Michael Connelly

Betonowa blondynka


Скачать книгу

ucichły śmiechy, spojrzał na sędziego. Alva Keyes wyglądał imponująco. Był potężnym mężczyzną, na którym toga dobrze leżała; jego silne ramiona splecione na ogromnej klatce piersiowej sprawiały wrażenie, że drzemie w nich wielka moc. Duża, łysiejąca, zaczerwieniona od słońca głowa sędziego, otoczona siwymi włosami, wydawała się idealnie okrągła. Można by pomyśleć, że jest to ogromny, starannie uporządkowany magazyn wiedzy prawniczej i doświadczenia. Jako prawnik specjalizował się w sprawach cywilnych. Zdobył rozgłos dzięki procesowi, jaki wytoczył policji Los Angeles o to, że wielu czarnych obywateli straciło życie po aresztowaniu. Został nominowany przez prezydenta Jimmy’ego Cartera tuż przed końcem jego kadencji. Od tej pory sędzia Keyes panował niepodzielnie w sali rozpraw numer cztery.

      Obrońca Boscha, asystent prokuratora miejskiego Rod Belk, walczył podczas rozpoznania jak lew, aby wykluczyć Keyesa ze względów proceduralnych i wyznaczyć do prowadzenia tej sprawy innego sędziego, najlepiej takiego, który nie występował wcześniej jako strażnik praw obywatelskich. Belk przegrał.

      Bosch nie przejął się tym zbytnio. Wiedział bowiem, że choć sędzia Keyes ma podobne zapatrywania jak Honey Chandler – jest podejrzliwy, a czasem wrogi wobec policji – to w gruncie rzeczy to sprawiedliwy człowiek. A niczego więcej mi nie potrzeba, aby wyjść z procesu obronną ręką, myślał Bosch. W głębi serca miał pewność, że wtedy w mieszkaniu w Silverlake postąpił słusznie, że zrobił, co do niego należało.

      – Właśnie wy zadecydujecie – powiedział sędzia do przysięgłych – czy słowa prawników zostały poparte dowodami podczas procesu. Nie zapominajcie o tym. Pani Chandler, proszę zaczynać.

      Honey Chandler skinęła głową i wstała ze swojego miejsca. Podeszła do pulpitu umieszczonego pomiędzy stołami obrony i oskarżenia. Sędzia Keyes wyznaczył wcześniej ścisłe reguły gry: nie wolno chodzić po całej sali, nie wolno zbliżać się do fotela świadka i ławy przysięgłych. Prawnicy mieli wypowiadać się zza pulpitu i mówić wystarczająco głośno, aby wszyscy ich słyszeli. Znając surowość sędziego, Honey Chandler zapytała, czy może obrócić nieco ciężką mahoniową barierkę, tak aby podczas przemawiania stać twarzą do przysięgłych. Sędzia poważnym skinieniem głowy wyraził zgodę.

      – Dzień dobry państwu – zaczęła. – Pan sędzia ma słuszność, mówiąc, że moje wystąpienie nie jest niczym więcej jak mapą drogową.

      Dobra strategia, pomyślał Bosch z wysepki cynizmu, z której postanowił obserwować ten proces. Podlizuje się sędziemu w pierwszym zdaniu.

      Honey Chandler spojrzała w żółty notatnik leżący przed nią na pulpicie. Nad ostatnim guzikiem jej bluzki Bosch zauważył dużą szpilę z czarnym, okrągłym onyksem, płaskim i zimnym jak oko rekina. Włosy Chandler były upięte surowo z tyłu, ale jeden kosmyk wymknął się i wisiał z boku. Tak powinna wyglądać kobieta nieprzywiązująca wagi do swego wyglądu, ponieważ całkowicie pochłania ją obrona prawa, proces, który prowadzi, i odrażające nadużycie władzy, jakiego dopuścił się pozwany. Bosch uznał, że prawdopodobnie celowo nie wplotła tego kosmyka w kok.

      Patrząc na nią, przypomniał sobie wrażenie ciosu w samo serce, kiedy dowiedział się, kto ma reprezentować żonę Churcha. Zaniepokoiło go to o wiele bardziej niż fakt, że sędzia Keyes został wyznaczony do prowadzenia jego sprawy. Była piekielnie dobra. Dlatego właśnie nazywali ją Money Chandler.

      – Chciałabym teraz oprowadzić państwa po tej drodze – ciągnęła i Harry zaczął się zastanawiać, czy aby nie słyszy u niej południowego akcentu. – Chcę wyjaśnić, co jest przedmiotem procesu i co zostanie potwierdzone przez materiał dowodowy. Jest to sprawa o naruszenie praw obywatelskich. Chodzi o zastrzelenie przez policję człowieka, Normana Churcha.

