cicho Luna, słysząc jasno wyartykułowaną odmowę.
Gdy Milena skończyła się ubierać, zza drzwi, z głębi korytarza dobiegł głos woźnego, który sprawdzał, czy wszyscy już wyszli z klubu. Zobaczył światło wydobywające się z garderoby Mileny i przyszedł je zgasić.
– Już, za chwilkę skończymy – powiedziała Luna.
Woźny odszedł. Milena spojrzała jej w oczy. Zobaczyła w nich prawdziwą, chwytającą za serce tęsknotę. Ciepły oddech drugiej kobiety oraz dłonie delikatnie dotykające bioder Mileny powiedziały dziewczynie, że istnieje inna kategoria wrażeń erotycznych niż te doświadczane powszechnie w życiu małżeńskim. Nigdy wcześniej nie spotkała lesbijki, ale to wydarzenie sprawiło, że wyzbyła się uprzedzeń, o ile w ogóle je miała. Czas był jednak nieubłagany. Musiały wyjść z klubu, żeby nikt nie zaczął czegoś podejrzewać.
Kiedy Milena wracała nad ranem do domu, wiedziała, że ten dreszcz, jaki ją przeniknął pod wpływem dotyku Luny, był najbardziej erotycznym przeżyciem w jej dotychczasowym życiu.
Na Słowacji pod rządami księdza Tiso najprostsze czynności, na przykład kupienie chleba, sprawiały wiele trudności. W kolejce po chleb stały chrześcijańskie kobiety i tylko kilka żydowskich. Kolejka poruszała się powoli, lecz wszyscy mieli nadzieję na kupno chleba. Ale zawsze kiedy matka Mileny stała w takiej kolejce (a stawała w niej bardzo niechętnie), miała kłopoty z dostaniem choćby jednego bochenka – albo pieczywa zabrakło, albo należało się wcześniej zapisać w komitecie kolejkowym. Pani Zinger, kobieta w gruncie rzeczy bardzo cicha i wycofana, musiała ustąpić miejsca Słowaczkom. Gdy nie przynosiła chleba do domu, bardzo to denerwowało jej męża:
– Moja duszko, znowu nie udało ci się kupić chleba? Tak mi przykro, że takie ciężkie zajęcie jak kupienie chleba przypadło właśnie tobie.
Matka wówczas zamykała się w pokoju i płakała, złorzecząc na niewdzięczność męża, który upokarzał ją w sposób wyjątkowo okrutny. Mecenas nigdy nie krzyczał na żonę, ale wiedział, jak doprowadzić ją na skraj załamania nerwowego. Między Zingerami panowało ciągłe napięcie. Ich miłość dawno się skończyła. Oboje zaczęli sobie nawzajem dogryzać. Atmosfera, w jakiej żyli, nie pomagała cementować małżeństwa doświadczonego przez zewnętrzne okoliczności, pojawiły się rysy, które sprawiały, że idealny na pozór związek stawał się coraz bardziej związkiem ze skazą.
Pewnego dnia pani Zinger miała zrobić zakupy w pobliskiej piekarni, ale gdy minęło południe, a matka chleba nie przyniosła, zdenerwowana Milena, niewyspana i głodna, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Ojciec stwierdził, że biedna duszka ma znów problemy w kolejce. I rzeczywiście. Matka została zmuszona do ciągłego przesuwania się na koniec kolejki. Gdy Milena przyszła jej pomóc, okazało się, że przeciwko nim stanęła matka Dawida.
Semotanova popadła w kłopoty. Musiała zamknąć sklepik. Miała pecha, ponieważ prowadziła warzywniak w dzielnicy, w której mieszkali inteligenci żydowscy. Poza tym zawyżała ceny, bo Dawid mawiał, że Żydom trzeba sprzedawać drożej niż katolikom. I tak Semotanova straciła klientów. Teraz, pewna sukcesu, pozdrowiła znajome i zwróciła się do matki Mileny, ignorując dziewczynę jako niemoralną tancerkę.
– Ja tu stałam przed panią, pani Zinger. – Uśmiechnęła się dobrotliwie.
Matka dla świętego spokoju była skłonna wpuścić intruza. Nie lubiła kolejek, ich duchoty, monotonii i nerwów. Najchętniej pograłaby w salonie na pianinie. Ale Milena nie była podobna do matki.
– Pani Semotanova, proszę iść na koniec kolejki.
Dziewczyna wypowiedziała te słowa uprzejmym tonem, bez zbędnych emocji, ale wystarczająco stanowczo, by przyniosły natychmiastową reakcję.
– Ale ja tutaj stałam wcześniej, moja złociutka – odparła Semotanova.
– Doprawdy? Ja stoję z matką i nie widziałam pani przed nami.
