Tomasz Piątek

Morawiecki i jego tajemnice


Скачать книгу

jeden z nich trzymał Mateusz. «To było dla mnie gigantyczne przeżycie» – wspomina. Te transparenty budziły ogromne zainteresowanie tłumów na mszach i nie mniejsze zainteresowanie tajniaków. Dwa lata później, już w stanie wojennym, namówił dwóch kolegów […], by 1 maja, w komunistyczne święto pracy, zrywać w mieście czerwone flagi. We […] [trójkę] zorganizowali akcję na ulicach wrocławskiego śródmieścia. Rozrysowali plan okolicy. Pierwszego maja po południu ruszyli do boju: przyczajali się w bramach, wypadali na ulice, zrywali flagi, łamali drzewce, znienawidzone czerwone szmaty wrzucali do śmietników i gnali dalej. Brama po bramie. Ulica po ulicy. Flaga zerwana, drzewiec złamany, brama przelotowa i biegiem na inną ulicę. Plac Bema, Jedności Narodowej, Świdnicka. Milicja była zdezorientowana, ale po pewnym czasie po okolicy zaczęły krążyć milicyjne nyski. Rozpoczęła się gonitwa. Chłopcy zachowywali się niezwykle ryzykownie. Uciekali i po chwili zrywali flagi w innym miejscu, dalej od milicjantów. W ciągu trzech godzin zerwali około stu pięćdziesięciu czerwonych flag. Mateusz wciągał kolejnych kolegów w takie akcje, które powtarzali jeszcze wiele razy. Jarek, Mariusz, Maciek, Maks, Zbyszek, Wojtek, Mateusz – wszyscy w końcu trafili do Solidarności Walczącej”175. Kilkadziesiąt stron dalej Janke przedstawia nam późniejsze funkcjonowanie Mateusza Morawieckiego i jego kolegów w tej organizacji: „Im więcej wysiłku kosztowało urywanie się szpiclom, tym więcej wydzielało się adrenaliny, tym bardziej wciągało życie w podziemiu. To było jak narkotyk. Zażywali go nawet za cenę aresztu i różnych nieprzyjemności. Kochali to. Nie było wyjścia. Mateusz Morawiecki mimo regularnej inwigilacji redagował «Biuletyn Dolnośląski»”.

      O podziemnej działalności młodego Morawieckiego Janke pisał również w prasie codziennej. 10 listopada 2016 r., w przeddzień Święta Niepodległości, Janke opublikował w „Rzeczpospolitej” artykuł pt. Opowieść o Adamie Lipińskim, Grzegorzu Schetynie i Mateuszu Morawieckim – działaczach antykomunistycznej wrocławskiej opozycji.

      W tej wersji Morawiecki przystępuje do opozycji już w wieku 11 lat, a nawet wcześniej, w trzeciej klasie podstawówki: „…nikt chyba nie zaczął działalności opozycyjnej tak wcześnie jak Mateusz Morawiecki. Pewnie dlatego, że nie miał wyjścia. Już jako dziecko przysłuchiwał się rozmowom ojca, Kornela Morawieckiego, z kolegami w domku w Pęgowie, gdzie zbierali się antykomuniści. W trzeciej klasie podstawówki nie poszedł na pochód 1-majowy. Rodzice mu zakazali. Wtedy spotkały go pierwsze represje. Razem z kolegą zostali postawieni przed klasą i pokazani jako ci, którzy nie rozumieją idei 1 maja. A potem za karę Mateusz musiał rysować dużo szlaczków z zeszycie, czego nie cierpiał. Jako 11-latek z wujkami drukował bibułę w podwrocławskim Wilczynie. […] Wtedy jeszcze Mateusz traktował to wszystko, co się wokół niego dzieje, jak przygodę, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi. Ale wiedział jedno – nie może o tym nikomu mówić. Musi zachowywać zasady konspiracji i musi być lojalny. Kiedy miał 12 lat, już w pełni świadomie, wraz z kolegami zorganizował na 1 maja 1980 roku akcję zrywania czerwonych flag. Na placu Bema, placu Jedności Narodowej we Wrocławiu zerwali i połamali drzewce kilkudziesięciu sztandarów. Karnawał Solidarności przeżył we Wrocławiu, mieście odkomunizowanym i tętniącym wolnością. 13 grudnia 1981 roku o czwartej rano obudził go łomot do drzwi. Oddział zomowców z wrzaskiem wpadł do mieszkania Morawieckich. Oślepiło go ostre światło latarek. Zomowcy wrzeszczeli: «Gdzie jest ojciec?!», zaglądali pod kołdrę, pod którą spały dzieci i ich mama. Przerażona pani Morawiecka krzyczała: «Zostawcie nas!». 14-letni chłopiec musiał zachowywać się dzielnie. Ojciec się ukrywał, a on został jedynym mężczyzną w rodzinie. Odtąd zomowcy odwiedzali ich regularnie. Rewizje powtarzały się nawet co kilka dni. W sumie było ich kilkadziesiąt w ciągu roku. Mateusz dorastał ze strachem o ojca, ale z czasem sam stał się obiektem inwigilacji. Często zabierali go – wciąż jeszcze chłopca – na przesłuchania. W siedzibie SB na Łąkowej był kilkanaście razy. Za każdym razem przez co najmniej pięć godzin. Esbecy próbowali go zastraszyć, ale chłopak był dobrze przeszkolony w zasadach opozycyjnego BHP i wiedział, że jedyna dozwolona odpowiedź brzmi: «nie wiem», «odmawiam odpowiedzi». «Pamiętaj, gówniarzu, że twoją młodszą siostrę mogą zgwałcić nieznani sprawcy!» – słyszał. Kiedyś przez wiele godzin ubek wrzeszczał do niego: «Siadaj!». «Wstawaj!». «Siadaj». «Wstawaj». Czasami okładali go pięściami. W 1982 roku po jednej z demonstracji zomowcy pobili go tak, że ślady zostały mu na wiele tygodni.

