W porządku, wszystko w porządku – dodał od razu, choć Bosch nic nie powiedział.
Porucznik szybko uniósł rękę, aby poprawić kosmyk włosów, który zsunął mu się na łysiejące czoło. Rozmazał przy tym na twarzy sadzę ze swej dłoni. Harry udał, że nic nie zauważył.
W końcu dotarli do ekipy. Bosch podszedł do byłego partnera, Jerry’ego Edgara, stojącego obok kilku znajomych techników i dwóch kobiet, które widział po raz pierwszy. Miały na sobie zielone uniformy ekipy koronera. Zajmowały się przenoszeniem zwłok i otrzymywały minimalne stawki. Do nich należało umieszczanie ciał ofiar w chłodni.
– Siemasz, Harry – powiedział Edgar.
– Cześć.
Edgar właśnie wrócił z festiwalu bluesowego w Nowym Orleanie i przywiózł stamtąd to pozdrowienie. Powtarzał je tak często, że stało się denerwujące. Z całego zespołu tylko Edgar nie zdawał sobie z tego sprawy.
Wyróżniał się na tle grupy. Nie nosił bluzy, takiej jak ta, jaką miał na sobie Bosch – nigdy tego nie robił, bo gniotła jego szykowne garnitury – i jakoś udawało mu się zawsze odejść z miejsca przestępstwa zaledwie z odrobiną kurzu na nogawkach spodni.
Rynek nieruchomości, na którym Edgar robił niegdyś kokosowe interesy, traktując to jako zajęcie dodatkowe, zszedł na psy trzy lata temu, a mimo to Edgar nadal pozostawał najlepiej ubranym policjantem w całym Los Angeles. Bosch spojrzał na bladoniebieski krawat zawiązany na szyi czarnoskórego detektywa i pomyślał, że pewnie kosztował więcej niż jego koszula i krawat razem wzięte.
Odwrócił się i skinął głową Artowi Donovanowi, technikowi kryminalistycznemu. Z nikim innym się nie przywitał. Stosował się do niepisanego, ściśle przestrzeganego systemu kastowego, jaki obowiązywał na miejscu zbrodni. Polegał on na tym, że detektywi rozmawiali przeważnie między sobą, czasem tylko odzywali się do techników. Policjanci mundurowi nie otwierali w ogóle ust, chyba że ktoś ich zagadnął. Na samym dole znajdowali się ludzie zajmujący się przenoszeniem zwłok – ci rozmawiali wyłącznie z członkami ekipy koronera. Koroner zaś unikał rozmów z policjantami, którymi pogardzał, gdyż jego zdaniem nieustannie marudzili, czegoś się od niego domagali – wyników autopsji, testów toksykologicznych, a wszystkiego potrzebowali na przedwczoraj.
Harry Bosch zajrzał do rowu, nad którym stali. Robotnicy przebili się młotami pneumatycznymi przez podłogę i zrobili otwór długi na dwa i pół metra i szeroki na metr. Następnie rozkuli warstwę betonu sięgającą na metr w głąb. Bosch przykucnął nad otworem, żeby lepiej widzieć, dziura w betonie tworzyła zarys kobiecego ciała. Wyglądała jak forma, do której wlewa się gips, aby otrzymać rzeźbę lub manekina. Teraz jednak forma była pusta.
– Gdzie jest ciało?
– Zabrali już wszystko, co pozostało z dziewczyny – odparł Edgar. – Jest w worku w samochodzie. Próbujemy teraz wykombinować, jak by tu wyciągnąć tę bryłę betonu w jednym kawałku.
Bosch przyjrzał się uważnie otworowi w fundamencie, po czym odwrócił się i wyszedł spod niebieskiej płachty. Larry Sakai z ekipy koronera ruszył za nim do samochodu i otworzył drzwi bagażnika. W środku panowała temperatura nie do wytrzymania, a woń z ust Sakaia była silniejsza niż odór środka dezynfekującego.
– Pewnie specjalnie cię tu sprowadzili, co, Harry?
– Czemu tak myślisz? – zdziwił się Bosch.
– Bo to jak nic wygląda na robotę Lalkarza.
Nic nie odpowiedział, nie chciał potwierdzać. Cztery lata temu Sakai pracował przy śledztwach w sprawie kilku morderstw Lalkarza. Bosch podejrzewał, że to właśnie za jego sprawą media zaczęły nazywać tego wielokrotnego mordercę Lalkarzem. Jeden z reporterów Kanału 4 od kogoś się dowiedział, że szaleniec nakłada makijaż ofiarom, i natychmiast ochrzcił go Lalkarzem. Od tego czasu wszyscy zaczęli go tak nazywać, nawet gliniarze.
