że ja wam przeszkadzam? Co? – Ze łzami w oczach porywam torebkę i kieruję się do drzwi.
– Docia, ty w ogóle nie znasz się na naszej robocie i nie masz ochoty niczego się nauczyć. Przecież klienci żądają fachowych informacji, których ty, niestety, nie jesteś w stanie im udzielić – mówi poważnie Ahmed. – Jesteś niereformowalna, nie znasz się na żadnym sprzęcie.
– Co?! – oburzona podnoszę głos. Mietek znika na zapleczu, nie chcąc być świadkiem rodzinnej awantury. – Niby jestem taka głupia, że nie potrafię włączyć na przykład magnetofonu?
– Właśnie, zatrzymałaś się na obsłudze grundiga i nie próbujesz nawet tego zmienić. Jeśli ja nie mogę cię niczego nauczyć, to może byś się zapisała na jakiś kurs. Trzeba tylko chcieć… – Patrzy na mnie z dezaprobatą. – Jak nie zajmujesz się dzieckiem i nie masz ochoty siedzieć w domu, to zrób coś sensownego.
– Fajnie! – wykrzykuję. – W końcu dowiedziałam się, co o mnie sądzisz. Nie dość że głupia, to jeszcze wyrodna matka. – Obracam się na pięcie, bo już nic więcej nie chcę usłyszeć, i wybiegam na gwarną ulicę.
Szybko zmienił o mnie zdanie. Najpierw byłam księżniczką, istotą idealną, jedną z jego hurys na ziemi, a teraz pstryk… Ja mu jeszcze pokażę! A kurą domową nie będę, nie dam się zamknąć w czterech ścianach między garami a śmierdzącymi pieluchami. Do tego mógł sobie wziąć arabską babę. Zmiana taktyki i głowa do góry. Wykonuję parę głębszych oddechów i zaraz widzę świetlaną przyszłość malującą się przede mną. Po co ja im się tam wpycham? Rzeczywiście jestem idiotką! Czas najwyższy pomyśleć o sobie.
Najpierw kosmetyczka, fryzjer i manicure, później może jakiś masaż. Teraz mogę przystąpić do działania.
Nie mam zbyt wielu popleczników, muszę więc wziąć sprawy we własne ręce. Na ulicznej latarni znajduję ogłoszenie o zajęciach aerobiku – niedaleko, niedrogo i gwarantujące idealną sylwetkę już po miesiącu. W poznańskiej gazecie wypatruję ogłoszenie o dodatkowym naborze do studium sekretarskiego z rozbudowanymi zajęciami z informatyki, tylko trzy razy w tygodniu, późnymi popołudniami, bo to kurs wieczorowy. Coś w sam raz dla mnie.
Życie nabiera barw i zaczyna się toczyć szybciej. Jestem tak zajęta, że nie zauważam, jak mijają dzień za dniem. Marysię widuję do południa, potem mama przejmuje moje obowiązki. Swoją drogą strasznie się cieszy, że rozpoczęłam dalszą naukę i widzę, że jest ze mnie dumna. Z Ahmedem widujemy się późnym wieczorem, a czasami nawet przez parę dni nie zamienimy słowa. Nieraz wraca, gdy ja już śpię, ostatnio jakbym czuła od niego alkohol, i to nie jedno piwko czy wino, tylko ten, któremu ponoć jest tak przeciwny. Może to zły wpływ Miecia i polskich realiów, więc udaję, że nic nie widzę, bo nie będę kruszyć kopii o głupoty. Jest naprawdę dobrze, każde z nas realizuje własne plany, stanowimy rodzinę i nierozerwalnie łączy nas Marysia.
– Córeczko moja kochana – słyszę przez sen niewyraźny bełkot. – Kochasz tatuuusia? – Ze zdziwieniem otwieram oczy, rozpoznając głos Ahmeda. – Bo twoja mamusia to już zupełnie ma mnie w duuupie – głupio chichocze, trzymając nasze maleństwo na rękach, kiedy sam ledwo może utrzymać się na nogach.
– Ahmed, do cholery, co ty wyprawiasz?! – Skaczę do niego i podtrzymuję w pionie.
– A co, z dzieckiem nie można się już pobawić? – pyta głupkowato, patrząc na mnie pijackim wzrokiem.
– Jest czas na zabawę i czas na spanie – mówię ostro. – Dla ciebie teraz jest pora na trzeźwienie i zastanowienie się nad jutrzejszym kacem.
– Oho ho, nasza księżniczka się wścieka. – Patrzy na mnie nieprzyjemnie. – Trzeba się trochę zainteresować rodziną, a nie włóczyć dupę po kochasiach.
