Tanya Valko

Arabska żona


Скачать книгу

będzie.

      – Poważnie, gdzie, skąd wiesz? – pyta podekscytowany.

      – Ja otwieram. Mam już taką w Poznaniu, tam będzie centrala, a tutaj zakładam filię. Wiesz, żona jest stąd i nie chciała wyjechać – wzdycha.

      – Głupia czy co? Och, przepraszam – gryzie się w język.

      – Teraz chyba też żałuje, ale wiesz… mama, przyjaciółki.

      – Ach te baby. – Zgodnie kiwają głowami. – Ale mam fart, że cię człowieku poznałem. Mietek jestem. – Wyciąga dłoń i mocno potrząsa ręką Ahmeda.

      – Ja też się cieszę. Właśnie znalazłem pierwszego pracownika, nieprawdaż? – Ahmed zadowolony śmieje się do chłopaka. – Teraz musimy poszukać lokalu.

      – Chłopie, ja ci dziesięć nagram. I ochrona gratis. Już chłopaki ode mnie z firmy będą tam sto razy dziennie przechodzić, nikt się nie włamie, nawet mysz się nie prześlizgnie. – Śmieją się jak starzy kumple i poklepują po plecach.

      Ja z dyrektorem z dystansu obserwujemy całą scenę. Słyszę piąte przez dziesiąte, ale, jako że mam bystre ucho, wiem, co jest grane. Stary nauczyciel nie ma pojęcia, co się kroi. Ironicznie uśmiecham się pod nosem.

      – Mieciu, może byśmy tak bez rozlewu krwi odebrali to cholerne świadectwo mojej żony. Zanim zdąży urodzić. – Ahmed po przyjacielsku bierze strażnika pod ramię.

      – Jasne, jasne. Zupełnie wyleciało mi to z głowy. Panie dyrektorze drogi – podchodzą do nas – chyba nie chce pan sobie zostawić na pamiątkę cenzurki tej miłej absolwentki naszego wspaniałego liceum? – mówi z przekąsem. – Może byśmy ją tak w końcu wydali?! – nie tyle pyta, ile nakazuje głosem nieznoszącym sprzeciwu.

      – Ale, ale… – próbuje oponować dyrektor.

      – Nie będę na pańskie dziwactwa tracił całego dnia! – Stróż porządku bierze go pod pachę i wprowadza do szkoły. – W ciągu pięciu minut wszystko ma być gotowe! Chodźcie, chodźcie, drogie dzieci – przyjacielskim tonem zwraca się do nas.

      – Mietek, jak ty mówisz do swojego… – wykrzykuje dyrektor, jednocześnie wijąc się w mocnym uścisku niczym piskorz.

      – Ja nie jestem dla pana żaden Mietek. Ma pan zwracać się do mnie panie władzo albo panie funkcjonariuszu straży miejskiej. Nie jestem tutaj prywatnie, lecz służbowo i na domiar złego tracę czas i nerwy. Szykanuje pan uczciwych obywateli i obawiam się, że będę musiał napisać raport.

      – Co?! – Wytrzeszcza oczy dyrektor.

      – Ile zostało panu do emerytury, chyba już niewiele? Dobrze by było doczekać na tym ciepłym stołeczku, nieprawdaż? – daje ostatnie ostrzeżenie Mietek.

      Dyrektor podkula ogon i wbiega do swojego gabinetu. Po niespełna minucie jego zastępczyni i wieloletnia kochanka, nauczycielka od matematyki, z wypiekami na twarzy wręcza mi upragnione świadectwo maturalne.

      Od czasu wesela mama nie pojawiła się u nas ani razu. Całe długie upalne wakacje nie podkusiło ją, aby zobaczyć, nawet z ciekawości, jak jej córka mieszka i jak sobie radzi. Może i dobrze, bo my w tym czasie ochłonęliśmy, złość zelżała i wspomnienia feralnej uczty nie budzą już w nas żadnych emocji. Nawet śmiejemy się z tego, zwłaszcza z numeru z Pizzą Hut i KFC. Mamy teraz inne, ważniejsze sprawy na głowie.