Bosch nie znosił tego przydomku, bo dotyczył nie mordercy, ale jego ofiar. Odbierał im osobowość, nadawał nagłaśnianym przez media kolejnym morderstwom posmak rozrywkowej sensacji, podczas gdy każde z nich było potworną zbrodnią.
W samochodzie zobaczył dwa wózki i dwa ciała. Jedno całkowicie wypełniało czarny worek; znajdujące się tam ciało było albo otyłe, albo spuchło po śmierci. Bosch odwrócił się więc do drugiego worka, w którym szczątki ledwie rysowały się pod materiałem. Wiedział, że tam właśnie są zwłoki wyjęte z betonu.
– Tak, to jest to ciało – rzekł Sakai. – Tamtego zasztyletowano gdzieś w Lankershim. Komenda Hollywood Północ tym się zajmuje. Mieliśmy go już w samochodzie, kiedy nas tu wezwano.
Dzięki temu media dowiedziały się tak szybko, pomyślał Bosch. We wszystkich redakcjach w mieście dziennikarze podsłuchiwali częstotliwość radiową, z której korzystał koroner.
Przez chwilę patrzył na worek, a później odsunął zamek błyskawiczny, nie czekając, aż zrobi to Sakai. Natychmiast rozniósł się ostry, duszący zapach, który byłby pewnie o wiele gorszy, gdyby znaleźli ciało wcześniej. Sakai pociągnął zamek dalej i Bosch ujrzał ludzkie szczątki. Pociemniała, napięta skóra, naciągnięta na kościach szkieletu. Harry nie odczuwał odrazy; zdążył już przywyknąć, wyrobić w sobie umiejętność dystansowania się od takich widoków. Czasami wydawało mu się, że przez całe życie tylko ogląda martwe ciała. Nie miał jeszcze dwunastu lat, kiedy musiał zidentyfikować ciało swej matki, widział tysiące trupów w Wietnamie, a przez dwadzieścia lat pracy w policji zobaczył ich tyle, że nie zdołałby ich policzyć. Przeważnie spoglądał na nie obojętnie jak oko kamery. Prawie tak obojętnie jak psychopata.
Zauważył, że kobieta była niskiego wzrostu. Rozkład sprawił, że ciało wydawało się jeszcze mniejsze niż za życia. Pozostałe na czaszce tlenione włosy miały długość ramienia. Na skórze twarzy Bosch dostrzegł sproszkowane resztki szminki. Zwrócił uwagę na piersi, ponieważ wydawały się uderzająco duże w zestawieniu z resztą skurczonego ciała. Pełne i zaokrąglone, a skóra na nich była mocno naciągnięta. Bosch pomyślał, że te piersi są najbardziej groteskową częścią zwłok, gdyż wyglądają jakoś nie tak, jak powinny.
– Implanty – wyjaśnił Sakai. – Nie ulegają rozkładowi. Można by je pewnie wyjąć i sprzedać jakiejś innej głupiej gęsi. Coś w rodzaju surowca wtórnego.
Bosch nie odpowiedział. Nagle ogarnęło go przygnębienie – ta kobieta, kimkolwiek była, zrobiła to swemu ciału, żeby uczynić je bardziej ponętnym, a później skończyła w ten sposób. Czy osiągnęła tylko tyle, że udało się jej wzbudzić pożądanie mordercy?
Sakai przerwał tok jego myśli.
– Jeśli zrobił to Lalkarz, musiała leżeć w betonie co najmniej przez cztery lata, zgadza się? Jak na tak długi czas, proces rozkładu nie posunął się za bardzo. Pozostały włosy, oczy i niektóre tkanki wewnętrzne. Będzie nad czym popracować. W zeszłym tygodniu dostałem zwłoki faceta, jakiegoś autostopowicza znalezionego w kanionie Soledad. Podobno to ten sam, który zaginął rok temu latem. Nic z niego nie zostało, same kości. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że ciało leżało pod gołym niebem, a tam są zwierzęta. Dostają się do środka przez odbyt. Tą drogą najłatwiej i zwierzęta…
– Wiem o tym, Sakai. Pozostańmy przy tej tutaj.
– Wygląda na to, że beton spowolnił proces rozkładu. Nie zatrzymał go całkowicie, tylko spowolnił. Tak jak w hermetycznym grobowcu.
– Będziecie w stanie ustalić, kiedy zginęła?
– Raczej nie. Na podstawie sekcji będzie można stwierdzić jej tożsamość, a ustalenie,