– Co? – nie mogę wyjść ze zdziwienia. – Przecież sam wyrzuciłeś mnie z firmy, przeszkadzałam ci, niedouczona idiotka. Sam powiedziałeś, żebym poszła na jakiś kurs, to o co teraz masz do mnie pretensje?
Ahmed traci równowagę i pada jak długi na łóżko. Rozbawiona Marysia śmieje się w najlepsze. Dla niej to świetna zabawa, a mnie z przerażenia włosy stają dęba. Gdyby tak upuścił ją na ziemię?!
– Zostaw dziecko, ty pijaku! – krzyczę, mocno już zdenerwowana. – Zrobisz jej krzywdę.
– A ty co jej robisz, zostawiając samopas codziennie? – Zaczyna się ze mną siłować i nie chce oddać mi dziecka. – Ups – śmieje się pijackim głosem i osuwa na ziemię.
Porywam córeczkę na ręce i szybko kładę ją do łóżeczka.
– Jutro porozmawiamy. – Staję nad nim, biorąc się pod boki. – O ile cokolwiek będziesz pamiętał z tego, co powiedziałeś.
– Ta, ta. – Macha lekceważąco ręką, zwijając się w kłębek na dywanie. – Spać – mruczy niewyraźnie.
Nie mam ochoty przenosić go do łóżka, niech jutro oprócz głowy bolą go jeszcze kości. Gdy budzę się następnego dnia, jego już nie ma. Czuję tylko zatęchły odór alkoholu unoszący się w naszej sypialni. Otwieram na oścież okno, biorę Marysię na ręce i idziemy do kuchni. Co za burdel! Staję w drzwiach jak zamurowana. Na stole leżą resztki jedzenia, lodówka jest otwarta na oścież, a podłoga lepi się od wylanych płynów. Sadzam dziecko w foteliku i zaczynam sprzątanie. Zdziwiona patrzę na otwartą paczkę szynki, ponadgryzane świńskie parówki, posmarowane musztardą tak grubo, że ich prawie nie widać. A na środku do połowy wypita butelka jeszcze zimnego piwa. Gdzie podziały się wszystkie przykazania głęboko wierzącego muzułmanina? Musiał być jeszcze pijany i nie wiedział, co robi. Żeby tylko nic mu się nie stało! Serce zaczyna mi szybciej bić. Żeby tylko nie wsiadał do samochodu!
– Mamo złota, mogłabyś dzisiaj trochę wcześniej przyjść – mówię, cała drżąc i próbując jednocześnie doprowadzić kuchnię do porządku.
– A co się stało? Masz jakiś dziwny głos? – Ona zawsze wyczuje, że coś jest nie tak.
– Nic takiego. Ahmed prosił, żebym im pomogła, bo mają mnóstwo roboty – próbuję kłamać, choć wiem, że nie jestem w tym dobra.
– Jeśli tak… – matka z niedowierzaniem zawiesza głos. – A kiedy?
– Zaraz, jak najszybciej, jak tylko dasz radę. – Z nerwów jednak nie panuję nad sobą.
– Mhm… Za chwilę jestem.
Biegam jak obłąkana po mieszkaniu. Cholera jasna, niedobrze się dzieje.
– Gotowa? – Po dziesięciu minutach słyszę głos matki w przedpokoju.
– Tak, już prawie. – W biegu spinam włosy w kok. – Ale jesteś szybka.
– Jak do pożaru. – Patrzy na mnie badawczo, a ja doskonale znam ten wzrok.
– Wszystko w porządku, mamo. Nic się nie martw. – Całuję ją w przelocie w policzek i uciekam jak najszybciej, aby nie dać jej szansy zarzucenia mnie pytaniami.
– Dociu, ale… – słyszę.
– Wszystko będzie dobrze! Dzięki, że przyszłaś.
Nasze miasteczko rzeczywiście jest niewielkie, ale dzisiaj pobiłam rekord, docierając do biura w piętnaście minut.
– Jest tu kto? – krzyczę od wejścia, bo nie widać żywej duszy.
Dookoła panuje cisza, słychać tylko szum komputerów. Ktoś mógłby wejść i wynieść im połowę sprzętu, a nikt by tego nie zauważył. Dziwne. W kącie stoi telewizor, którego wcześniej nie było, z jakimś zatrzymanym filmem. To oni tutaj seriale oglądają? Zauważam, że jest podłączony do wideo i na chybił trafił przyciskam klawisz pilota. Nagle na całe biuro rozlega się jęk, skowyt i dyszenie