Maxime Chattam

Neverland


Скачать книгу

szybciej zejdziemy, tym szybciej opuścimy to miasto. Nie chcę ryzykować, że będziemy tu jeszcze o zachodzie słońca. Pospieszmy się!

      Zgodnie ze wskazówkami nastolatka, siedząca na grzbiecie Likana Lily wjechała pomiędzy dwie wierzby płaczące i pokonała pochyłość, wczepiając się w psią sierść. Piotr musiał się natrudzić, żeby obydwa zaprzężone do wozu konie wreszcie ruszyły, a kiedy wóz nabrał szybkości i o mało się nie przewrócił, kurczowo uczepił się ławki. Rżące konie szły coraz szybciej, popychane ciężarem ładunku. Koła wpadły w poślizg i zbliżając się do rzeki, konwój nabrał prędkości. Spanikowane wałachy w ostatniej chwili zapanowały nad zaprzęgiem i to wystarczyło do ponownego ustawienia wozu na właściwym torze kilka centymetrów od brzegu, co zapobiegło wywrotce.

      – Nic się nie stało – zawołał Johnny.

      Piotr, zielony ze strachu, mocno ściągał wodze.

      Lily była już z przodu i właśnie sprawdzała wodę, szukając najlepszego przejścia. Siedząc na grzbiecie Likana, pokazywała Piotrowi, gdzie ma przejechać wozem.

      Likan był jednym z największych psów, jakie widziano od czasu Burzy, a i tak woda sięgała mu do kolan. Prąd napierał na silne zwierzę, które szło niestrudzenie dalej. Wóz podskakiwał na pęknięciach i garbach, ale jechał. Likan skakał po resztkach betonowej konstrukcji. Matt zamykał pochód. Czujnie wpatrywał się w brunatną wodę oraz cienie, które się w niej pojawiały.

      Po pokonaniu dziesięciu metrów musieli jednak zawrócić i pójść równoległym przejściem, ponieważ most rozpadł się na zbyt wiele kawałków, aby mogły po nich stąpać końskie kopyta i przejechać koła. Szli do przodu powoli, lecz pewnie, zanurzeni na pół metra w tym coraz ciemniejszym bulionie.

      Matt nie czuł się za pewnie. Teraz, kiedy otaczała go woda, zdał sobie sprawę, jaki jest bezbronny. Co innego patrzeć na rzekę z brzegu, a co innego pokonywać ją, nie wiedząc, co czai się w ciemnej wodzie.

      W połowie drogi wóz się zaklinował i Matt skoczył, żeby go popchnąć. Woda była zimna, sięgała do połowy uda, a prąd starał się przesunąć Matta bardziej w prawo, tam gdzie nie było już ruin, tam gdzie nikt jeszcze nie postawił stopy. Zaparł się o twardą powierzchnię, którą wymacał butem, i z całych sił uniósł tył wozu. Pojazd przesunął się o dobry metr i chłopak mało nie wpadł do wody, ale chwycił się Kudłatej, która skoczyła mu na pomoc.

      Ledwie zaprzęg ruszył dalej, a już znowu się zaklinował.

      – Co zrobimy, jeśli już tak zostanie? – zaniepokoił się Johnny.

      Nikt nie miał czasu odpowiedzieć młodemu Piotrusiowi, wszyscy martwili się tym, że nie dotrą do drugiego brzegu.

      Matt raz jeszcze chwycił wóz i podziwiany przez towarzyszy wykorzystał swoje przeobrażenie siły. Ale kiedy uwolnił wóz z koleiny, poczuł dziwny ruch wokół łydek. Wóz ruszył. Potem nagle zatrzymał się, jakby pod wpływem jakiejś siły.

      Coś prześlizgiwało się między jego nogami. Był tego pewien. A kiedy znów spróbował oswobodzić koła, poczuł, że coś pcha wóz w przeciwną stronę. To nie betonowy blok klinował koła, tylko coś żywego.

      – Tu jest jakaś bestia! – wrzasnął, odskakując do tyłu. – To ona trzyma koła!

      Zastanawiał się, czy wyjąć miecz. W wodzie pewnie okazałby się nieskuteczny, a nawet stanowiłby utrudnienie.

      – Co za bestia? – zaniepokoił się Johnny.

      – Nie wiem, na pewno silna.

      – Bestia? – powtórzył młody chłopak. – Nie podoba mi się to. Piotrze, chcesz wsiąść razem ze mną na Muta? Zostawimy wóz!

