Tanya Valko

Arabska żona


Скачать книгу

ty wyprawiasz. – Zaciska zęby, a blizna przez całą szyję wygląda, jakby miała zaraz pęknąć.

      – O czym ty, do cholery, mówisz?! – krzyczę, bo ta sytuacja naprawdę zaczyna mnie denerwować. – Co ci się po tym głupim, arabskim łbie kołacze?!

      – Kiedyś ci nie przeszkadzało, że arabski. – Chwyta mnie za kok i przyciąga do swojej twarzy, która cuchnie alkoholem.

      – Nadal mi nie przeszkadza, lecz ty zacząłeś się zachowywać i prowadzić jak najgorszy polski małorolny chłopek – syczę przez zęby z bólu i z wściekłości. – Puszczaj, ty chamie!

      Szarpię mocniej, zostawiając mu w dłoni pokaźny pęk blond włosów. Podczas szamotaniny potrącam kasety wideo leżące w równej kupce na stoliku. Jest ich niemało. Na okładce widnieje uprawiająca seks rozebrana parka.

      – To już wiem, jakie interesy robi mój mąż – mówię z niekłamaną satysfakcją. – Szara strefa, handel filmami porno.

      – Nie przesadzaj – odpowiada zbity z pantałyku i dużo pokorniejszy.

      – Że co?! – krzyczę przestraszona nie na żarty. – To jest niezgodne z prawem, to tak jakbyś prochami handlował! Ty głupcze! Chcesz iść siedzieć, chcesz iść do polskiego pierdla?!

      – Docia, nie dramatyzuj. – Zawstydzony próbuje mnie objąć.

      – Nie dotykaj mnie, ty zboku! A może współpracujesz z mafią, bo to ich działka?

      – Mała rodzinna awanturka? – Podchmielony Miecio z głupim uśmiechem na ustach wparowuje niepewnym krokiem do pomieszczenia.

      – Wiesz co, Mietek – teraz rzucam się na niego. – Sądziłam, że jesteś mądrzejszy, a przynajmniej sprytniejszy…

      – O co chodzi? – Nadal zadowolony dopija drinka z oblepionej szklanki.

      – Chodzi o to, że wcześniej czy później wpadniecie, bo wasza działalność jest nielegalna.

      – E tam, przesadzasz. – Lekceważąco macha ręką i na swoje szczęście wychodzi. Zapewne po to, aby nalać sobie kolejną szklaneczkę.

      – Dociu, masz rację. – Ahmed z pokorą patrzy mi w oczy. – Ale to tylko chwilowo, na początek. Nie ma zamówień, nie ma zysków, a przecież musimy z czegoś żyć.

      – Ale…

      – Jesteśmy ostrożni, nikt nas nie namierzy, bo wszystkie zamówienia rozchodzą się jak świeże bułeczki. Ryzykuje wypożyczalnia kaset, a nie my. Ta tutaj to już ostatnia partia. – Pochyla się nade mną i dotyka swoim spoconym czołem mojego.

      – Mam nadzieję. – Powoli się uspokajam. – I przestań pić!

      – Tak, przecież wiesz, że ja…

      – To ci nie służy i jest wbrew twojej religii. Sam mówiłeś. A poza tym po wódce stajesz się zupełnie innym człowiekiem – mówię już rozżalona. – Nie tym, którego znam i którego kocham.

      – Księżniczko moja, to się więcej nie powtórzy, przyrzekam. – Pochyla się nade mną i czule całuje, a ja myślę tylko, że odór z jego ust jest nie do zniesienia.

      – Idę do swoich spraw i mam nadzieję, że już wszystko będzie jak dawniej. Przemyśl to sobie, dobrze?

      – Pa, pa, Dociu. – Zabawnie przytyka dwa palce do czoła, udając, że salutuje.

      Cóż, doświadczeni ludzie mówią, że nadzieja jest matką głupich. Ja widać do takich się zaliczam. Kolejne wieczory i noce spędzam sama albo z pijanym, wrogo nastawionym mężem. Siedzi, milczy i obserwuje mnie spod oka, jakby miał mi coś do zarzucenia. Zaczynam myśleć, że kiedy go nie widzę, jest lepiej. Jego obecność mi ciąży. To dla mnie niepojęte, bo jeszcze nie tak dawno nie mogliśmy się bez siebie obyć, rozmawialiśmy godzinami i wspaniale czuliśmy się w swoim towarzystwie.

