w stanie przewidzieć, jakich słów użyją do opisania jego i jego prezentacji: Hipnotyzujący. Treściwa i konkretna. Przemowa gettysburska Abrahama Lincolna liczyła jedynie dwieście siedemdziesiąt słów. Saint wydaje się zwolennikiem podobnej zwięzłości i lakoniczności.
Gdy zaczyna odpowiadać na pytania, dostrzegam także, że prawie wszyscy stoją, nawet jeśli mają miejsca siedzące – a to coś, co nie zdarza się często.
Boże, jakby to było powiedzieć: „Tak, tak” – i dla niego pracować? Każdego dnia spotykać się z nim w pracy, obserwować, jak podbija świat, spełniając swoje wszystkie ambitne plany?
Nie, nie mogłabym tego robić.
NIGDY nie pracuj dla mężczyzny, który widział cię nagą.
Powinna istnieć taka zasada.
Z drugiej strony niemożność ponownego spotkania z nim byłaby czystą torturą…
Dziennikarz z „Buzz” zadaje pytanie składające się z wielu części, a kiedy Saint na nie odpowiada, a mężczyzna nadal patrzy na niego wzrokiem głodnym informacji, Saint dodaje:
– No dobrze, na którą część pańskiego pytania nie udzieliłem odpowiedzi?
Głos ma niski i spokojny, a jego tembr zdecydowanie robi wrażenie na słuchaczach.
– Saint! Saint! Podobno pański fanpage na Facebooku nie chciał pomieścić wszystkich pana fanów, więc musiał pan stworzyć własny Interface.
– Gdybym stworzył Interface dla siebie, nazwałbym go MyFace.
Śmiech.
Prosi o kolejne pytanie.
– Skoro już o tym mowa, panie Saint, czy to prawda, że wśród pańskich fanów jest tyle samo kobiet, co mężczyzn?
– Nie śledzę statystyk. – Uśmiecha się. – Ale to prawda, że świat składa się z obu płci.
Mojemu żołądkowi, który do tej pory przez cały czas był ściśnięty, podoba się ten uśmiech.
– Pański konglomerat M4 to najpotężniejsza korporacja w kraju. Czy to prawda, że wielu jej pracowników nie skończyło studiów?
Utrzymując kontakt wzrokowy z siwowłosym dziennikarzem, który zadał to pytanie, zwięźle odpowiada:
– Zatrudniamy ludzi, którym nie jest wszystko jedno. Zachęcamy do zdobywania wykształcenia i jesteśmy partnerami wielu uczelni w całym kraju, ale ponad wszystko cenimy wolnomyślicieli i tych, którzy potrafią działać.
Przeczesuje wzrokiem tłum i nagle szokująco lśniąca para zielonych oczu zatrzymuje się na mnie. Zupełnie zapomniałam o tym, że stoję z uniesioną ręką. Wskazuje na mnie.
– Rachel Livingston z „Edge” – przedstawiam się pospiesznie, tak jak jest to przyjęte, kiedy jednak słyszę, jak część widowni głośno się zachłystuje – o kurwa – zapominam, co zamierzałam powiedzieć.
Wyrzucam z siebie drugie pytanie, jakie przychodzi mi do głowy, omijając to pierwsze, które brzmi: „Dlaczego nie odczytałeś mojej przemowy?”.
– Interface jako słowo łączy dwa odrębne komponenty komputerowego systemu wymiany informacji. Czy decydując się na tę nazwę, chodziło panu o to, aby zażartować z tego, jak obojętne stają się relacje osób komunikujących się online, z utraty kontaktu osobistego?
Rozlegają się głośne szepty.
Saint nie odrywa ode mnie wzroku. Wszystko mi się zamazuje, wszystko oprócz wyrazistej perfekcji twarzy Sainta i szokująco osobistego spojrzenia.
– Nie, nie stroję sobie żartów z relacji międzyludzkich, tym bardziej że podziwiam osoby potrafiące wytrwać w stałych związkach. – Patrzy na mnie, a w jego oczach widzę wyzwanie.
Kiedy w końcu rozlega się śmiech kilku osób, czuję w brzuchu gorąco, które rozlewa się w dół mego ciała.
Co to znaczy?
Już pamiętam – zaklepuję.
Wtedy bardzo mnie to wkurzyło i skonsternowało. Teraz oddałabym dosłownie wszystko za to, żeby mnie zaklepał.
Saint przenosi spojrzenie na inne osoby, a ja nie pamiętam, żebym była tak roztrzęsiona od czasu, kiedy jako dziennikarka brałam udział w pierwszej emitowanej na żywo konferencji prasowej.
Następuje dalszy ciąg pytań i odpowiedzi, a potem Saint dziękuje przybyłym. Jego zejściu ze sceny towarzyszą gromkie brawa. Ogromna sala nagle wydaje się zupełnie pusta. Dziennikarze śpiesznie wychodzą, aby zająć się montażem swoich nagrań i pisaniem artykułów. Pozostaję na sali, sama nie wiem po co, kiedy nagle podchodzi do mnie Catherine.
– Chce się z panią widzieć. Proszę za mną.
Idę za nią na koniec korytarza, po czym słyszę, jak mnie anonsuje.
Pokazuje mi gestem, abym weszła. I nagle znajduję się w pięknie umeblowanym pomieszczeniu, w którym leżą nowe perskie dywany, w tle słychać muzykę klasyczną, a na stole stoi wielki kosz z owocami i schłodzone wino. Wygląda to tak, jakby