      Jeszcze rok temu nie przyszłoby mi do głowy, że będę mieszkać w pięknym, luksusowym mieszkanku, spodziewać się dziecka i organizować wraz z mężem nasz mały biznes. Ahmed ma już tytuł doktora i aktualnie angażuje cały swój czas i wszystkie siły w rozkręcenie firmy. Przypadkowo poznany Mieciu jest jego prawą ręką i stał się niezastąpiony we wszystkich sprawach, nie tylko służbowych. Przykręcić karnisz, zawiesić firankę, zrobić zakupy, zawieźć dywan do pralni – przed niczym się nie wzdraga, nic mu nie uchybia. Zaczął w końcu zarabiać godziwe pieniądze, choć firma jeszcze nie dostała żadnego poważnego zlecenia. Mieciu zdaje sobie sprawę, że Ahmed płaci mu z własnej kieszeni i umie to docenić. Na razie jest marketing i reklama, lecz wierzymy, że wkrótce żmudne starania zaczną owocować.

      – Słuchaj, pomoc twoich kumpli ze straży jest nieoceniona, ale musimy jeszcze podpisać umowę z profesjonalną firmą ochroniarską i wykupić ubezpieczenie – decyduje Ahmed i informuje o tym swojego współpracownika.

      – Ale po co, to wyrzucone pieniądze. – Miecio broni się, jakby wykładał je z własnej kieszeni.

      – Dlatego, że w razie kradzieży dostanie się przynajmniej częściowy zwrot pieniędzy. W przeciwnym zaś wypadku zero. Nie bądź dzieckiem, oszczędzisz na małym, a możesz stracić wszystko. Nonsens.

      Jak znam mojego męża, na pewno dawno to wszystko zrobił, a mówi o tym jedynie pro forma.

      – Nie jesteś zmęczona? – Cały czas troszczy się o mnie.

      – Skąd, świetnie się czuję.

      – Nie powinnaś się położyć, odpocząć w ciągu dnia? – nie jest do końca usatysfakcjonowany moją odpowiedzią.

      – Żartujesz chyba! – oburzam się. – Mam siedzieć w domu, kiedy tutaj takie ważne rzeczy się dzieją?

      – Ale proszę cię, nie zmuszaj się do wysiłku. I odłóż tę miotłę! – wykrzykuje już mocno zdenerwowany.

      – Twoje krzyki bardziej mogą mi zaszkodzić niż trochę ruchu. – Patrzę na niego z naganą. – Ja nie wiem, jak wy traktujecie u siebie ciężarne kobiety, ale domyślam się, że jak święte krowy.

      – Jakbyś zgadła – przytakuje. – One same tak się ze sobą pieszczą.

      – Tragedia! – Jeszcze intensywniej zaczynam przecierać biurko mokrą szmatką. W tej samej chwili w lewej pachwinie łapie mnie skurcz, a po sekundzie przeszywający ból przenosi się na całe podbrzusze. Brakuje mi tchu.

      – Tak się dzieje tylko w miastach – kontynuuje Ahmed, nie patrząc na mnie. – Na wsiach, na pustyni, kobiety pracują do ostatniej chwili i rodzą w biegu – śmieje się, spokojnie segregując papiery i niczego nie zauważając. – Ty chyba właśnie tego pragniesz. Nie chcesz mieć czasu na rozmyślania, jak to będzie, co to będzie, bo panicznie boisz się porodu. Myślisz, że go przegonisz, przeskoczysz, ale przed tym nie da się uciec. To fizjologia, natura…

      – Nie pieprz już, Ahmed – niegrzecznie mu przerywam i charczę przez ściśnięte bólem gardło. – Właśnie dobiegam na metę – informuję go trochę delikatniej, rękami opierając się o krzesło i powoli zginając wpół.

      – Że co? – Nic nie rozumie.

      – Chłopie, ona rodzi! Do szpitala! – Jak zawsze niezawodny Miecio wybiega po samochód.

      – Panie, tu się nie wchodzi. – Cieć o zapijaczonej mordzie zatrzymuje Ahmeda w pół kroku.

      – Moja żona właśnie urodziła i chcę się z nią zobaczyć. To chyba normalne.

      – Może i normalne, może i nie – enigmatycznie odpowiada obwieś w brudnym kitlu. – Ale tu się nie wchodzi jak do stajni! Przepustkę pan masz? – Wyciąga rękę w stronę zdumionego Ahmeda.

      – Mietek, o co tu biega? – woła Ahmed do zbliżającego się kolegi.

      – Daj mu w garść, to wejdziesz – informuje Miecio, zdziwiony jego niewiedzą.

      – Aha, taki bakszysz. Zupełnie jak u nas.

      Wciska sto złotych w lepką, brudną łapę dozorcy, po czym bez słowa dostają fartuchy i wchodzą.

      – Tyś chyba zwariował! Tyle szmalu! Dycha by wystarczyła. – Mietek z dezaprobatą kręci głową.

      – Trzeba było mówić,