      Pewnego dnia esbek zasiadający za wielkim biurkiem położył na stole pistolet. «Mogę cię zabić, skurwysynu, jak nie zaczniesz gadać, jak możemy dotrzeć do ojca». Chłopak był przerażony, ale pary z gęby nie puścił. W 1986 roku zgarnięto go z ulicy do samochodu. Jak zwykle tajniacy dopytywali o kontakty z ojcem. Nagle samochód skręcił w nieznanym mu kierunku. «Jedziemy za miasto. Do lasu» – usłyszał. Podjechali do lasu, esbecy kazali mu wysiąść z samochodu. A było to już po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki. Mateuszowi zrobiło się zimno. Przez głowę przemknęły mu najczarniejsze myśli. Na szczęście skończyło się na kopniaku w tyłek i strachu. Zostawili go samego w lesie […]. Dziś Mateusz Morawiecki jest wicepremierem, człowiekiem numer dwa polskiego rządu, odpowiedzialnym za strategię gospodarczą państwa”176.

      Autor wspomina o wywiezieniu Morawieckiego do lasu również w książce Twierdza, gdzie opisuje porwanie przez esbecję podziemnego działacza Andrzeja Myca oraz reakcję Solidarności Walczącej na te represje. „«Porwanie Andrzeja nastąpiło mniej więcej w tym samym czasie, kiedy do lasu został wywieziony Mateusz Morawiecki. Rada Solidarności Walczącej podjęła wówczas decyzję, że trzeba zareagować stanowczo» – mówi Wojciech Myślecki [czołowy działacz Solidarności Walczącej, jeden z jej głównych organizatorów, prawa ręka Kornela Morawieckiego – T.P.] To miała być najostrzejsza do tej pory i najbardziej radykalna z dotychczas przeprowadzonych przez organizację akcji. Uznano, że powinno spłonąć lub wylecieć w powietrze jakieś ważne miejsce. Akcja musiała wywrzeć odpowiednie wrażenie, więc nie należało jej zlecać komuś niedoświadczonemu. Realizacji tego zadania podjął się Myślecki, który był pomysłodawcą i jednym ze zwolenników przeprowadzania akcji odwetowych. Pierwszym pomysłem było wysadzenie w powietrze potężnego budynku SB przy ulicy Druckiego-Lubeckiego. Szukano jakiegoś dużego samochodu, który miałby wjechać w bramę i staranować drzwi. Wóz zostałby wypełniony benzyną lakową. Myślecki miałby podjechać tyłem, rozpędzić samochód na wstecznym biegu i w ostatniej chwili wyskoczyć z szoferki […]. W końcu zdecydowano, że zostanie podpalony letni domek szefa dolnośląskiej SB, pułkownika Czesława Błażejewskiego. W przygotowaniach do tej akcji uczestniczył Andrzej Rak, były milicjant [członek komunistycznej policji zwanej „Milicją Obywatelską” – T.P.], który włączył się w działania SW. To on przekazał informację, gdzie znajduje się domek Błażejewskiego. Przeprowadzili razem rozeznanie w terenie, zrobili zdjęcia, Rak przygotował obstawę na akcję […]. Domek Błażejewskiego został wcześniej obfotografowany. Stał na terenie ogródków działkowych; był duży, zbudowany w góralskim stylu. Obok niego znajdowało się kilka podobnych. Spiskowcy przyjechali w nocy. Rak stanął na czatach, a Myślecki i Lipiński [Roman Lipiński, sześćdziesięcioletni wówczas weteran antykomunistycznego podziemia lat 40. – T.P.] ruszyli w stronę budynku. Nieśli kanister z benzyną. Stłukli szybę, nalali benzyny do środka, podpalili. Uciekli. Akcja przebiegła sprawnie. Następnego dnia okazało się, że dom, owszem, spłonął, ale nie był to dom Błażejewskiego, tylko jego zastępcy, pułkownika Nowickiego. Wykonawcy się pomylili. «Zawaliłem sprawę» – przyznaje. [Janke nie pisze, kto się przyznaje do zawalenia sprawy, ale z kontekstu wynika, że Myślecki – T.P.] […]. Myślecki na wszelki wypadek przygotowywał także warianty «ostrzejsze». Prawdziwy odwet. Miał wokół siebie kilku ludzi, którzy byli przygotowywani do wykonywania wyroków śmierci, jeśli sprawy zaszłyby za daleko. Sam opracowywał studium zamachu na szefa dolnośląskiej