Semotanova zaczęła płakać. Była przecież taka nieszczęśliwa. Jej Dawidek, taki dobry chłopiec, do kościoła chodził, a teraz popija i podnosi rękę na matkę. Miała sklep, który dobrze prosperował, ale zbankrutował, bo ci niewdzięczni Żydzi przestali przychodzić. I teraz takie upokorzenie ze strony tych morderców Pana Jezusa, tych Żydów wiarołomnych! Musi iść na koniec kolejki. Ona się poskarży Dawidkowi, jak ją Żydzi w kolejce potraktowali. Czekajcie, ona się poskarży.
Milena nie wytrzymała i wypaliła Semotanovej w twarz:
– Żydzi nie przychodzili, bo im pani nie chciała sprzedawać tylko dlatego, że byli Żydami.
W kolejce ludzie rozmawiali i nikt nie zwracał uwagi na zatarg. Kłótnia to normalna rzecz. Ale słowa Mileny usłyszeli wszyscy. I wszyscy je zapamiętali. Scena miała mieć także nieoczekiwane konsekwencje. Urażona do żywego Semotanova nie zamierzała puścić tego Zingerom płazem. Miała jedno nad wyraz sprawne narzędzie pomsty – swego syna Dawida. Wzdychał do pięknej Żydówki, ale nie mógł pogodzić się z tym, że dziewczyna tak po prostu go odrzuciła. Mało tego, odrzuciła też chrzest. Dawid wierzył oczywiście propagandzie nieprzychylnej Żydom i uważał, że jeśli ktoś odrzuca chrzest, to jest zły. Gdy dowiedział się o scysji matki z Żydówką, którą kochał, a której nie mógł mieć, w jego sercu obudziła się wściekłość. Odtąd chłopak szukał okazji do zemsty.
Latem tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku pogłębiał się kryzys niemiecko-polski. Polacy mówili Niemcom stanowcze „nie” w kwestii włączenia Gdańska do Rzeszy oraz w sprawie eksterytorialnej linii kolejowej z niemieckiego Pomorza do Prus Wschodnich. Radio i prasa w Niemczech bez przerwy mówiły o polskich prowokacjach. Babcia Franza słuchała z rosnącym oburzeniem audycji, w których Führer wielokrotnie podkreślał, jak bardzo Polacy nastają na mniejszość niemiecką w swoim kraju.
– Mój Boże, jak oni ich prześladują! – powtarzała.
Te słowa słyszano w domu Weimertów coraz częściej. Babka nie mogła zrozumieć, dlaczego Niemcy tak bardzo przeszkadzali niewdzięcznym Czechom, a teraz Polakom. Podkreślała, że gdy trzydzieści lat temu w ich domu pracowali polscy robotnicy z Galicji, to ona zawsze ich dobrze traktowała, płaciła w terminie i nie zmuszała do pracy ponad miarę, byle do kościoła chodzili. Polacy to katolicy, więc z kościołem nie było problemu. Czesi nie chodzili do kościoła, ateusze przeklęci, ubolewała babcia. Kiedy usłyszała w radiu, że Polacy napastują niemieckie dziewczęta na Śląsku, o mało nie dostała zawału. Bardzo się tym zdenerwowała i jej zupełnie bezwolny syn Josef Weimert pobiegł do apteki po sole trzeźwiące i laudanum. I tak do domu Weimertów zawitał nowy wróg – Polak. Weimertowie uważali, że trzeba dać Polakom nauczkę.
Franz zupełnie nie podzielał obaw babci o los niemieckich dziewcząt w Polsce. W sierpniu owego pamiętnego roku nad Jeziorem Bodeńskim miały odbyć się zawody sportowe drużyn męskich. Hitlerjugend z miasteczka bardzo pragnęło wysłać najlepszą reprezentację. Ponieważ organizacja prowadzona przez Bastiana i Franza uchodziła za wzorcową, Schneider, jako szef NSDAP w Drasenhofen, poparł starania chłopców. Wyjazd nad Jezioro Bodeńskie miał być zarazem nagrodą i wyzwaniem. Młodzi mężczyźni z miasteczka mieli stawić czoła rówieśnikom z innych stron kraju, równie uzdolnionym i sprawnym. Franza pochłaniały treningi prowadzone przez Schneidera. Wszyscy chłopcy chcieli wypaść na zawodach jak najlepiej, by rozsławić rodzinne miasteczko.
Lato tego roku było piękne. Niezwykły spokój emanujący z jeziora, jak i majestat gór otaczających taflę wody sprawiały, że Franz czuł się trochę wyobcowany. Takie melancholijne pragnienie samotności zdarzyło mu się po raz pierwszy. Zawsze był usposobiony towarzysko, chociaż nazistowska młodzież potrafiła być bardzo męcząca.