Katy Evans

Manwhore Tom 2 Manwhore + 1


Скачать книгу

i słyszę, jak mruczy pod nosem: „Kurwa mać”. Wkłada ręce do kieszeni spodni i jego gniew jest niczym nadciągający huragan. Widać, że utrzymanie na wodzy tej kipiącej energii wiele go kosztuje. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Ani razu. Panuje nad sobą, ale w jego wnętrzu szaleje burza – i ja to czuję.

      Kiedy się w końcu odzywa, głos ma tak niski, że boję się siły gniewu, który skrywa.

      – Mogłaś ze mną porozmawiać. Kiedy mnie całowałaś. Kiedy opowiadałaś mi o Victorii. Kiedy potrzebowałaś mojej pociechy, Rachel. Kiedy zginęła twoja sąsiadka. Kiedy nie mogłaś się dogadać z mamą i przyjaciółkami. Przychodziłaś do mnie, kiedy mnie potrzebowałaś. Przychodziłaś, kiedy ja potrzebowałem ciebie. Mogłaś ze mną o tym, kurwa, porozmawiać, mogłaś mi, kurwa, zaufać. – Odwraca się, a mi brakuje tchu, kiedy czuję na sobie pełną siłę jego ciskających iskry zielonych oczu. – Załatwiłbym wszystko szybko, ot tak. – Pstryka palcami. – Jednym telefonem.

      – Bałam się, że kiedy się dowiesz, to cię stracę!

      Przez jego twarz przemyka rozczarowanie. Patrzy na mnie, a jego zielone oczy są w stanie stopić stal.

      – Więc zamiast tego dalej kłamałaś.

      Krzywię się i wbijam wzrok w jego szyję.

      Mija cała wieczność.

      – Nie ma tu dla ciebie niczego więcej, Rachel. Z wyjątkiem posady. Przyjmij ją. – Wraca za biurko i siada na fotelu.

      Ledwie jestem w stanie mówić.

      – Nie zamykaj się na mnie tylko dlatego, że popełniłam błąd.

      Gdy wracam na miejsce, po raz pierwszy czuję, jak jego spojrzenie przesuwa się po mnie, oceniając mój strój. W tych ubraniach miałam się czuć silna i pewna siebie, tymczasem czuję się krucha, naga i nieprawdziwa. Tak bardzo nieprawdziwa. A ja myślałam, że dzięki odpowiedniemu ubiorowi inaczej na mnie spojrzy. Myślałam, że coś tak powierzchownego ukryje prawdziwą mnie – pełną wad mnie.

      Kiedy siadam, cała jestem czerwona. Saint nic nie mówi. Kciukiem przesuwa powoli po dolnej wardze i to jedyna część jego ciała, która się w tej chwili porusza.

      – Przemyśl moją propozycję – mówi.

      Kręcę głową.

      – Nie chcę mieć cię za szefa.

      – Jestem sprawiedliwym szefem, Rachel.

      – Nie chcę mieć cię za szefa.

      Czekam chwilę. W jego spojrzeniu tli się frustracja.

      – Nie powinieneś mnie chcieć w swoim zespole – wyrzucam z siebie. – Kiepska ze mnie dziennikarka, Malcolm. Jeśli chcesz znać prawdę, to straciłam serce do swojej pracy. Jestem dla ciebie bezużyteczna. Nie jestem osobą, której będziesz jeszcze w stanie zaufać.

      Przechyla głowę i marszczy lekko brwi, jakby był ciekawy, dokąd to zmierza.

      – Daj sobie tydzień, żeby to wszystko przemyśleć. A nawet dwa.

      – Nie chcę cię blokować…

      – Nie robisz tego.

      Sposób, w jaki mi się przygląda, sprawia, że w całym ciele czuję maleńkie ukłucia. Znam to spojrzenie. To spojrzenie, przez które serce mi bije w szaleńczym tempie, ponieważ wiem, że Saint próbuje mnie rozgryźć.

      – Co jest nie tak z pracą dla mnie? – Mruży oczy.

      Kręcę głową i śmieję się cicho. Od czego w ogóle miałabym zacząć?

