rękę, budziła w nim podziw i zarazem niepokój. Tymczasem towarzysze przyglądali mu się niemal z fascynacją.
– Może to ogień sprowadził śmierć na Pitera i jego ludzi – przypomniała Lily. – Nie możemy podjąć takiego ryzyka. Zbyt wielu nieprzyjaciół wszędzie czyha.
– Wiem, ale i tak mam dość. Tak tylko gadam. Czasem, jak człowiek się poskarży, robi mu się trochę lżej.
Nikt temu nie zaprzeczył. Jedli w milczeniu, zmęczeni i nadal wstrząśnięci epizodem na moście.
W końcu Matt podszedł do Johnny’ego. Już od jakiegoś czasu nurtowało go jedno pytanie.
– O czym myślałeś, ciskając takie płomienie?
– O tym, co mi powiedziałeś. O wszystkich lękach, frustracjach. Skoncentrowałem się, jakbym chciał czubkami palców wytworzyć iskrę, tyle że myślałem wtedy o lawinie płomieni. No i że wysyłam je nie końcem kciuka, ale całą powierzchnią dłoni! I widziałeś? Były olbrzymie!
Matt przytaknął. Nigdy nie był świadkiem takiego postępu. Według jego informacji żadnemu Piotrusiowi nie udało się za jednym zamachem tak rozwinąć swojej mocy.
Nie bez pomocy Amber.
Chyba że…
– Mogę cię o coś zapytać? – nalegał.
– No tak, ale chyba właśnie to robisz?
Ten Johnny zdecydowanie ma dużo zdrowego rozsądku.
– Nie masz przy sobie czegoś specjalnego? Mam na myśli w swoich rzeczach.
– To znaczy?
– Na przykład… skararmeuszy?
Twarz Johnny’ego zapłonęła.
– Skąd wiesz? Zebrałem je któregoś dnia.
To wszystko wyjaśniało.
– Pokaż!
Johnny poszedł szybko po jeden ze swoich płóciennych worków leżących u stóp Muta. Wyjął z niego zamknięty słój z przezroczystego plastiku, świecący na czerwono i niebiesko. W środku tłoczyły się dziesiątki skararmeuszy.
– Myślisz, że nie powinienem ich tak trzymać? Cierpią?
– Widziałem, jak całymi tygodniami były zamknięte, a kiedy tylko położono je na trawie, natychmiast ruszały! Więc sądzę, że nie jest im źle. Raczej można powiedzieć, że śpią.
– Dlaczego interesujesz się nimi i Johnnym? – zapytał Piotr.
– Ponieważ żaden Piotruś nie jest w stanie wydobyć z siebie tyle mocy bez ciężkiego treningu! Nie bez uciekania się do sztuczek. Chyba że ma w pobliżu skararmeusze. One pobudzają przeobrażenie jak witaminy o wielkiej mocy. Chciałem zrozumieć, jak Johnny zdołał wytworzyć takie niesamowite płomienie.
– Więc to nie ja? – Młody Piotruś się nadąsał.
Matt zmierzwił mu dłonią włosy.
– Ależ tak, ty. I to, co zrobiłeś, było niesamowite, nawet jeśli pomogły w tym skararmeusze. Przysięgam. Gdyby była tu Amber…
Matt z trudem przełknął ślinę.
– Amber to twoja dziewczyna?
Matt skinął potakująco głową.
– Tęsknisz za nią, co?
– Tak.
– Ja tęsknię za domem.
Piotr wstał, by dać przyjacielskiego prztyczka grupowemu beniaminkowi.
– Dobrze się składa, bo wracamy! – rzucił przesadnie wesołym tonem. – Dalej, kładźmy się, jutro ruszamy w dalszą drogę, a nie czeka nas zabawa.
– Jak nas odnajdzie Edo? – zapytał Matt.
– Dopóki nie pokonamy wybuchowych wzgórz, to go nie zobaczymy. Potem wjedziemy na dawną ścieżkę, a tam za dwa–trzy dni odnajdzie nas Pionier.