      – Dorota, powinnaś to ukrócić. – Matka nie wytrzymuje i postanawia się wtrącić.

      – Ale co? – Jak zawsze udaję głupią.

      – Jezu, jak ty mnie denerwujesz tymi swoimi odzywkami. Wydoroślej w końcu, jesteś żoną i matką, przestań chować głowę w piasek.

      – Taka jesteś mądra? – Zrzucam maskę, bo to i tak nie ma sensu. – To powiedz mi, co mam zrobić.

      – Zareaguj ostro. Idź tam i rozpędź to całe pijackie towarzystwo. Już całe miasto o nich mówi…

      – Aaa, to dlatego się tym zainteresowałaś! – wściekła podnoszę głos. – Inaczej miałabyś to w dupie.

      – Przestań się ze mną kłócić. Po prostu ten problem sam się nie rozwiąże, musisz stawić mu czoło.

      – Już dawno chciałam tam wpaść i ich wszystkich wystrzelać po mordach. Dość tego, oni widać inaczej nie rozumieją. Ja im pokażę!!! – Podminowana zbieram się do wyjścia. – Zostań z małą i połóż ją spać. – Trzaskam drzwiami.

      – Nie musisz od razu przechodzić do rękoczynów, wystarczy być stanowczym – słyszę przerażone wołanie matki na klatce schodowej.

      Idę wściekła i jeszcze sama zagrzewam się w myślach. Do firmy wpadam jak torpeda. Światła wygaszone, ekrany komputerów emanują nieziemską poświatę. Słyszę śmiechy dochodzące z zaplecza, w tym kobiece. O nie, tego już za wiele!

      – Witam zabawowych państwa. – Staję w drzwiach i pogardliwie nadymam usta.

      Towarzystwo zamarło. Bacznie lustruję ich niechętnym wzrokiem. Jest oczywiście Mieciu, przyjaciel Ali ze swoją żoną Wiolettą, przypadkowo poznany przeze mnie Mahdi z młodocianą blond pięknością i mój mąż, pełniący obowiązki gospodarza.

      – Co ty tutaj robisz? – Ahmed pierwszy budzi się z odrętwienia. – Oczywiście zostawiłaś dziecko, żeby włóczyć tyłek po nocy – przechodzi do ataku.

      – A ty w ogóle wiesz, że masz dziecko? Kiedy je ostatni raz widziałeś?

      – Nie pyskuj mi tutaj, kobieto, tylko marsz do domu – podnosi głos. – I to w podskokach!

      Słyszę cichy kobiecy chichot. Wulgarnie wymalowana piękność wychodzi z małej kuchenki i obejmuje mojego męża w pasie. Nie wierzę własnym oczom, w głowie czuję pulsowanie, a za gardło chwyta mnie niewypowiedziany żal. Zamienił mnie na taką wywłokę.

      – Może też byś pomieszkał w naszym domu czy już adresu nie pamiętasz? – nie poddaję się, choć jest mi strasznie głupio w obliczu wszystkich tych obcych ludzi.

      Ahmed mocno chwyta mnie za ramię i wyciąga z zaplecza. Czuję straszliwą moc jego uścisku i zbiera mi się na płacz.

      – To może już mnie lać zaczniesz, co? – nie panuję nad głosem, który zaczyna mi się trząść.

      – Jeśli nie będzie innej rady. – Staje naprzeciwko mnie i nienawistnie spogląda mi w oczy. – Nie będziesz kompromitować mnie przed przyjaciółmi, ty szmato. – Mocno popycha mnie w stronę drzwi.

      – Sam się kompromitujesz, nawet nie wiesz jak bardzo – syczę przez zaciśnięte zęby, z trudem panując nad łzami.

      – Jakbyś dupy nie włóczyła ze swoimi kolesiami, to ja też bym siedział w domu.

      – O czym ty, do cholery, mówisz?

      – Wiesz co, nie mam ochoty w ogóle z tobą rozmawiać, wynocha mi stąd. Wracaj do swoich poznańskich kochasi. – Wypycha mnie za drzwi i zamyka je na klucz.

      To jest jakaś sytuacja bez wyjścia, matnia, pat. Niekontrolowane łzy ciurkiem ściekają mi po policzkach. Mam gdzieś rozmazany makijaż i spojrzenia mijających mnie ludzi. Jestem taka nieszczęśliwa. Stoję na środku ulicy i płaczę niczym małe dziecko. Po paru minutach podnoszę