      Myślę o jego asystentkach, z których co najmniej połowa się w nim kocha. Nie chcę dla siebie czegoś takiego. Nie chcę stać się czterdziestolatką zakochaną w mężczyźnie, który nigdy nie będzie mój. W wypadku ambicji zawodowych zawsze sobie wyobrażałam, że prędzej czy później uda mi się je spełnić. Ale on? Już teraz jest dla mnie równie nieosiągalny, jak wszystkie sześćdziesiąt siedem księżyców krążących wokół Jowisza.

      – Nawet gdybym odważyła się odejść z „Edge”, czego nie zrobię, ale nawet gdybym to zrobiła, nie przyjęłabym pracy, którą nie jestem pewna, czy potrafię wykonywać.

      – Potrafisz – mówi, a w jego głosie słychać spokój i zdecydowanie.

      – A ja ci mówię, że nie. – Lekko się śmieję i spuszczam wzrok.

      Kiedy się odzywa, jego głos jest poważny i niski.

      – Przestanę cię prosić, abyś dla mnie pracowała, kiedy mi udowodnisz, że już nie potrafisz pisać.

      – Jak mam to niby zrobić? Napisać ci coś kiepskiego? – Marszczę brwi z konsternacją.

      Zastanawia się nad tym przez chwilę.

      – Napisz jedną z moich przemów. Tę na jutro. Znasz Interface, jego model biznesowy, założenia, tło kulturowe.

      Mrużę oczy.

      – Jeśli będzie tak źle, jak twierdzisz, to się wycofam – dodaje z leniwą pobłażliwością w głosie, charakterystyczną dla osób, które trzymają w ręku wszystkie karty.

      Siedzi za biurkiem, a w jego oczach widać ten znajomy błysk. Jest taki władczy, męski i nakłania mnie do podjęcia wyzwania. Pokusa jest tak silna, że muszę z nią walczyć.

      – Mogę zrobić to tak fatalnie, że przestaniesz prosić, abym dla ciebie pracowała.

      – Ale tego nie zrobisz. – Oczy mu błyszczą, a jego usta wyginają się w uśmiechu, przez który motyle w moim brzuchu zaczynają na nowo harcować. – Wiem, że nie.

      Siedzę, tocząc ze sobą wewnętrzną walkę.

      Chcę go widywać. Chcę mieć pretekst, aby to robić.

      – To nie będzie znaczyć, że dla ciebie pracuję. Nie zapłacisz mi za to. Zrobię to tylko dlatego, żebyś mógł się przekonać, że pisanie jest… trudne. Nie jestem osobą, której potrzebujesz w M4, Malcolmie.

      Od jego uśmiechu łaskocze mnie w brzuchu.

      – Pozwól, że sam to ocenię.

      – Na kiedy to potrzebujesz?

      – Na jutro rano.

      – A cała impreza rozpoczyna się w południe?

      Powoli kiwa głową.

      – Chcę to mieć przed dziesiątą.

      – Panie Saint, jest już osoba z czternastej trzydzieści – rozlega się od drzwi damski głos.

      Wstaję, Malcolm także. Wkłada czarną marynarkę.

      – Poproś Catherine o wytyczne, które dostają inne osoby piszące przemówienia. – Zapina marynarkę. – Spodziewam się, że mi to przyślesz.

      – Malcolm – zaczynam, po czym milknę. Po chwili szepczę, zaskakując samą siebie: – Przyślę.

      Gdy patrzę, jak idzie w stronę drzwi, buzuje we mnie adrenalina i drży każda część mnie. Oprócz determinacji.

✶✶✶

      Po powrocie do „Edge” kieruję się prosto do swojego boksu, unikając wszystkich współpracowników. Drukuję trochę materiałów do tej przemowy, po czym jadę do domu. O spotkaniu z nim nie powiedziałam ani Ginie, ani mamie, ani Wynn, ani Helen. To mój sekret, zbyt cenny, żeby się nim dzielić, a moja nadzieja jest zbyt mała, aby poradziła sobie z pytaniami, jakimi z pewnością by mnie zasypano.

      Nie chcę usłyszeć, że to, co robię, jest niebezpieczne. Niewłaściwe. Albo właściwe. Robię to dlatego, że muszę, dlatego, że mnie o to poprosił, i dlatego, że