– Wybuchowe wzgórza? – powtórzył Matt.
– Tak. I nie bez powodu tak się nazywają. Gęsty las porasta ich zbocza. Dzień i noc słychać tam wybuchy, a czasami nawet można je zobaczyć. Cały czas słychać eksplozje. Wszędzie.
– Oj, tak! – potwierdził Johnny. – I jest niebezpiecznie! Czasami wybucha zupełnie przed nami!
– Bez powodu? – zdziwił się Matt.
Lily pospieszyła z wyjaśnieniem:
– Sądzę, że kiedyś, w epoce naszego poprzedniego życia, to ziemia ucierpiała na skutek wieloletnich wojen. Możliwe, że podczas pierwszej wojny światowej, może także w trakcie drugiej. Spadły na nią miliony pocisków artyleryjskich i karabinowych, bomb oraz granatów. I wiele z nich nigdy nie wybuchło. Teraz ziemia wymiotuje nimi, wyrzucając jedne po drugich. Trochę tak, jakby wypluwała z siebie ludzką truciznę. Ziemia się oczyszcza.
– Musimy przejść tamtędy?
– Obejście zajęłoby nam co najmniej dziesięć dni! – powiedział Piotr. – Ponadto dopóki jesteśmy w tym lesie, Ozyjczycy nie będą nas ścigać. Nie ośmielają się tu zapuszczać.
– Wcale im się nie dziwię!
– No już, kładźcie się, jutro o świcie wyjeżdżamy.
Matt umościł się w śpiworze, krzywiąc się z powodu siniaków. Bok Kudłatej posłużył mu za poduszkę. Pies pochrapywał już cichutko, wycieńczony dzisiejszym wysiłkiem.
Matt obserwował gwiazdy. Tak wiele ich było! Zaczął łączyć je ze sobą za pomocą wymyślonych kresek. Przypomniało mu to pieprzyki Amber, tworzące mapę umiejscowienia Jąder Ziemi. Wtedy zadał sobie pytanie, czy ułożenie gwiazd jest tak przypadkowe, jak od zawsze się twierdzi, czy też tworzą one jakąś złożoną mapę, wiodącą do wspaniałej tajemnicy wszechświata.
W końcu im dłużej przemierzał świat, tym lepiej uświadamiał sobie jego zmyślność i ukryte znaczenia.
Człowiek był zdecydowanie zbyt prymitywny, żeby odszyfrować wyznaczoną przez gwiazdy drogę. Jeszcze nie nadszedł na to czas. To tak, jakby poprosił mrówkę, żeby zastanowiła się nad teorią względności Einsteina.
Matt długo podziwiał świetliste punkciki. Magiczne. I tak odległe.
Potem pomyślał o Amber. Czy widzi w tej chwili te same gwiazdy co on?
Wreszcie zasnął smutny, mając mętlik w głowie.
11
Pakt z diabłem
Leżąc w łóżku, Amber mogła oglądać gwiazdy przez maleńkie okno w pomieszczeniu w podziemiach pałacu, które służyło jej za sypialnię. Umieścił ją tam maester Morkovin. Przez ten wąski prostokąt mogłaby też zobaczyć wewnętrzny dziedziniec.
Rozpoznała Wielką Niedźwiedzicę i przyglądała jej się długo z dziecięcą nadzieją, że gwiazdozbiór zamieni się we wróżkę i zejdzie, by spełnić jedno z jej życzeń. Gdzie są wszyscy jej przyjaciele? Uwięzieni gdzieś na ziemiach imperatora? Czy właśnie organizują się w graniczących z wybrzeżem lasach, starając się przeżyć? A może nie żyją, a ich ciała pożarły na plaży kraby? Najbardziej dokuczała jej niewiedza, to, że nie może uczepić się czegoś pewnego, bez względu na to, czy byłoby to przygnębiające, czy dawałoby nadzieję.
Wszystkie dni tutaj były do siebie podobne. W południe odwiedzał ją maester Morkovin i zadawał tysiące pytań na temat jej historii czy życia z Dojrzałymi. Niczego przed nim nie