      – Mowy nie ma! Jest na nim cały nasz sprzęt, żywność oraz wszystko, co zebraliśmy na plaży!

      – Johnny ma rację – nie ustępowała Lily. – To nie jest dobry moment, by przywiązywać się do przedmiotów. Zabieramy jedzenie, resztą nie ma się co przejmować!

      Nim jeszcze Piotr zdążył podjąć decyzję, gwałtowny wstrząs zachwiał wozem i o mało go nie przewrócił.

      Matt czuł wokół siebie jakieś ruchy. Kudłata warczała, obserwując wodę przed sobą. Potem cały pojazd zaczął przesuwać się w bok, jakby zasysany przez nurt rzeki. Johnny krzyknął i Lily cofnęła Likana, który stał zjeżony. Zdenerwowany Piotr rozglądał się wokół, starając się zrozumieć, co go atakuje.

      Nie zastanawiając się dłużej, Matt złapał za koło, które przesuwało się przed nim, i próbował je zatrzymać. Napiął wszystkie mięśnie. Prawa stopa znalazła twarde oparcie, więc zaczął ciągnąć wóz do siebie. Jego przeobrażenie siły znacznie wzrosło i zaraz uwolnił Piotra i konie.

      Nagle woda podniosła się z boku pojazdu i jakby trzymało ją pół tuzina przezroczystych małych dłoni, uczepiła się drabiny wozu, po czym pociągnęła z całej siły.

      – Elementarny! – wrzasnęła Lily.

      Nie wiedząc, o co chodzi, Matt zebrał wszystkie siły, by walczyć z wodnymi rękoma, które się przed nim pojawiły. Potem kątem oka zobaczył falę płynącą pod prąd i zbliżającą się do nich. Nim zdążył zareagować, silna dłoń chwyciła go za udo i pociągnęła tak mocno, że upadł na wznak. Błyskawicznie chwycił szprychę koła, nim zdążył go porwać prąd. Próbował wydostać się na powierzchnię, ale to coś mu przeszkadzało. Kilka razy uderzył pięścią w tę dziwną materię. Jakby woda stała się bardziej gęsta i zimniejsza. Jego dłoń zanurzyła się, po czym została odepchnięta, a Matt odniósł wrażenie, że uderzył w grube, galaretowate włókno. Ucisk nagle osłabł, co pozwoliło mu wystawić głowę i złapać oddech, lecz już po chwili coś go chwyciło, tym razem za nadgarstek, i znowu wciągało pod wodę.

      Chłopak walczył z ogromną zaciętością. Uderzał na wszystkie strony, lecz za każdym razem, gdy istota puszczała, pozwalając mu zaczerpnąć powietrza, po chwili ponownie wciągała go w głębinę. Matt zaczynał się dusić. Nie mógł dobyć miecza, a przede wszystkim nie chciał wypuścić szprychy, bo gdyby to zrobił, nurt by go porwał. Nagle udało mu się wyrwać z okrutnego uścisku i wystawił głowę z wody, by odetchnąć pełną piersią.

      Wtedy zobaczył pędzące w jego stronę fale.

      Kudłata skoczyła do wody, rozchlapując ją na wszystkie strony. Natychmiast odpowiedziała na to fala tak szybka, że nie mogła być naturalna. Uderzyła psa w bok i przewróciła. Matt nie miał czasu, by zareagować. Obok niego pojawił się wir obracający się z szaloną prędkością. Minitornado rzuciło się w jego stronę i Matt zrozumiał, że porwie go, jeśli się o niego otrze.

      Wdrapał się na wóz i zerwał linę podtrzymującą jedną z beczek, którą podniósł bez trudu. Baryłka ważyła ponad dziewięćdziesiąt kilogramów i wszyscy Piotrusie osłupieli, oglądając to nieprawdopodobne widowisko. Matt rzucił beczkę z wściekłością na kierujące się w jego stronę tornado. Sam się nie mógł nadziwić swojemu przeobrażeniu.

      Beczka uderzyła w spieniony wir, została zgnieciona, ale tornado minęło tak samo szybko, jak nadeszło.

      Kudłata skowyczała, niesiona prądem.

      Matt zawahał się przez chwilę. Rzucić się do wody to samobójstwo. Nie będzie mógł płynąć, ta siła go powstrzyma.

      Wóz nadal dryfował w stronę krawędzi mostu, ciągnięty przez płynne ręce. Co jakiś czas podskakiwał na wodzie, a później płynął dalej.

      Trudno! Najpierw Kudłata!

      Matt przeglądał ładunek w poszukiwaniu wystarczająco