      Przerwała. Nie po to, by zerknąć do notatnika, lecz aby skupić uwagę przysięgłych na tym, co za chwilę powie. Bosch spojrzał na nich. Pięć kobiet i siedmiu mężczyzn. Trzech czarnych, trzech Latynosów, jeden Azjata i pięciu białych. Wpatrywali się w Honey Chandler jak urzeczeni.

      – W sprawie tej – podjęła – pozwanym jest policjant, który nie był usatysfakcjonowany swoją pracą i ogromną władzą, jaką mu dawała. Policjant ten chciał więcej, chciał zrobić to, co należy do was. Chciał zrobić to, co należy do sędziego Keyesa. I chciał jeszcze zrobić to, co należy do aparatu państwa, to znaczy wymierzyć karę, której wysokość określają sędziowie i przysięgli. Chciał wydać i wykonać wyrok. Oto oskarżony, detektyw Harry Bosch. Tam go państwo widzą.

      Wskazała palcem na Boscha, przeciągając jednocześnie słowo „oskarżony”. Belk wstał natychmiast i zgłosił sprzeciw.

      – Pani Chandler nie powinna wskazywać palcem mojego klienta ani przeciągać sarkastycznie słów. Zgoda, siedzimy na ławie oskarżonych, lecz jest to proces cywilny, a w tym kraju każdy może pozwać do sądu każdego, nawet rodzina kogoś takiego jak…

      – Sprzeciw, wysoki sądzie! – wykrzyknęła Honey Chandler. – Prokurator wykorzystuje swój sprzeciw, aby jeszcze bardziej zniesławić pana Churcha, któremu niczego nie udowodniono, ponieważ…

      – Dość tego – zagrzmiał sędzia. – Podtrzymuję sprzeciw. Pani Chandler, nie musi pani wskazywać nikogo palcem. Wiemy, kto jest kim. Niepotrzebne jest też przeciąganie słów dla osiągnięcia jakiegoś efektu. Słowa są piękne i brzydkie same z siebie. I niech same za siebie mówią. A pan Belk powinien się dowiedzieć, że uważam za szczególnie denerwujące, kiedy jeden z prawników przerywa mowę wstępną lub końcową przeciwnika. Będzie pan miał okazję przemówić, kiedy przyjdzie pana kolej, panie mecenasie. Radzę, żeby pan nie protestował podczas wystąpienia pani Chandler, o ile nie dopuści się ona szczególnie ostrego ataku na pańskiego klienta. Nie uważam, aby wskazywanie pańskiego klienta palcem było wystarczającym powodem.

      – Dziękuję, wysoki sądzie – powiedzieli adwokaci zgodnym chórem.

      – Proszę kontynuować, pani Chandler. Jak powiedziałem rano, chcę, aby mowy wstępne zakończyły się dzisiaj. O czwartej mam następną sprawę.

      – Dziękuję, wysoki sądzie – powtórzyła Honey Chandler, po czym odwróciła się z powrotem do przysięgłych. – Panie i panowie, wszyscy potrzebujemy policji. Patrzymy na naszych policjantów z podziwem. Większość z nich – ogromna większość – wykonuje niewdzięczną pracę i wykonuje ją dobrze. Policja jest niezbędna w społeczeństwie. Co byśmy zrobili, nie mogąc liczyć na policję, która służy nam i nas chroni? Jednak nie o to chodzi w tym procesie. Proszę, abyście państwo o tym nie zapominali. W tym procesie mamy zadecydować, co należy zrobić, kiedy policjant łamie reguły rządzące pracą policji. Chodzi o tak zwanego niesfornego policjanta, policjanta łobuza. Przedstawimy dowody wskazujące, że takim właśnie policjantem jest Harry Bosch, gdyż pewnego wieczoru cztery lata temu postanowił być sędzią, ławą przysięgłych i katem w jednej osobie. Zastrzelił człowieka, którego uważał za mordercę. Potwornego, odrażającego mordercę, tak, ale w chwili kiedy zdecydował się pociągnąć za spust i zabić Normana Churcha, nie było żadnych dowodów, że ma przed sobą mordercę… Od pozwanego usłyszycie państwo o najróżniejszych rzekomych dowodach, znalezionych ponoć przez policję, które świadczyć mają o winie pana Churcha, ale pamiętajcie, że dowody te pochodzą od samej policji i że znalezione zostały po zabiciu pana Churcha. Dowiedziemy, że owe rzekome dowody są co najmniej wątpliwe. Co najmniej niepewne. W konsekwencji będziecie musieli zadecydować, czy pan Church, żonaty mężczyzna, ojciec dwojga małych dzieci, dobrze zarabiający w fabryce produkującej samoloty, rzeczywiście był tym mordercą, Lalkarzem, czy też policja zrobiła z niego kozła ofiarnego po to, by zatuszować swoją winę: brutalną, bezprawną i niepotrzebną egzekucję bezbronnego człowieka.

      Mówiła